Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maliszewska: Woźna ma przytulić, nie walić miotłą!

Redakcja
Teodozja Maliszewska (l. 66), wieloletnia dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 68 w Krakowie
Teodozja Maliszewska (l. 66), wieloletnia dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 68 w Krakowie fot. archiwum
Pierwszoklasiści nudzą się, a gimnazjalistom zaśmieca się głowy. Szkoła XXI wieku się zmienia, ale opieka nad dziećmi jest gorsza. Dlaczego? - rozważa Teodozja Maliszewska, wieloletnia dyrektorka szkoły w Krakowie, w rozmowie z Anną Górską.

Ponoć rozpoczynamy niezwykle trudny rok szkolny?
Nie pamiętam przez ostatnie 40 lat mojej pracy w szkole, zarówno w tej dawnej Polsce, jak i tej nowej, by mówiono, że będziemy mieli dobry rok szkolny. Zawsze było ciężko, brakowało pieniędzy na edukację, a od nich niestety zależy wiele. Jednakże pieniądze to nie wszystko.

Nauczyciele jednak są najważniejsi?
Nie tylko nauczyciele. Jestem przekonana, że główną rolę w oświacie odgrywają ludzie, którzy uczą, pracują w szkołach, zarządzają nimi. Co roku 1 września rodzice powierzają tym ludziom swój największy skarb. Są pełni obaw, przerażeni, ich lęki przenoszą się na dzieci.

Nie powinni się bać?
Doskonale ich rozumiem, że się martwią do jakiego wychowawcy dziecko trafi , czy on pomoże, czy uspokoi, czy odwrotnie - będzie gnębić malucha. Bo tacy nauczyciele też są. Każda osoba, którą pierwszoklasista spotka w szkole, będzie odgrywała ważną rolę w jego dalszym życiu. Najpierw dziecko trafia do sekretariatu i to od sekretarki zależy, czy ono wystraszy się urzędów już na całe życie. W szkole spotka też woźną, która powinna uśmiechać się do niego, żartować, przytulać, a nie walić miotłą.

Ktoś powie, że Pani idealizuje.
Wcale.

Dzisiaj nauczyciele są frustrowani, a sekretarki zarzucone papierami. Nikt na nic nie ma czasu.
Pasjonatów wśród nauczycieli jest coraz mniej. To fakt. Ale i wcale się temu nie dziwię. Szkoła to już nie jest przyjazne miejsce do spokojnej pracy nauczyciela. Szkołę bez przerwy się modernizuje, przerabia, zmienia. Nie mówię, że to jest źle, świat idzie naprzód, zmiany są konieczne. Ale nikomu na świecie nie jest tak potrzebna stabilność jak szkole. Dziecko musi mieć spokój, by się dobrze uczyć.

A nauczyciel to szczególny zawód, dlatego też powinien mieć spokój?

Od lat mówię: jeśli każdego dnia z dziennikiem pod pachą do milionów dzieci w Polsce idzie zgorzkniały, źle opłacany nauczyciel, z zagrożeniem utraty pracy, to jak on ma zarazić dziecko optymizmem, radością do życia, nauki, pracy w zespole, chęci robienia czegoś super? Jak może go uczyć kreatywności, jeśli sam kreatywny nie jest w tym momencie? Na szczęście są pasjonaci, nie czekają na żadne nagrody i podwyżki, tylko robią swoje. Im się chce. Młodym pedagogom zawsze powtarzałam, że szkoła to szczególne miejsce pracy, nauczyciel musi być przykładem dla dzieci i dlatego wiele rzeczy im nie wolno.

Niektórzy o tym zapominają?
Swojego czasu dawałam nowo zatrudnianym nauczycielom do podpisania takie dwa zdania: Jestem świadom szczególnego miejsca pracy, jakim jest szkoła i zobowiązuję się, że zrobię wszystko, by nigdy nie narazić życia i zdrowia dziecka.
Muszą mieć świadomość już na progu, kim są i gdzie są, by później nie mówili, że nie wiedzieli. Szkoła to nie budynek. Jutro tu może być klasztor lub sala zabaw tanecznych. Szkoła to dziecko. Ono jest najważniejsze. Gdy dzieci nie będzie, to po co my jesteśmy potrzebni?

