Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Chechlińska. Warszawianka, która odkryła Europie Zakopane

Karolina Gawlik
Tyś już jest nasza - powiedział  przed 14 laty laty starosta tatrzański, kiedy Małgorzata Chechlińska założyła góralski strój
Tyś już jest nasza - powiedział przed 14 laty laty starosta tatrzański, kiedy Małgorzata Chechlińska założyła góralski strój fot. archiwum
Nie przywiązuje wagi do markowych ubrań, jeździ starym samochodem, mieszka z mężem w wiekowym drewnianym domku na Podhalu, bo pieniądze woli wydawać na wymarzone podróże. Małgorzata Chechlińska to współwłaścicielka grupy TRIP, w skład której wchodzą: biuro podróży, hotele "Belvedere", "Litwor", "Czarny Potok" i karczma "Czarci Jar" w Zakopanem

Czytaj także: Dwaj milionerzy toczą bój o 5-gwiazdkowy hotel w Zakopanem

Dlaczego warszawianka przeniosła się na Podhale?
Z miłości do męża, który jest góralem. Żyję tu już 29 lat, firmę mam od 24. Nie wyobrażam sobie innego miejsca. Wciąż jestem związana z Warszawą, więc od początku otworzyłam tam filię swojego biura. Próbuję połączyć te dwa miasta, z oboma jestem związana nie tylko biznesowo, ale rodzinnie i kulturowo. Zakopane żyje przede wszystkim z warszawiaków, a Warszawa uwielbia Zakopane. Jestem socjologiem z wykształcenia, pracowałam naukowo, ale w górach nie mogłam znaleźć pracy, więc sobie wymyśliłam biznes. Stąd grupa TRIP.

To gdzie jest Pani dom?
Wybór jest trudny. Byłabym nieuczciwa, gdybym powiedziała, że chcę mieszkać tylko w Zakopanem. Brakowałoby mi Warszawy. Czuję się jednak zakopianką z warszawskimi korzeniami. Nie chciałabym się stąd przenosić. To moje miejsce na ziemi.

Nie czuje się Pani przytłoczona, gdy wraca do Warszawy?
Nie, tam też się czuję jak u siebie, ale dłużej bym nie wytrzymała. Na Podhalu żyje się wolniej. Lubię spokój, ciszę. Do tego się dochodzi z wiekiem. Kiedyś najchętniej mieszkałabym w samym centrum Warszawy, teraz bym tam oszalała.

Co Pani lubi na Podhalu?
To specyficzne miejsce, bo tutejsza kultura jest bardzo żywa. Jak się idzie do kościoła to aż miło popatrzeć na ubrane w stroje ludowe gaździny. Pracują u mnie górale, więc byłam na kilku góralskich weselach - strasznie mi się podobały. Jestem typowym ceprem zafascynowanym atmosferą Podhala. Jest coś fajnego w tych góralach i tym regionie, co przyciąga. Nie trzeba iść w góry, wystarczy na nie popatrzeć i już człowiekowi poprawia się humor. Myślę, że dla tych górali co wyemigrowali, to jest bardzo trudne. Każdy z nich czuje się bardzo związany z tym regionem. To inna mentalność niż ta ceperska.

Szczawnica. Ogromny redyk w uzdrowisku. Wędrowało aż 1800 ow...

Chodzi Pani po górach?
Raczej po dolinach. Robimy sobie z przyjaciółmi niedzielne spacery. Ale nie jestem liderką, lubię się ruszać, ale tak, żeby mnie to za bardzo nie zmęczyło! Moją największą pasją są podróże. Pod tym względem zrealizowałam wszystkie swoje marzenia.

Gdzie na świecie czuła się Pani najlepiej?
Uwielbiam Afrykę. W każdej chwili mogę się spakować i tam jechać. Jestem zafascynowana tamtejszymi zwierzętami, przyrodą. Na szczęście z mężem mamy te same zainteresowania. Lubimy pracować, ale umiemy odpoczywać. Niewiele osób to potrafi.

