Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Morskiemu Oku nie pomoże kosmetyka. Trzeba rewolucji

Tomasz Mateusiak
W  sierpniu drogę do Morskiego Oka codziennie pokonuje kilkanaście tysięcy turystów
W sierpniu drogę do Morskiego Oka codziennie pokonuje kilkanaście tysięcy turystów Tomasz Mateusiak
Konie padają ze zmęczenia, na drodze dojazdowej tworzą się kilometrowe korki, a w schronisku, żeby kupić herbatę, trzeba stać w tasiemcowej kolejce. Od kilku lat obraz Morskiego Oka w szczycie sezonu jest taki sam. Najpiękniejszy tatrzański staw, którzy co roku odwiedza ponad pół miliona turystów, pada ofiarą własnej popularności. Coraz częściej słychać więc głosy, że ta część Tatr potrzebuje zmian. Nie wiadomo jednak, czy będą to kosmetyczne poprawki czy prawdziwa rewolucja...

W ostatnich dniach nad brzegiem Morskiego Oka trudno znaleźć choćby kawałek wolnego terenu. W czasie trwającego od środy długiego weekendu ten rejon Tatr odwiedziło już kilkadziesiąt tysięcy osób, dla których zdjęcie na tle jeziora to obowiązkowy punkt wizyty pod Tatrami. Niestety, zanim dotarli oni na miejsce, czekała ich kilkugodzinna gehenna.
Obecnie, żeby dotrzeć na parking położony na Palenicy Białczańskiej (stąd rusza szlak do Morskiego Oka), z Zakopanego trzeba wyjechać niemal o świcie.

- W sezonie już o godzinie ósmej rano tworzą się tu korki, tak dużo jest samochodów wjeżdżających na plac - mówi Stanisław Pawlikowski, pracujący w obsłudze parkingu na Palenicy. - Aut jest więcej z każdą minutą i są dni, że około godziny 11-12 korek przed parkingiem ciągnie się na kilka kilometrów.

Wszystkiemu winny jest brak miejsc. Na Palenicy zaparkowanych może być 700 aut. Na pobliskim placu, okalającym dawne przejście graniczne na Łysej Polanie, zmieści się kolejnych 200 pojazdów. Część osób zostawia więc swoje samochody na poboczu drogi. To powiększa korki.

- Stoję tu już od kilkudziesięciu minut - mówi Daniel Piec, turysta z Wronek, z którym wczoraj podczas postoju w kor-ku rozmawiał nasz dziennikarz. - Wyjechaliśmy z pensjonatu przed godz. 9, ale i tak korek nas dopadł. Władze Podhala powinny coś zrobić, by usprawnić ruch w tym miejscu.

Na domiar złego, jak dodaje mężczyzna, zmęczeni staniem w zatorze kierowcy decydują się na wykonywanie niebezpiecznych manewrów. Na drodze co chwilę zdarza się, że ktoś jedzie "na trzeciego".

- W tym przodują głównie kierowcy busów - przyznaje Kazimierz Pietruch z zakopiańskiej policji. - Dlatego często patrolujemy tę drogę. Tak naprawdę, poza dbaniem o to, by ludzie "nie szaleli", nic nie możemy jednak pomóc. Przy tylu samochodach, ile jest tu w sezonie, korki muszą się tworzyć.

Jak mówi Pietruch, sytuację mógłby uzdrowić zbiorowy transport, ale musiałby być o wiele tańszy niż obecnie. Teraz z Zakopanego na Palenicę jeżdżą busy, którymi przejazd w jedną stronę kosztuje 10 zł. - Dla czteroosobowej rodziny to 80 zł w obie strony - mówi Anna Szarmach, turystka z Łodzi. - Autem jest taniej, 20 zł za parking plus koszt benzyny.
Niestety, nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie w Tatry zaczęły kursować tanie podmiejskie autobusy. Pojawiają się jednak inne pomysły.

- W przyszłym roku chcemy ruszyć z remontem parkingu na Palenicy - mówi Szymon Ziobrowski, z Tatrzańskiego Parku Narodowego. - Po zakończeniu prac znajdzie się na nim specjalny system liczący samochody. Wówczas już w Zakopanem ustawimy tablice, które będą informować turystów o liczbie wolnych miejsc na placu. Zarząd dróg obiecał postawić na drodze do parkingu dwa ronda, dzięki nim turystom łatwiej byłoby zawracać - dodaje.

Zdaniem pracowników parku, możliwe, że gdy turyści zobaczą, iż na Palenicy jest już pełno, część z nich odłoży wycieczkę na następny dzień. Niewykluczone. Tylko czy jutro będzie lepiej?

Pod Tatrami pojawiają się także pomysły bardziej ambitne niż liczniki aut. Zakładają one budowę kolei zębatej, która dowiozłaby turystów na Palenicę. Dalej mieliby oni wybór: iść w górę na piechotę lub wsiąść do biegnącej nad szlakiem kolei linowej. - Jesteśmy w stanie takie coś wybudować - zapewniał "Krakowską" Andrzej Laszczyk, prezes Polskich Kolei Linowych. - Budowa kolei kosztowałaby kilkadziesiąt milionów, ale stosunkowo szybko by się zwróciła.

Pomysł Laszczyka to odpowiedź nie tylko na korki, ale też na problemy, jakie park ma z końmi. Kolejka zastąpiłaby bowiem na szlaku ciągnięte przez konie fasiągi. Ich właściciele od lat oskarżani są o zbyt ciężką eksploatację zwierząt. Trzy lata temu podczas pracy padł tu koń. Teraz doszło do serii wypadków, w których główne role odgrywali wozacy.

- Pomysł z kolejką jest zbyt abstrakcyjny. Nie zapominajmy, że szlak leży w parku narodowym - mówi pracownik TPN Szymon Ziobrowski. Dodaje jednak, że zarząd TPN rozważa wprowadzenie na tym szlaku transportu elektrycznego. Jego zdaniem, jeżeli w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy powożący fasiągami wozacy złamią narzucony im przez park regulamin, ich powozy zastąpią meleksy.

Zatłoczony szlak groźny dla ludzi?

W poprzednią sobotę na drodze do Morskiego Oka pod kopyta koni ciągnących wóz z turystami wpadł 8-letni chłopiec. Malec, który najprawdopodobniej nie zauważył nadjeżdżającego zaprzęgu, z incydentu wyszedł tylko z drobnymi obrażeniami. Ma skręconą kostkę oraz posiniaczony brzuch. Woźnicę, który w niego wjechał, za spowodowanie wypadku czekają jednak konsekwencje. Na szlaku bezwzględne pierwszeństwo mają bowiem piesi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska