Prokurator Instytutu Pamięci Narodowej przesłuchiwał go ponad cztery godziny w sprawie pobicia na śmierć Pyjasa w maju 1977 roku.
Maleszka przyjechał do IPN z dwugodzinnym opóźnieniem. Tłumaczył śledczym, że nie mógł wcześniej, bo musiałby wstać o piątej rano na pociąg.
Po przesłuchaniu nie chciał rozmawiać z dziennikarzami.
Śledczy w rozmowie z Maleszką chcieli ustalić m. in. związek jego donosów ze śmiercią Pyjasa. Pytany o to Maleszka ocenił samego siebie bardzo surowo. Powiedział, że jest mu przykro, iż donosił. Określił też swoje postępowanie słowami nienadającymi się do druku.
To zupełna nowość w postawie najbardziej kontrowersyjnej postaci dramatu. Maleszka, który w czasach studenckich przyjaźnił się z Pyjasem i Bronisławem Wildsteinem, do czasu ujawnienia jego współpracy z SB (2001 r.) chodził w nimbie moralisty. Potem też nie wspominał o poczuciu winy. Pracował w "Gazecie Wyborczej". W filmie "Trzech kumpli" (2008 r.) ze złością potraktował reporterki pytające go o moralną ocenę swojego zachowania.
Jak się dowiedzieliśmy, wczoraj Maleszka tłumaczył się, że w filmie nie mógł powiedzieć więcej, bo... był pracownikiem ,,GW" i miał zakaz publicznego wypowiadania się.
Czy teraz jest szczery? - Nie wiem, to bardzo sprytny człowiek - mówi prok. Ireneusz Kunert prowadzący sprawę.
Podczas wczorajszego przesłuchania śledczy badali również tezę Wildsteina, jakoby Pyjas zginął, bo był bliski zdemaskowania "Ketmana". - Na ten temat nic nie powiem - ucina Kunert. Podkreśla, że przesłuchań Maleszki już nie będzie. Jego zeznania nie wniosły wiele nowego do śledztwa, jedynie je uporządkowały (to już piąte z kolei śledztwo IPN).
Teraz śledczy planują ponownie przesłuchać m.in. prof. Zdzisława Marka, którego podpis widnieje pod ekspertyzą medyczną dotyczącą śmierci Pyjasa.