Lista wymarzonych podróży już się wyczerpała?
Nie byłam jeszcze w Argentynie, a bardzo bym chciała. Byłam w Australii, Nowej Zelandii, Brazylii, Ameryce Środkowej, Azji. To strasznie fajne, jak człowiek przez lata wyobraża sobie dalekie podróże, a potem może zrealizować te marzenia. Ja nie przywiązuję wagi do markowych ubrań, mieszkamy w starym drewnianym góralskim domu z 1863 roku, jeżdżę starym samochodem. Wolę te pieniądze wydać na wycieczki.

Nie jest Pani pracoholikiem?
Dużo pracuję, ale na urlopie potrafię wyłączyć komórkę. Nie odbieram też e-maili. W Zakopanem wypocząć się nie da, bo często pracujemy nawet w niedzielę.

Jako przyjezdnej było Pani ciężej rozkręcić biznes?
Na pewno. Jesteśmy mile widziani jako cepry, które przyjeżdżają na wakacje. Ale jak już chce się osiąść, to jest znacznie trudniej. Miałam trochę problemów przez to, że byłam tu obca, ale spotkało mnie też dużo życzliwości, która to wynagradzała. Na pozwolenie na budowę hotelu "Litwor" przy Krupówkach czekałam latami. Hotel "Czarny Potok" powstał jako pierwszy, w 1995 roku, choć starania o niego zaczęłam później. Na szczęście to wszystko za nami.

Kiedy zaczęli Panią traktować jak swoją?

Pamiętam, jak na 10. jubileuszu firmy przebraliśmy się ze strojów wieczorowych w stroje góralskie. Zapytałam wtedy starosty tatrzańskiego, czy to jest dobry pomysł. Pamiętam jak dziś jego słowa: "Tyś już jest nasza, Małgosiu!". Teraz górale nie postrzegają mnie już jako warszawiankę, ale jako swoją - ale zawsze swoją obcą. Nie przeszkadza mi to, bo wcale nie aspiruję do bycia góralką. W 2008 r. dostałam tytuł przedsiębiorcy dziesięciolecia "Tygodnika Podhalańskiego". To był dla mnie taki ostateczny dowód, że ludzie uważają, że jestem z Podhala, a nie z Warszawy. Tak naprawdę warszawiacy trochę sami sobie zasłużyli na to, że nie wszędzie ich lubią. Bywają zarozumiali, myślą, że im więcej wolno, bo są ze stolicy. Na szczęście dzięki młodemu pokoleniu to się szybko zmienia.

Jak się to Pani udało?
Miałam wizję tego, jak chciałabym, żeby odpoczywali moi klienci w Zakopanem. Już w 1995 roku w pensjonacie "Czarny Potok" były podgrzewane podłogi, całodobowa recepcja i barek. W tamtych czasach - nie do pomyślenia. Zawsze chciałam, żeby te hotele były takie, jak ja bym chciała wypoczywać. Wyróżniam się między innymi tym, że wszystkie moje hotele mają świetną kuchnię.

Jest Pani smakoszem?
To chyba widać (śmiech). Bardzo lubię gotować i jeść. Cieszę się, że moje kuchnie są inspirowane nowymi pomysłami naszych kucharzy. Staramy się skupiać na polskiej kuchni, ale podajemy też dania z różnych zakątków świata. Sami wędzimy mięsa, ryby, pieczemy ciasta. Cenię to, że moi kucharze potrafią połączyć kuchnię polską z kuchnią regionalną, podając bardzo eleganckie danie, np. karpia na oscypku. Jednym z naszych specjałów jest też bundz z pomidorem, równie dobry jak mozarella.

Czym jest dla Pani luksus?
Mój luksus to taki, na który każdy może sobie pozwolić. Na jakości zależy mnie i naszemu zespołowi najbardziej. Niektórzy hotelarze narzekają, że w lipcu przyjeżdża tzw. tani turysta, "dżemojad". A ja zawsze powtarzam, że ten dżemojad to w przyszłości będzie nasz gość. Miłość do gór pojawia się, jak człowiek jest młody, a młodość charakteryzuje się tym, że brakuje kasy. Taki ktoś chętnie wszedłby do hotelu jak nasz, ale nie ma na to pieniędzy. Z tym, że za pięć, dziesięć lat do czegoś w życiu dojdzie i już go będzie stać.

Mogłaby Pani skupić się tylko na biznesie, a mimo to angażujecie się społecznie.
Mam naturę społecznika. Nie wyobrażam sobie inaczej. Co roku zapraszamy artystycznie uzdolnione dzieci niepełnosprawne do Zakopanego na warsztaty muzyczne, zbieramy pieniądze na wakacje dla dzieci z okolic Rawy. Angażujemy się w różne inicjatywy charytatywne, współpracujemy z biurami promocji miasta, służymy swoimi salami nieodpłatnie.

Jest Pani znana z tego, że wypromowała Pani Zakopane za granicą.

To mi się akurat udało. Jeździłam na targi w całej Europie. Proszę sobie wyobrazić, że w połowie lat 90. drugim najbardziej znanym polskim miastem wśród londyńczyków było właśnie Zakopane. Oczywiście łączyliśmy nasze działania z promocją Krakowa, bo te dwa miasta zawsze ze sobą współpracowały. To, że w Krakowie jest tylu Anglików, to efekt właśnie tamtej promocji. Dziś już jest internet, targi nie mają już tak wielkiego znaczenia, ale wtedy te wyjazdy owocowały licznymi, ciekawymi kontraktami.

Dalej odwiedzają Was turyści z zagranicy?
Anglicy, którzy przyjeżdżali w latach 90. do Krakowa i Zakopanego autokarami, teraz przylatują do Polski samolotami. Odwiedzają nas także turyści np. z Emiratów Arabskich. Gdy w zeszłym roku bardzo mocno padało w czerwcu, byliśmy załamani, a oni, jako jedyni goście - zachwyceni. W styczniu całe Zakopane żyje z klientów rosyjskojęzycznych. Na początku lat 90. wszyscy się ze mnie śmiali, że jeździłam na targi do Moskwy czy do Kijowa, ale to idealni turyści, którzy przyjeżdżają do nas głównie tuż po sylwestrze, bo wtedy mają swoje święta. Gdyby nam oni wypadli, mielibyśmy ogromną dziurę w budżecie. Poza tym goście ze wschodu wbrew temu co się mówi, są życzliwi, świetnie się zachowują. Kiedyś nie mogłam zrobić wspólnego kuligu dla gości z Ukrainy czy Rosji i Polaków, teraz zakopiańczycy zobaczyli, że to ludzie o słowiańskiej naturze, na dodatek dający duże napiwki. Nie należy mieszać polityki z turystyką. Możemy na tym tylko stracić.

Ma Pani swoje małe imperium, ale na pierwszy hotel musiała Pani wziąć kredyt.
Niestety, dalej jestem bardzo obciążona kredytami. Jak spłacę jeden, to biorę następny. Mój hotel w centrum Polski - ,,Ossa" - ma 527 pokoi, salę kinową na 650 osób i kongresową na 1600. To dużo kosztuje. Znajomi śmieją się, że pracuję na banki. Mnie nikt nic w życiu nie dał. Nigdy nie miałam fortuny. Mąż jest architektem, więc projektuje te hotele. Wspólnie udało się nam stworzyć może nie imperium, ale silną sieć hoteli.

Jest Pani odważna?
Do tego biznesu trzeba mieć odwagę. W zeszłym roku, jak był kryzys, zastanawialiśmy się czy wytrzymamy. Branża turystyczna i hotelowa jest bardzo wrażliwa. Żyjemy też z eventów i konferencji, ale przecież jak firmom wiedzie się gorzej, to oszczędzają właśnie na wyjazdach i szkoleniach.

Hotel ,,Ossa" budowała Pani w szczerym polu.

To prawda. Chcieliśmy mieć hotel w samym centrum Polski. Jest 2,5 godz. z Poznania, godzinę z Łodzi i godzinę z Warszawy.

