https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mówił, że zaczarowałam go oczami

Katarzyna Janiszewska
Wszystko zaczęło się  na dyskotece w "Tanecznym Kręgu".  - Krzysztof przeszedł przez pusty parkiet i tak fajnie zapytał : "Przepraszam, czy mogę z panią porozmawiać?"
Wszystko zaczęło się na dyskotece w "Tanecznym Kręgu". - Krzysztof przeszedł przez pusty parkiet i tak fajnie zapytał : "Przepraszam, czy mogę z panią porozmawiać?" Leon Stankiewicz / EAST NEWS
Najpierw nie mogłam o tym opowiadać, a teraz nie chcę. Wspominamy go z dziećmi, rodziną i wtedy jest łatwiej. Ale to są nasze sprawy - powiedziała mi Elżbieta Putra, kiedy niezapowiedziana odwiedziłam ją w Białymstoku.

Lubiłam odchylać mu wąsy. A on pozwalał mi to robić, nawet publicznie. Kiedy go poznałam, zaraz po wojsku, jeszcze ich nie miał. Raz, z przekory je zgolił (1). Absolutnie mi się to nie podobało. Nie mogłam się przyzwyczaić, nie mogłam na niego patrzeć. Po prostu tak długo nosił wąsy, że bez nich miał zupełnie inną mimikę. One pozwalały mu się zakamuflować, ukryć zdenerwowanie, emocje. To był jego nieodłączny atrybut. Bez nich był ogołocony, pozbawiony czegoś ważnego.

Przeznaczenie

Poznaliśmy się zwyczajnie i żyliśmy zwyczajnie. Masa ludzi żyje podobnie (2). Rzadko się spotykaliśmy, ale za to skutecznie.

Smoleńsk - rok po katastrofie. Nasz raport

Wszystko zaczęło się w "Kręgu Tanecznym", na dyskotece. Chociaż ja wierzę, że musieliśmy widzieć się już wcześniej. Pochodziliśmy z sąsiednich gmin. Mąż zawsze mówił, że ściągnęłam go oczami i zaczarowałam. Tak się ze mną droczył. Tańczyliśmy obok siebie, patrząc sobie w oczy. Krzysztof był nieśmiały, uciekał wzrokiem. Kiedy muzyka ucichła, ludzie rozeszli się na boki. Parkiet opustoszał. A on przez ten ogromny parkiet - ogromny jak na białostockie warunki - przeszedł do mnie na drugą stronę. I tak fajnie zapytał: "Przepraszam, czy mogę z panią porozmawiać? - A,czy pan przypadkiem nie jest z Suwalskiego? - nie dałam mu dokończyć. - Tak. - A w Cimiochach pan był? - Byłem - odpowiedział zaskoczony". Od początku mnie intrygowało, że wygląda znajomo. On odwiedzał tam kuzyna, a ja chodziłam do szkoły.

Z dyskoteki wróciliśmy razem. Okazało się, że ja mieszkam na Złotej, a on na Ryskiej. Dwie równoległe ulice, bardzo blisko siebie. Ja przyjechałam do Białegostoku 28 września, a Krzysztof w tym samym roku, trzy dni później. Śmialiśmy się, że pojechał za mną. I tak sobie zawsze mówiliśmy, że to przeznaczenie być z sobą.
Dobrani

Komuś mogłoby się wydawać, że byliśmy niedobrani. Krzysztof był robotnikiem (3). Ale szybko nabrał ogłady, bardzo mu zależało, aby wzbogacić język, lepiej się wysławiać.

Robił postępy. I miał taką zdolność nawiązywania kontaktów z ludźmi. Był ciepły, bezpośredni i zarazem stanowczy.

Pomyślałabyś, że tak będzie?

Odkąd przestał pracować fizycznie, zaczął mu dokuczać kręgosłup. Odpoczywał w pozycji leżącej. Kładł się na dywanie, z rozłożonymi ramionami, a my obok niego. Nie miał z nami spokoju. Czasem lubił się z sobą cackać. Szedł na górę, do łóżka, i prosił, żeby go przykryć kocykiem, przynieść mu herbatkę.

Uwielbiał jabłka, gdy przyjeżdżał, dbałam, żeby były. Obgryzał je tak, że zostawał sam ogonek i pestki. Wyciągał rękę z ogryzkiem i mówił: "Czy ktoś mógłby to ode mnie zabrać?" Dzieciaki najpierw marudziły: oj tato, no weź! A później było: no dobra - dawały za wygraną.

Do córek miał słabość. Taki był z nich dumny. Stawali w trójkę, on w środku i mówił: "Patrz jakie mam córki, myślałaś, że kiedyś tak będzie?". Z chłopakami siłował się na rękę. Jeździli razem na rowerze, grali w piłkę, w karty, piłkarzyki.

Koniecznie chciał wygrać. Czasem trochę oszukiwał, ale robił to tak, że wszyscy wiedzieli i mu na to pozwalali. Jak przegrywał, upierał się, że musi być rewanż. Jak wygrywał, mówił: nic nie widzę na oczy, idę spać. Zabierał nas do wesołego miasteczka. Ale nie na jedną karuzelę. Jeździliśmy na wszystkim, aż już każdy miał dość. Po to by starczyło na dłużej.

Tuje

Nienawidziłam pytania: kiedy tata wróci? W pewnym momencie to pytanie było w naszym domu zakazane. Doprowadzało mnie do rozstroju nerwowego.

Smoleńsk - rok po katastrofie. Nasz raport

Jak pyta jedno dziecko, można odpowiedzieć. Ale gdy pyta ósemka, to już robi się męczące. Ja przecież też czekałam.

Kiedy wracał, trzeba mu było dać chwilę, żeby odpoczął. - Nie bierz mnie na huki - tak czasem mówił Krzysztof. Odpowiadałam, że muszę go sprowadzić na ziemię z tych salonów.

Gdy widziałam, że jest naprawdę zmęczony i potrzebuje spokoju, jechaliśmy do Józefowa. W domu rodzinnym ładował akumulatory. Szedł pospacerować w pole. Albo kładł się na trawie, głową do dołu. Potrafił tak leżeć godzinę, dwie. Jakby czerpał energię z ziemi. Jak udało mu się wcześniej wrócić z Warszawy, schodził do naszej piwniczki, przebierał się i brał kosiarkę. Dzieciom nie wolno było kosić trawy, wiedziały, że zawsze robi to tata. A Krzysztof był z siebie później zadowolony. To był namacalny efekt jego wysiłku. Praca fizyczna go odprężała. Lubił krzątać się w ogródku. Razem przekopaliśmy ziemię dookoła domu, posadziliśmy krzaki, tuje. Sam nie chciał posadzić ani jednej. Wołał: "Elżbieta, chodź mi pomóc". Trudno teraz patrzeć, jak któraś usycha.
Jego odbicie

Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć, że nie jestem sama. Kiedy go zabrakło, coś się z nami porobiło. Nie mogliśmy sobie poradzić z emocjami. Niby byliśmy blisko, troszczyliśmy się o siebie. A jednak każdy na swój sposób to przeżywał.

Po wypadku inaczej zaczęłam patrzeć na dzieci. Zawsze były najważniejsze, ale nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak ważne. Chyba dostrzegam w nich odbicie Krzysztofa. Nie myślałam, że mam dla nich tyle miłości, troski, zainteresowania. Wszystkie mnie wspierały. Kasia zajęła się dokumentacją, Rafał i Sebastian - koordynacją działań (4). Dostali impuls. Staraliśmy się być razem i to pomogło.

Jak emocje rozłożą się na tyle osób, jest łatwiej. Sam człowiek by sobie nie poradził.
Szum lasu

Krzysztof zadzwonił wieczorem, dzień przed wylotem. Planował, że weźmie cieplejszą jesionkę i cieplejsze buty, bo tam jest chłodno. Był już wcześniej w Katyniu. O lesie mówił, że przeraża go jego szum. Że coś jest w nim takiego, aż człowiekowi ciarki przebiegają po plecach. Czekałam na transmisję, chciałam go zobaczyć w telewizji. Siedziałam tak jak tu teraz, na tej kanapie. Na początku to było tylko przypuszczenie, że samolot miał wypadek.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska