Msza stanowiła pierwszą część obchodów smutnej rocznicy. Była okazją, aby przypomnieć wydarzenia, które rozegrały się w okolicach Miechowa podczas okupacji niemieckiej, w połowie marca 1943 roku. Choć relacje z tamtej tragedii w szczegółach różnią się od siebie, to jednak zasadniczy jej przebieg jest dobrze znany i udokumentowany.
Jeden pojechał na targ...
Wczesnym rankiem, 15 marca 1943 roku, w Siedliskach zjawiła się grupa żandarmów. Jeden nakazał sołtysowi zebrać mężczyzn, a pozostali otoczyli położone w środku wsi gospodarstwo Baranków. Zamieszkiwali w nim 44-letni Wincenty Baranek z żoną Łucją (35 l.), synami Tadeuszem (9 l.) i Henrykiem (13 l.) oraz macochą Katarzyną (58 l.).
Niemcy i zebrani na ich rozkaz chłopi rozpoczęli przeszukanie gospodarstwa. Zostali bowiem poinformowani, że na jego terenie ukrywają się Żydzi. Wkrótce odnaleźli znajdującą się w zabudowaniach kryjówkę i czterech ukrywających się Żydów. Cała czwórka została natychmiast zastrzelona. Niemcy polecili zakopać ich ciała za stodołą.
Żydzi ukrywali się u rodziny Baranków od 1942 roku. Było ich pięciu. - To byli krawcy, wszyscy byli ze sobą spokrewnieni (niektóre źródła podają, że był to ojciec i synowie - przyp. aut.). Podobno mieli tu nawet maszynę do szycia i na niej pracowali. Jeden z nich dzień wcześniej pojechał z towarem na targ, prawdopodobnie do Jędrzejowa. Dzięki temu uniknął śmierci - opowiada Michał Biernacki, przewodniczący Miechowskiego Stowarzyszenia Miłośników Odnowy Zabytków, które było głównym organizatorem rocznicowych obchodów.
Czy piąty Żyd zdołał przeżyć wojnę? Tego nie wiadomo. W każdym razie do Siedlisk nie wrócił, ślad po nim zaginął.
Kazali chłopcom spojrzeć na rodziców
Egzekucja czterech Żydów była dopiero początkiem tragedii. Następnie żandarmi rozpoczęli przesłuchanie Wincentego i jego żony. Niedługo później zaprowadzili oboje do stodoły i tam zastrzelili.
Po rodzicach przyszła kolej na dzieci. Henryka i Tadeusza też zaprowadzili do stodoły. - Kazali im spojrzeć na rodziców. Gdy chłopcy się pochylili, zastrzelili ich strzałami w tył głowy - wspomina kuzynka pomordowanych chłopców Emilia Śliwoń.
Opowiada, że często bawiła się z synami Baranków. - Mieszkaliśmy w Pstroszycach, ale mój ojciec był wtedy w niewoli w Niemczech i przyjeżdżałam tu do babci bardzo często. Przed tą tragedią też byłam tu dość długo, ale jakoś tydzień wcześniej rozbolały mnie zęby i mama zabrała mnie do domu, bo mieliśmy iść do dentysty. Gdybym została, pewnie zostałabym zastrzelona razem z nimi.
Kryjówka za piecem
Piątą osobą zamieszkującą w gospodarstwie była Katarzyna Baranek, macocha Wincentego. Jej nie udało się znaleźć. Niemcy zapowiedzieli jednak mieszkańcom wsi, że jeżeli do następnego dnia nie przyprowadzą jej na posterunek, rozstrzelają 40 osób. I zastraszeni mieszkańcy zaczęli jej szukać. - Przyjechali do nas do Pstroszyc chłopi z Siedlisk i zaczęli wypytywać o babcię. Nie wiedzieliśmy jeszcze co się stało. Potem nawet straszyli, że jak nie powiemy, gdzie jest, to będziemy zastrzeleni. Pamiętam, że wtedy brat mamy wziął mnie na ręce i powiedział, że ze mną ucieknie, nie pozwoli mnie zabić - wspomina Emilia Śliwoń.
Sąsiedzi jednak znaleźli Katarzynę, która ukryła się w schowku koło pieca. - Babcia weszła tam od góry i nikt jej nie widział. Ale sąsiad, niech mu Bóg odpuści grzechy, wiedział o tym schowku. Kiedyś babcia coś przy nimi stamtąd wyciągała...
Michał Biernacki, który był wtedy małym chłopcem wspomina, że sprawa wymordowania rodziny Baranków była wtedy bardzo głośna. - A największą tragedią było to, że następnego dnia Katarzyna Baranek, została siłą skrępowana, dowieziona na posterunek gestapo, gdzie również została zastrzelona - mówi.
Nie wiadomo, skąd wiedzieli
Do dzisiaj nie ustalono, skąd Niemcy wiedzieli, że w gospodarstwie Baranków ukrywają się Żydzi. Był o to podejrzewany żołnierz AK Bolesław Falencki, który w śledztwie miał się załamać pod wpływem tortur. Ostatecznie jednak po wojnie sąd oczyścił go z tego zarzutu. Być może rodzina padła ofiarą donosu.
Po egzekucji Niemcy pozwolili Baranków pochować na cmentarzu, choć bez pogrzebu. - Zostali pochowani w prześcieradłach, bez trumien. Wincenty z żoną i synami osobno, a Katarzyna osobno, bo jej rodzina miała już swój grobowiec - tłumaczy Michał Biernacki.
W lipcu 2012 roku Wincenty, Łucja i Katarzyna Baranek zostali odznaczeni medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. W grudniu tego samego roku tym samym odznaczeniem uhonorowano Henryka i Tadeusza Baranków. W 2013 roku Wincenty, Łucja i Katarzyna Baranek zostali odznaczeni Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
W czwartek na sąsiadujących ze sobą grobach uczestnicy rocznicowych obchodów złożyli kwiaty, a ks. Stanisław Latosiński odmówił modlitwę. - Celem naszego stowarzyszenia jest m.in. upamiętnienie takich ludzi, jak rodzina Baranków. Bo jeżeli nie będziemy pamiętać o tych, co odeszli, to i o nas nie będą pamiętać - mówi Michał Biernacki.
ZOBACZ KONIECZNIE:
WIDEO: Magnes. Kultura Gazura
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto
Polub nas na Facebooku i bądź zawsze na bieżąco!
Follow https://twitter.com/dziennipolski