u nikt nie chce odwiedzać tej rodziny.
- Nawet Św. Mikołaj do nas nie przyszedł - mówi ze smutkiem sześcioletnia Madzia, córka Renaty Chlipały. Kobieta samotnie wychowuje pięcioro dzieci w wieku od 3 do 9 lat.
Od 29 czerwca rodzina mieszka przy ul. Jana Pawła II w lokalu socjalnym.
- Zgodziłam się przyjąć to mieszkanie, bo w Urzędzie Miasta poinformowano mnie, że jeśli tego nie zrobię, wypadnę z listy oczekujących na przydział. To był mój błąd - opowiada Renata Chlipała.
Trzy lata temu, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, wynajęła mieszkanie przy ul. Broniewskiego.
- Dzwonek do drzwi. Stoi kobieta z ciastem. Przedstawiła się, że jest sąsiadką i ma mały prezent, bo na pewno w ferworze przeprowadzki nie zdążyłam nic upiec na święta - opowiada.
Takich gestów ze strony sąsiadów było więcej. Czuła się szanowana. Nikt jej nie oceniał, że biedna, że samotna z pięciorgiem dzieci. Mieszkanie nie było duże. Niewiele ponad 30 metrów, ale ciepłe, przytulne, bez żadnych awarii.
- Tam nigdy nie zalegałam z czynszem - zapewnia pani Renata. Przyznaje, że ucieszyła się, gdy miasto po pięciu latach starań przyznało jej lokal socjalny. Utrzymuje się jedynie z zasiłków z MOPS i alimentów. Mieszkanie miało odciążyć jej budżet.
- Po kilku miesiącach życia w mieszkaniu stwierdzam, że trzeba nie mieć serca, by narazić dzieci na egzystencję w takich warunkach - mówi kobieta. Skarży się na wilgoć, niedziałające grzejniki, odpadające płytki, które omal nie skaleczyły 3-letniej Weroniki i cieknące rury w łazience. Mówi, że z klatki schodowej dochodzi smród papierosów. Wieczorami słychać awanturujących się.
- Dwoje moich dzieci ma alergię, są astmatykami. Dzięki wspaniałej lekarce udało się je wyprowadzić, by nie miały ataków. Teraz kaszlą - martwi się kobieta. Przygotowuje wniosek o przyznanie dodatku pielęgnacyjnego do MOPS, bo tylko w ciągu miesiąca wydała na lekarstwa 800 zł. Nie może też doprosić się zarządcy, żeby usunął usterkę, bo woda zalewa łazienkę.
- Nowe ręczniki, jakie dzieci dostały w paczkach od sióstr zakonnych, musiałam użyć jako szmaty, a od hydraulika z STBS usłyszałam, że sama muszę rozbić płytki, by dostać się do rur i odetkać wannę - łapie się za głowę.
Maciej Kurp, prezes Sądeckiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego, zarządca budynku, informuje, że naprawa awarii to sprawa najemcy.
- Mieszkańcy oczekują wszystkiego za darmo, tymczasem wielu nie płaci czynszu - mówi. Dodaje, że pani Renata ma dług na prawie 1400 zł.
- I nie zapłacę ani złotówki! Nie chcę tu mieszkać - upiera się kobieta. Uważa, że rachunki są nieprawidłowo naliczane. STBS jest innego zdania.
- Nie rozumiem aż tak roszczeniowej postawy - komentuje Kurp. Najstarsza córka Marta martwi się, że w nowym domu nie odwiedzają jej koleżanki. Uczy się w SP nr 18. Pani Renata wozi dzieci do szkoły na drugi koniec miasta, by zapewnić im odskocznię od środowiska, w którym teraz muszą mieszkać.
- Nie wytrzymałam i napisałam do prezydenta i pani Doroty Goławskiej (dyrektorka Wydziału Gospodarki Komunalnej - przyp. red.), jakie piekło urządziła moim dzieciom - mówi. Otrzymała odpowiedź, że nie może liczyć na inny lokal socjalny.
- Pani Renata była szczęśliwa podpisując umowę. Miała prawo odmówić, o czym pisemnie ją poinformowałam - twierdzi dyr. Goławska.
Wyjaśnia, że dopiero druga odmowa wiąże się z wykreśleniem z listy oczekujących. Dodaje, że lokal spełnia wszelkie standardy mieszkania socjalnego, a dla dzieci jest nawet świetlica w tym samym budynku.