„Michał Hlebowicki jest lepszy niż Dirk Nowitzki” - przy pomocy takiej rymowanki uczył kiedyś amerykańskich kolegów z drużyny języka polskiego. Lepszy od niemieckiej legendy NBA oczywiście nie był, ale na tyle dobry, że gdy z zespołem R8 Basket Politechnika Krakowska objeżdżał teraz w Polsce drugoligowe parkiety, słyszał czasem: „Hej, fajnie, że możemy przeciwko tobie zagrać”. Ot, atrakcja: były reprezentant kraju, jedyny Polak, który zdobył Puchar FIBA (z ekipą Barons Ryga), jedno z mocniejszych nazwisk ostatnich dwóch dekad w polskiej koszykówce.
Bądźmy szczerzy - do tej drugiej ligi Hlebowicki pasuje jak pięść do nosa. 40 lat na karku, spory dorobek, ustabilizowane życie - zawodowe i rodzinne - na Łotwie (dlaczego tam - o tym za chwilę). Już nawet ogłosił zakończenie kariery, wypił pożegnalnego szampana i snuł nowe plany. Wcześniej łączył obowiązki zawodnika z rolą szkoleniowca młodzieży i asystenta trenera w klubie BK Ogre, a teraz to miało być jego główne zajęcie.
Jeden telefon, no - dwa, z Krakowa zmieniły wszystko. Spakował rzeczy i pojechał rzucać piłką w kosza ponad tysiąc kilometrów od domu.
- Prawda była taka, że wciąż chciałem grać, ale jako że nie mam łotewskiego obywatelstwa, to nikomu nie opłacało się trzymać w zespole 40-letniego obcokrajowca. Gdybym miał obywatelstwo, to grałbym tam dalej i nigdzie się nie ruszał - nie ukrywa. - Tymczasem R8 stworzyło projekt, który mnie zaciekawił. Nie chciałoby mi się grać o pietruszkę, a tu otrzymałem możliwość stworzenia nowego, fajnego rozdziału w karierze i zapisania się w historii krakowskiej koszykówki. A że to tylko druga liga? Nie było to dla mnie żadnym problemem, zdawałem sobie sprawę, gdzie jadę i że ten poziom nie będzie taki jak wcześniej. Podpisałem jednak profesjonalny kontrakt i nie ma znaczenia, czy to są europejskie puchary, czy coś mniej prestiżowego. Zawsze trzeba dawać z __siebie maksa.
Zespół R8 walczy właśnie o promocję do I ligi, a na horyzoncie jest ekstraklasa. Hlebowicki siłą rzeczy stał się twarzą tego projektu. - Na początku rozmawialiśmy o dwóch latach grania, oczywiście pod __warunkiem, że teraz wywalczymy awans. Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby to się nie udało - wzdycha.
Drogie telefony, tania benzyna
Prywatnie ustatkował się szybko - już od 20 lat jest związany z Ilse Ose, znaną ongiś w Polsce łotewską koszykarką - ale sportowo zawsze go nosiło, wciąż szukał nowych wyzwań.
- Może również dlatego, że dzięki Ilse szybko złapałem trochę międzynarodowych kontaktów. Chciałem poznawać nowe klimaty, ludzi. To też kwestia charakteru, nigdy nie byłem tym typem, który mógłby spędzić w __jednym miejscu dwadzieścia lat - opowiada.
Kluby zmieniał średnio co dwa sezony, zwiedził w ten sposób pół Polski, grał na Łotwie, Ukrainie, Cyprze, na którym do dziś jest rozpoznawany i nazywany „Turkish Killer” - pamiątka po mecz AEL Limassol z Fenerbahce Stambuł w Pucharze FIBA, wygranym przez Cypryjczyków po jego rzucie w ostatniej sekundzie.
- Czasem zmiany były podyktowane tym, że trzeba było zrobić jakiś ruch z myślą o rodzinie. Na Cyprze, gdzie było bardzo fajnie, miałem ofertę przedłużenia umowy, ale ponieważ starszy syn szedł do szkoły, to podpisałem kontrakt w __Rydze - opowiada Hlebowicki.
Miał 24 lata, gdy urodził się Oskar. Dla młodych rodziców - sportowców to było wyzwanie. Jak pogodzić wspólne życie, wychowywanie dziecka i koszykarskie ambicje.
- Grając w Polsce staraliśmy się być blisko siebie. Łatwe to jednak nie było. Trochę się polatało po Polsce, trochę się pojeździło. To były czasy drogich telefonów komórkowych, ale taniej benzyny - śmieje się Michał. - Był taki moment, że ja grałem w Słupsku, a żona w Polkowicach. Oskar był wtedy malutki, miał roczek. Miałem taką umowę z trenerem, że po meczu u siebie w sobotę od razu wsiadałem w samochód i jechałem 500 kilometrów do Polkowic. Miałem wolną niedzielę i na godzinę 18 w poniedziałek musiałem stawić się na treningu. Trudno było to wszystko ze sobą pogodzić, ale coś za coś. Kontrakty były fajne. Byliśmy, jesteśmy szczęściarzami, bo zarabiamy czasami niemałe pieniądze i __robimy, to co kochamy.
Dziś Oskar ma 16 lat i 198 cm wzrostu. Do taty brakuje mu jeszcze kilku. Ale talent do koszykówki być może ma większy. W zespole VEF Ryga podpisał już profesjonalny kontrakt.
- Jeszcze niedawno go ogrywałem. Ale od pół roku nie mieliśmy okazji się zmierzyć, a zrobił ogromny postęp. Myślę, że latem już będzie mi z __nim ciężko - opowiada z dumą ojciec. - Koledzy żartują ze mnie, że skoro mam już czterdziechę i ciągle gram, to muszę postawić sobie nowy cel: zagrać w jednej drużynie z __synem.
W koszykówkę gra też 7-letni Luka. Nie mogło być inaczej, skoro pierwszym meblem w ich domu w Ogre - wymawia się Łogre - była tablica z koszem. - Piłek, koszy, dużych, małych, na zewnątrz i wewnątrz mamy zatrzęsienie - przyznaje Michał. - Chłopcy byli skazani na __koszykówkę, ale nie zmuszaliśmy ich, sami złapali bakcyla.
Nic dziwnego - Oskar widział mamę i tatę w akcji, łotewska babcia chłopców jest byłą koszykarką i to bardzo utytułowaną.
- W_domu codziennie jest rodzinny trening. Organizujemy konkursy rzutowe, gramy w popularną na Łotwie grę „plus-minus”. Pierwsza osoba rzuca do kosza i jeżeli trafi, to drugi uczestnik też musi trafić. Jeśli spudłuje - ma minusa. Zdarza się - i mówię to jak najbardziej poważnie - że wygrywa Luka. Rzuca mniejszą piłką, ale widać, że ma koszykarską rączkę_ - chwali tata.
W domu mówi się po polsku, ale dylemat, dla którego kraju będzie grał Oskar chwilowo rozwiązał się sam. Gra w młodzieżowej kadrze Łotwy, z polskiej nie dostał powołania. - Nie będziemy z żoną na niego naciskać. Będzie grał tam, gdzie będzie lepiej się czuł. Wiadomo, trenuje na Łotwie i siłą rzeczy tu jest mu łatwiej - podkreśla Hlebowicki.
On sam jak to on, zaaklimatyzował się tam bardzo szybko. Mówisz Łotwa, on myśli - dom. - Język jest trudny, ale na sąsiedzkich grillach nie siedzę w kącie ze spuszczoną głową - żartuje.
Z Ilse wylądowali tam trochę przez przypadek. Na początku chcieli wybudować dom albo kupić mieszkanie w Gdyni, bo oboje bardzo lubią to miasto. Byli już zdecydowani, gdy przyszła informacja, że Ilse dostała w spadku ziemię pod Rygą, w Ogre właśnie. - Ziemia to zawsze droga inwestycja, a tutaj dostaliśmy coś za darmo. Połowa sukcesu. Porozmawialiśmy, żona namówiła mnie na przeprowadzkę. Jestem otwartym, kontaktowym człowiekiem, a poza tym to nie był dla mnie obcy teren. Prawie cała kadra Łotwy grała swego czasu w Polsce. Znałem ludzi, miałem do kogo się odezwać, spotkać się, pojechać - opowiada.
Od małego na drabinie
W świat wyruszył z warszawskiego Muranowa. Na stadion Polonii przy Konwiktorskiej miał z domu siedem minut piechotą. Koszykówkę zaczął trenować w czwartej klasie podstawówki. - _Byłem malutki i chudziutki, ale mój pierwszy trener Adam Latos widział we mnie potencjał. Koledzy śmiali się, gdy mówił, że urosnę do 203-205 centymetró_w - przypomina.
Na pierwszy rzut oka jego CV wygląda dość chaotycznie, ale Michał twierdzi, że zawsze wszystko dokładnie planował, roztrząsał za i przeciw. - Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale już jako nastolatek ułożyłem sobie drabinkę celów. Nie chciałem skakać na głęboką wodę. Przykład: kiedy miałem 18 lat dostałem ofertę z Mazowszanki Pruszków, najmocniejszego klubu w kraju, ale nie nie czułem się na to gotowy. Podpisałem kontrakt na dwa lata z Polonią Warszawa, w I lidze. To był dobry ruch. Nie myliłem się raczej w __swoich decyzjach - podkreśla Hlebowicki, dla którego to już jest 23. sezon koszykarskich rozgrywek w karierze.
- Kraków to w __tej mojej drabince taki ekstraszczebel, nieplanowany - uśmiecha się. Przygoda trwa. A potem? - A potem zapewne zostanę tym trenerem. Widzę się w ekstraklasie. Nie tylko łotewskiej.
***
CV
Michał Hlebowicki urodził się 16 listopada 1976 roku w Warszawie. Karierę zaczynał w tutejszej Polonii, potem grał w Dojlidach Białystok, Prokomie Trefl Sopot, Hoop Pruszków, Czarnych Słupsk, BK Ryga, Barons Ryga, AEL Limassol, MBC Mikołajew, Jekabpils i BK Ogre. W latach 1998-2002 grał w reprezentacji Polski. Występuje na pozycji silnego skrzydłowego.
Follow https://twitter.com/sportmalopolska