Czy urzędnicy myślą o dzieciach, gdy każą dyrektorom tworzyć 30-osobowe klasy? Im mniej jest klas, tym mniejsze są wydatki i to jest najważniejsze.
I to jest skandal. W dużych stadach kurczęta zdychają. Dziecko musi mieć swobodę, a nauczyciel możliwość kontrolowania, opanowania klasy, szczególnie młodszej, gdzie nie powie dzieciom: otwórzcie książkę na stronie 172 i opowiedzcie co zrozumieliście. Jak nauczyciel opanuje klasę, gdzie ma 30 dzieci? To niemożliwe. Dopóki czynnik ekonomiczny będzie najważniejszy w nauczaniu, będziemy przegrywać te dzieci.

Są obszary, gdzie takie oszczędności mają sens?

Programy nauczania są skandalicznie przeładowane i tu widziałabym oszczędność. Nie trzeba oglądać się na lobby geografów, biologów, innych przedmiotowców. Po co komu w gimnazjum znajomość podziału komórki do siedmiu, ośmiu etapów z łacińskimi nazwami? Jeśli dziecko pójdzie na medycynę czy biologię - i tak będzie tego się uczyło od początku.

Co powinny wiedzieć kończąc gimnazjum?
Dzieci trzeba nauczyć kreatywnego myślenia, szukania wiarygodnych źródeł informacji, radzenia sobie w życiu - co i jak należy załatwić w urzędzie, banku, jak zaadresować list, jak wysłać przelew. To gimnazjalista powinien wiedzieć. Nawet już musi orientować się jak założyć firmę.

Tak? Już są gotowi do prowadzenia interesów?
Moim zdaniem, niektóre dziewczyny po gimnazjach już mogą prowadzić własną działalność. Ale nic nie wiedzą. Z lekcji na lekcje recytują wszystkie klimaty w poszczególnych regionach. Pójdą na studia kierunkowe, to będą to umieć. Jestem za odchudzeniem programów. Wiedza podstawowa - owszem jest potrzebna. Pamiętam, jak raz się zdenerwowałam podczas rady pedagogicznej na matematyczkę: gnębiła ucznia, który nie znał twierdzenia Pitagorasa. Poprosiłam matematyków by siedzieli cicho i przepytałam po kolei rusycystkę, geografkę, historyczkę z twierdzenia Pitagorasa. Żadna pani magister nie mogła sobie przypomnieć, ale jakoś dały sobie radę w życiu, zdobyły wyższe wykształcenie, uczyły w szkole.
Pani mówi o przeładowaniu programów nauczania w gimnazjum, a pierwszoklasiści nudzą się w szkole. Kolorują obrazki i malują przez cały rok!

Zgadzam się. Podstawa programowa zerówki jest ciekawa, nowatorska, a w pierwszej klasie - ciepłe kluchy. Rodzice są zdumieni, a nauczycieli obowiązuje podstawa programowa i koniec kropka. Niemalże tajne komplety organizowaliśmy swojego czasu, bo rodzice prosili o zmiany. Zresztą rodzice są także coraz mniej aktywni.

Też się rozleniwili?

W ogóle tych kontaktów nie ma! Szkoła już nie jest miejscem radości i kreatywności dla obydwóch stron. Nauczyciele i rodzice zatracili wspólny język, nie chce się im podejmować wspólnych działań.

To prawda, rodzice wolą trzymać się z dala od szkoły.

Kiedyś dzieci same przy pomocy dorosłych sobie organizowały imprezy szkolne. I to było ciekawe.

Dzisiaj chyba rodzic woli, by dzieci udały się na zorganizowaną imprezę, nauczyciel też ma problem z głowy?

Traci w tej sytuacji dziecko! Matka kliknie coś w komputerze, odczyta w elektronicznym dzienniku, jakie jej Jasio miał osiągnięcia. Na tym kontakt ze szkołą się kończy. Nie chcą przychodzić, porozmawiać, omówić problem, zdiagnozować, zaplanować coś ciekawego dla dzieci, w końcu po prostu pożartować, pośmiać się! Dla mnie emerytowanej dyrektorki to wszystko jest przerażające!

Martwi Panią, że w wielu szkołach już nie ma stołówek?

Dziecku musi być podany ciepły posiłek w szkole. Przychodzi na lekcje o 7 rano, rodzic je odbiera o 17. Wielu uczniów nie przynosi z sobą nawet drugiego śniadania. Nie miałabym sumienia pozbawiać go ciepłej zupy. Nie zamknęłam u siebie stołówki.

Jak to Pani się udało?

Żadnych cudów. Tylko tchórze pozamykali stołówki w Krakowie. Urzędnicy tupnęli nogą i sprawdzali kto z dyrektorów się przestraszy. Żadnej uchwały, pisemnego zarządzenia w tej sprawie nie było. Tylko ustne polecenie i straszenie. Nie bałam się. Czego miałam żałować, stołka i dodatku funkcyjnego? Powiedziałam wprost, że mogą mnie zwolnić, ale stołówki nie zamknę.

Pani Dyrektor, proszę mi powiedzieć, kto wymyślił podręczniki, w których uczniowie mają pisać? W tak zwanym boksie dla pierwszoklasisty są podręczniki do informatyki, muzyki, plastyki - dzieci nie zaglądają tam przez cały rok. Po co to?
Błagam, proszę zwolnić mnie z odpowiedzi. Bo zaraz padnie brzydkie słowo. To potężny rynek. Nie chodzi o lepsze nauczanie, tylko o grube pieniądze. W każdym polskim domu jest co najmniej jedno dziecko, które idzie do szkoły i potrzebuje książki. Tymczasem Polacy z Kanady i USA przeszukują kufry i strychy w starym kraju i zabierają z sobą genialny elementarz Falskiego. Wcale nie jest gorszy od tych boksów, a nawet lepszy.

Dlaczego nauczyciele o tym nie krzyczą?

W szkole obowiązuje centralne zarządzanie. Co nauczyciel ma do gadania? Oglądała pani serial "Ranczo"? W jednym z odcinków nauczyciele i rodzice zrobili rewolucję, zaczęli uczyć dzieci tego, co im było potrzebne, a czego nie było w podstawie programowej. Przyjechała władza, dyrektorkę ukarano, chciano ją zwolnić. Jeśli zmiany w szkole zachodzą z dołu, odbiera się to jako niesubordynację.

Czyli nie opłaca się inicjatywa i kreatywność?
Nad nauczycielem stoi pięciu rozliczających. Nie sprawdzają, co nauczyciel przekazał dziecku jako osobowość, tylko czy np. fizyk zrealizował wszystkie godziny z mechaniki, zasad Newtona, optyki. Jednostki lekcyjne są rachunkiem nauczania. Biurokracja jest przerażająca. Pani wie, ile papierów musi wypełnić nauczyciel? Prócz papierów obowiązują też elektroniczne wnioski. Rozliczenia, plany, sprawozdania. To jest chore!

Kto to czyta?
Nikt, ale sprawdzają wszyscy. Posyła się tę całą biurokrację do wydziału edukacji Urzędu Miasta, kuratorium, Zespołu Ekonomiki Oświaty, GUS-u.

Czemu to ma służyć?
Piorun to wie. Każdego dnia trzeba coś przygotować. Sekretarka tylko pilnuje: dzisiaj jest piąty dzień miesiąca, do tego urzędu trzeba wysłać takie sprawozdania, a do innego takie. Niedawno wiceprezydent ds. edukacji pokazała nam zestawienie: ile jest tablic elektronicznych, rzutników, komputerów w krakowskich szkołach. Czy te zestawienia są najważniejsze? Czy od tego zależy przyszłość naszych uczniów? W tym wszystkim ginie dziecko, jest jakby na dokładkę.

Dlaczego tak się dzieje?
Idziemy na skróty. Rodzice, nauczyciele, samorząd, ale też rząd, który nie ma wyrazistej polityki oświatowej. Mówię to otwarcie, jestem z PO. Wystarczy zobaczyć co politycy zrobili z sześciolatkami. Po co myśmy te żaby jedli, po co tyle wydano pieniędzy na kampanie informacyjne, jeśli dalej palcem po wodzie pisane.

Pani jest za obowiązkową szkołą dla sześciolatków?

Mój syn teraz ma 42 lata, poszedł do szkoły jako sześciolatek, ale to była moja decyzja. Żal mi go było zostawiać w przedszkolu, jako trzylatek płynnie czytał, rozwiązywał zadania. Psycholog go zbadał i stwierdził, że jest dojrzałość szkolna. Poszedł więc i nie miał żadnych problemów z nauką. Drugi syn zaś zrobiłby wszystko, by do szkoły nie iść w wieku 6 lat. Miał zupełnie inne zainteresowania. I też na tym nie stracił. Dzisiaj zaś wszystkim się pomyliło. Zapomniano, że to dziecko jest centrum edukacji. Wie pani co mnie przeraża?

Co?
Dzieci siedzą popołudniami przed komputerami, i nikt tym się nie przejmuje. Kiedyś do zmroku chłopcy kopali piłkę na najmniejszym skrawku zieleni. Teraz o godz. 16 na osiedlu cicho sza. Są dwa boiska obok szkoły i nikt nie rżnie w piłę. Czy chłopcy nagle przestali mieć taką pasję? Narzekamy, że mamy słabą reprezentację. A skąd niby mamy wziąć silną, jeśli połowa dzieci ma zwolnienia z wuefu?

Skąd taka moda?

Mówiłam już, że rodzice też idą na skróty, szukają łatwych rozwiązań. Na lekcje wuefu dwa razy w tygodniu dziecku trzeba przygotować i spakować tenisówki, białe koszulki, skarpetki. To praca. Nie chce im się, nie mają czasu. Rozumiem, że rodzic może mieć taką wizję wychowania dziecka. Ale lekarz o czym myśli, gdy to podpisuje? Podpisuje tym samym wyrok: nie ruszaj się, dziecko, siedź, miej skrzywienie kręgosłupa, skoliozę, płaskostopie, zapadniętą klatkę piersiową. Druga połowa rodziców ma kupione - śmiem twierdzić - zaświadczenia o dysleksji. Jestem przekonana, że statystyki niewiele się zmieniły: wciąż mamy do 11 proc. dyslektyków wśród uczniów. Ale dzisiaj w klasie połowa ma zaświadczenia o dysleksji. Czego rodzice się spodziewają; że ich dzieci nie będą miały jedynki z ortografii? Przesłanie dla dziecka jasne: nie pracuj, nie ćwicz, masz zaświadczenie, idź na skróty. Odbijamy się od ściany do ściany.

I tkwimy w miejscu.
Byłoby pocieszające, gdybyśmy tkwili w jednym miejscu. Cofamy się w opiece nad dzieckiem i jego edukacji. Uczymy nie tego, co jest ważne. Znajomy z wojska mówi do mnie: Na miłość boską!, czego wy uczycie w szkole. Żołnierz nie potrafi przeczytać raportu, jest analfabetą. Oczywiście, że jest. Kiedyś była specjalnie opracowana przez psychologów karta wypełniona różnymi słowami. Przy jej pomocy badałam technikę czytania ucznia. A teraz po co ma pisać, jeśli komputer mu poprawia błędy?

Jakiś pozytywny akcent?

Wierzę, że coś się zmieni bez konieczności powołania Komisji Edukacji Narodowej Hugona Kołłątaja. Może wreszcie ktoś się opamięta?

Teodozja Maliszewska (l. 66)

,
wieloletnia dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 68 w Krakowie, która za jej kadencji została rozbudowana i unowocześniona. Samorządowiec, społecznik, współzałożycielka Stowarzyszenia "Zdrowa Szkoła", radna miasta Krakowa z PO.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska