W 1999 r. wszystkie partie polityczne stwierdziły, że trzeba zreformować system emerytalny, gdyż utrzymanie go doprowadzi kraj do finansowej ruiny. Także ci, co dzisiaj obiecują skrócenie lat pracy i wyższe świadczenia, w tym działacze Solidarności. Mieliśmy odejść od przywilejów i systemu, w którym emerytury finansowane są z bieżących wpłat osób pracujących. To, ile dostaniemy na starość, miało zależeć od przepracowanych lat i odprowadzonych składek. Tyle że reformę zaczęto demontować w chwilę po jej wdrożeniu. Dziś jesteśmy w sytuacji takiej jak 16 lat temu, kiedy system emerytalny zagrażał stabilności finansowej państwa. Nadal składki idą na wypłaty świadczeń. Tyle że wpłacających jest coraz mniej, a emerytów więcej. Co roku państwo musi więcej pożyczyć, by wypłacić świadczenia, w tym roku 30 mld, a w przyszłym 40 mld.
Utrzymując ten system zmierzamy do tego, że wysokość świadczeń zależeć będzie od stanu państwowej kasy i politycznej decyzji, a nie od zgromadzonego kapitału na kontach w ZUS. Jeżeli składek nie wystarczy, trzeba będzie ciąć świadczenia. Jest to możliwe, bo pieniądze, jakie oddajemy ZUS, nie są nasze. To danina, z którą politycy mogą zrobić, co chcą.
Jeżeli czegoś od polityków powinniśmy żądać, to tego, by do takiej sytuacji nie doszło. Jest to realne pod warunkiem, że powstanie powszechny system emerytalny. Obecny nie obejmuje wszystkich pracujących. Kolejne rządy rozdawały przywileje, tworząc dla wybranych korzystniejsze rozwiązania. Rolnicy, także ci najbogatsi, płacą po kilka złotych miesięcznie na emerytury, które finansuje im reszta Polaków, znacznie biedniejszych. Kosztuje nas to co roku 17 mld zł. Mundurowi składek na ubezpieczenie społeczne nie płacą, a pracują krócej niż inni. Również prokuratorzy i sędziowie są zwolnieni z daniny dla ZUS. Górnicy płacą składki, ale ich świadczenia są znacznie wyższe niż by to wynikało z odłożonego kapitału. Do nich też dopłacamy co roku kilka miliardów zł. W ZUS zostali tylko ci, których jest za mało, by iść palić opony pod Radą Ministrów, i ci, od których politycy nie są zależni, jak od sędziów i prokuratorów. Gdyby któremuś rządowi udało się zlikwidować te przywileje, to na wypłaty emerytur wystarczyłyby bieżące składki.
Ma rację prezydent Andrzej Duda twierdząc, że Polska nie jest dziś państwem sprawiedliwym dla swych obywateli, państwem, w którym obywatele traktowani są równo. Czy chce to zmienić, sprawić, że biedniejsi nie będą finansowali przywilejów bogatszym? Czy może tylko wykorzystuje naszą naiwność?