Miała Pani kiedyś dość?
Każdy chyba ma momenty załamania. Zastanawiałam się czasem: w zasadzie po co mi to wszystko? Jakbym miała jeden hotel to też byłoby świetnie, absolutnie by wystarczyło. To, że mam więcej hoteli, wcale nie oznacza, że mam więcej pieniędzy i czasu. Ale jak człowiek zaczyna robić coś, to potem zaczyna go to kręcić i chce więcej i więcej. Nie potrafi się zatrzymać. Jestem w takim wieku, że powinnam być emerytką, a w praktyce będę musiała jeszcze na to zapracować kilka lat.

Warszawiacy trochę sami sobie zasłużyli, na to, że nie wszędzie ich lubią

Trudno jest być bizneswoman w Polsce?
To, że jest się kobietą, nie ma znaczenia. Dla mnie liczą się kompetencje, płeć nie ma znaczenia, choć kobiety mają na głowie dom, więc pracują na dwa etaty. Ogólnie biznesmenom w Polsce nie jest łatwo. To okropne, że tak często zmieniają się przepisy podatkowe. Poza tym przepisy nie zwalniają z podatków tych, którzy inwestują. Wszędzie w Europie ta zasada funkcjonuje, tylko nie u nas. Uważam, że w Polsce łatwiej jest być pracownikiem niż pracodawcą. Ja mogę nie dostać pieniędzy od kontrahenta, ale co to interesuje pracownika? On musi dostać pensję. Doskonale to rozumiem, bo sama przez lata byłam pracownikiem.

Grupa TRIP to już korporacja?
Może i tak, ale nie jeżeli chodzi o wszystkie procedury. Nie wyobrażam sobie, żeby na przykład pokojowa pytała swojej kierowniczki czy może się ze mną spotkać. Jestem otwarta, do mnie każdy może przyjść. Mamy procedury, ale w stosunkach ludzkich nie przestrzega się ich sztywno. W innym wypadku prezes miałaby kontakt tylko z menedżerami, a mnie nie o to chodzi. Najważniejsze jest to, że moi współpracownicy identyfikują się z firmą. Połowa mojej załogi, to ludzie, którzy pracują tu dłużej niż 5 lat. Czują firmę, wszystko im mogę powiedzieć. Mam wielu dyrektorów, którzy przez lata byli zwykłymi pracownikami. Bardzo mnie to cieszy.

Zna Pani wszystkich 700 pracowników?
Kiedyś powiedziałabym, że wszystkich, teraz pracowników najniższego szczebla nie zatrudniam już osobiście. Chociaż w nowym hotelu - "Ossie" - byłam przy każdym przyjęciu. Z imienia znam 90 proc. pracowników. Moją załogę charakteryzuje to, że są zadowoleni, że mają gości. Za ponure twarze daję nagany. To takie miłe, gdy pokojówka powie dzień dobry gościowi, uśmiechnie się.

Powinno się coś zmienić w mentalności górali?
Wszyscy Polacy, nie tylko górale, powinni uczyć się tolerancji dla inności. Powinniśmy mieć to w sobie, a wyzbyć się zawiści. W góralach cenię to, że są honorowi. Jak w Warszawie coś budujemy, to mamy umowę na 500 stron, a i tak ktoś nas czasem oszuka. Z góralem umowa ma dwie strony, czasem wystarczy podanie ręki, ale słowa zawsze dotrzyma.

Spełnia się Pani jako babcia?
Odnalazłam się świetnie w tej roli. Jestem bardzo szczęśliwa. Nigdy nie poświęcałam tyle czasu swojemu synowi, co teraz moim dwóm wnuczkom. To jest jeden z powodów, dla którego jeżdżę do Warszawy. Wnuczki świetnie się czują w Zakopanem. Kupują sobie korale, góralskie spódniczki. Ogromnie mi się podoba, że wróciła moda na folk.

W przyszłym roku obchodzicie 25-lecie firmy. Jaki sobie Pani zrobi prezent?
Moim prezentem będzie supernowoczesna sala konferencyjna w "Belwedere", największa w Zakopanem. Na 10-lecie wybudowaliśmy sobie karczmę "Czarci Jar".

CO TY WIESZ O WIŚLE? CO TY WIESZ O CRACOVII? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska