Lubiłam odchylać mu wąsy. A on pozwalał mi to robić, nawet publicznie. Kiedy go poznałam, zaraz po wojsku, jeszcze ich nie miał. Raz, z przekory je zgolił (1). Absolutnie mi się to nie podobało. Nie mogłam się przyzwyczaić, nie mogłam na niego patrzeć. Po prostu tak długo nosił wąsy, że bez nich miał zupełnie inną mimikę. One pozwalały mu się zakamuflować, ukryć zdenerwowanie, emocje. To był jego nieodłączny atrybut. Bez nich był ogołocony, pozbawiony czegoś ważnego.
Przeznaczenie
Poznaliśmy się zwyczajnie i żyliśmy zwyczajnie. Masa ludzi żyje podobnie (2). Rzadko się spotykaliśmy, ale za to skutecznie.
Smoleńsk - rok po katastrofie. Nasz raport
Wszystko zaczęło się w "Kręgu Tanecznym", na dyskotece. Chociaż ja wierzę, że musieliśmy widzieć się już wcześniej. Pochodziliśmy z sąsiednich gmin. Mąż zawsze mówił, że ściągnęłam go oczami i zaczarowałam. Tak się ze mną droczył. Tańczyliśmy obok siebie, patrząc sobie w oczy. Krzysztof był nieśmiały, uciekał wzrokiem. Kiedy muzyka ucichła, ludzie rozeszli się na boki. Parkiet opustoszał. A on przez ten ogromny parkiet - ogromny jak na białostockie warunki - przeszedł do mnie na drugą stronę. I tak fajnie zapytał: "Przepraszam, czy mogę z panią porozmawiać? - A,czy pan przypadkiem nie jest z Suwalskiego? - nie dałam mu dokończyć. - Tak. - A w Cimiochach pan był? - Byłem - odpowiedział zaskoczony". Od początku mnie intrygowało, że wygląda znajomo. On odwiedzał tam kuzyna, a ja chodziłam do szkoły.
Z dyskoteki wróciliśmy razem. Okazało się, że ja mieszkam na Złotej, a on na Ryskiej. Dwie równoległe ulice, bardzo blisko siebie. Ja przyjechałam do Białegostoku 28 września, a Krzysztof w tym samym roku, trzy dni później. Śmialiśmy się, że pojechał za mną. I tak sobie zawsze mówiliśmy, że to przeznaczenie być z sobą.
Dobrani
Komuś mogłoby się wydawać, że byliśmy niedobrani. Krzysztof był robotnikiem (3). Ale szybko nabrał ogłady, bardzo mu zależało, aby wzbogacić język, lepiej się wysławiać.
Robił postępy. I miał taką zdolność nawiązywania kontaktów z ludźmi. Był ciepły, bezpośredni i zarazem stanowczy.
Pomyślałabyś, że tak będzie?
Odkąd przestał pracować fizycznie, zaczął mu dokuczać kręgosłup. Odpoczywał w pozycji leżącej. Kładł się na dywanie, z rozłożonymi ramionami, a my obok niego. Nie miał z nami spokoju. Czasem lubił się z sobą cackać. Szedł na górę, do łóżka, i prosił, żeby go przykryć kocykiem, przynieść mu herbatkę.
Uwielbiał jabłka, gdy przyjeżdżał, dbałam, żeby były. Obgryzał je tak, że zostawał sam ogonek i pestki. Wyciągał rękę z ogryzkiem i mówił: "Czy ktoś mógłby to ode mnie zabrać?" Dzieciaki najpierw marudziły: oj tato, no weź! A później było: no dobra - dawały za wygraną.
Do córek miał słabość. Taki był z nich dumny. Stawali w trójkę, on w środku i mówił: "Patrz jakie mam córki, myślałaś, że kiedyś tak będzie?". Z chłopakami siłował się na rękę. Jeździli razem na rowerze, grali w piłkę, w karty, piłkarzyki.
Koniecznie chciał wygrać. Czasem trochę oszukiwał, ale robił to tak, że wszyscy wiedzieli i mu na to pozwalali. Jak przegrywał, upierał się, że musi być rewanż. Jak wygrywał, mówił: nic nie widzę na oczy, idę spać. Zabierał nas do wesołego miasteczka. Ale nie na jedną karuzelę. Jeździliśmy na wszystkim, aż już każdy miał dość. Po to by starczyło na dłużej.
Tuje
Nienawidziłam pytania: kiedy tata wróci? W pewnym momencie to pytanie było w naszym domu zakazane. Doprowadzało mnie do rozstroju nerwowego.
Smoleńsk - rok po katastrofie. Nasz raport
Jak pyta jedno dziecko, można odpowiedzieć. Ale gdy pyta ósemka, to już robi się męczące. Ja przecież też czekałam.
Kiedy wracał, trzeba mu było dać chwilę, żeby odpoczął. - Nie bierz mnie na huki - tak czasem mówił Krzysztof. Odpowiadałam, że muszę go sprowadzić na ziemię z tych salonów.
Gdy widziałam, że jest naprawdę zmęczony i potrzebuje spokoju, jechaliśmy do Józefowa. W domu rodzinnym ładował akumulatory. Szedł pospacerować w pole. Albo kładł się na trawie, głową do dołu. Potrafił tak leżeć godzinę, dwie. Jakby czerpał energię z ziemi. Jak udało mu się wcześniej wrócić z Warszawy, schodził do naszej piwniczki, przebierał się i brał kosiarkę. Dzieciom nie wolno było kosić trawy, wiedziały, że zawsze robi to tata. A Krzysztof był z siebie później zadowolony. To był namacalny efekt jego wysiłku. Praca fizyczna go odprężała. Lubił krzątać się w ogródku. Razem przekopaliśmy ziemię dookoła domu, posadziliśmy krzaki, tuje. Sam nie chciał posadzić ani jednej. Wołał: "Elżbieta, chodź mi pomóc". Trudno teraz patrzeć, jak któraś usycha.
Jego odbicie
Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć, że nie jestem sama. Kiedy go zabrakło, coś się z nami porobiło. Nie mogliśmy sobie poradzić z emocjami. Niby byliśmy blisko, troszczyliśmy się o siebie. A jednak każdy na swój sposób to przeżywał.
Po wypadku inaczej zaczęłam patrzeć na dzieci. Zawsze były najważniejsze, ale nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak ważne. Chyba dostrzegam w nich odbicie Krzysztofa. Nie myślałam, że mam dla nich tyle miłości, troski, zainteresowania. Wszystkie mnie wspierały. Kasia zajęła się dokumentacją, Rafał i Sebastian - koordynacją działań (4). Dostali impuls. Staraliśmy się być razem i to pomogło.
Jak emocje rozłożą się na tyle osób, jest łatwiej. Sam człowiek by sobie nie poradził.
Szum lasu
Krzysztof zadzwonił wieczorem, dzień przed wylotem. Planował, że weźmie cieplejszą jesionkę i cieplejsze buty, bo tam jest chłodno. Był już wcześniej w Katyniu. O lesie mówił, że przeraża go jego szum. Że coś jest w nim takiego, aż człowiekowi ciarki przebiegają po plecach. Czekałam na transmisję, chciałam go zobaczyć w telewizji. Siedziałam tak jak tu teraz, na tej kanapie. Na początku to było tylko przypuszczenie, że samolot miał wypadek. Słuchałam z niedowierzaniem. Za chwilę informacje zaczęły się potwierdzać.
Wiem tylko, że czułam, iż nie mogę być sama. Dzieci spały jeszcze na górze. Miałam wtedy nogę w gipsie, nie mogłam chodzić. Zadzwoniłam do Karola na komórkę. Zszedł taki zaspany, pyta: "Mamo, co się stało?". A ja tylko: "Spójrz, czytaj". "To niemożliwe. Nie, tylko nie to! Jeśli to prawda, mogło się zdarzyć tylko w tym cholernym kraju, w tej pieprzonej, porąbanej Polsce" - tak wtedy krzyczał. No i cóż. Siedzieliśmy chwilę objęci, jak te głupki. Zaraz zaczęły się telefony. Kasia: "Mamo, powiedz, że tata nie poleciał"... (5).
Plany
W święta rozmawialiśmy, że niedługo spłacimy kredyt, mieszkamy tu pięć lat. Dobrze byłoby dom odświeżyć. Położyć posadzki na tarasie, zrobić balustrady, żeby było bezpieczniej (6).
To chyba kara za planowanie. Nigdy niczego nie planowaliśmy. Wszystko działo się spontanicznie. Jest czas, to robimy, jest możliwość - jedziemy. Jak Krzysiek zaangażował się w politykę, strasznie mnie denerwowało, że nic nie da się zaplanować, że nigdy nie mam pewności, czy mogę coś z nim organizować. Bardzo mi to przeszkadzało. Ale później się zahartowałam. Straciłam chęć wychodzenia z inicjatywą i to mąż musiał mnie na siłę wyciągać.
Teraz remont musi poczekać. Nie jest ważny. Ale trzeba będzie go zrobić. Krzysztof nie pozwoliłby, żeby był taki bałagan.
Wiara, nadzieja, wszystko
Najbardziej brakuje mi go, kiedy muszę podjąć ważne decyzje. Nie mam ich z kim przedyskutować. Z dziećmi inaczej się rozmawia. A Krzysztof był głową naszej rodziny, jej najważniejszą osobą. Syn za wszelką cenę chce pokazać, że jest dorosły. Tylko jeszcze nie rozumie, że to wiąże się z odpowiedzialnością za swoje czyny i konsekwencjami. Młodszy, Paweł stał się wycofany, smutny. Powiedział, że nigdy już nie będzie taki wesoły, jak był.
Robimy, co musimy, ale strasznie nam go brakuje. Jego optymizmu, wiary, że będzie lepiej, że wszystko uda się uporządkować, że się nawzajem kochamy. Zawsze mówił do dzieci, że są przyszłością. Dzieci mają różne nastroje. Kiedy nie udaje im się czegoś osiągnąć, buntują się, są przekonane, że nic już nie ma sensu. A on był dla nich przykładem. Takim oknem na świat. Był naszą ostoją, nadzieją, wszystkim.
Zadanie
Na początku był niewyobrażalny szok. Złość, nienawiść. Wydawało mi się, że tego nie zniosę, tak bolało. Później uruchamia się rozum. Uświadomiłam sobie, że mam zadanie do spełnienia, bo są dzieci. Krzysztof liczył, że się nimi zaopiekuję. To mnie sprowadziło na ziemię. Jest jakaś przyszłość.
Analizowanie, co jest przyczyną katastrofy, jak do niej doszło, odłożyłam na bok. Jak Scarlet O'Hara powiedziałam sobie: pomyślę o tym później. Ale nie mogę, bo nie mam spokoju, nie mam szansy na wyciszenie. Ciągle się do tego wraca, pojawiają się nowe informacje, wątki. Rany się odnawiają i mam coraz więcej żalu w sobie…
Przypisy:
1. Wąsy były znakiem rozpoznawczym wicemarszałka. Kiedy je zgolił, stało się to medialnym wydarzeniem. Podobno najmłodszy syn zapytał go, jak wygląda bez wąsów. Wziął więc nożyczki, maszynkę i mu pokazał. Chłopcu się podobało, ale najstarsza córka widząc ojca w kuchni, krzyknęła wystraszona. Kilka dni później do Putry podszedł senator Jan Szafraniec i zapytał szeptem: Krzysztof - to ty?
2. Siedzimy w przestronnym salonie, na sofie, na wprost telewizora. Tuż nad nim, na honorowym miejscu wisi fotografia zmarłego męża. Elżbieta Putra to niewysoka, korpulentna szatynka w okularach. Nadal nosi się na czarno. Otwiera drzwi do ogrodu i wpuszcza trochę świeżego, wiosennego powietrza. Częstuje herbatą i ciastem. Krząta się po domu, chyba po to, aby zyskać na czasie i zebrać siły. - Nie jestem psychicznie przygotowana do tej rozmowy - przyznaje.
3. Był synem rolnika. Miał wykształcenie średnie, ukończył wieczorowe, przyzakładowe Technikum Mechaniczne w Białymstoku. Przez 20 lat pracował jako robotnik w Fabryce Przyrządów i Uchwytów. Od 1989 r. zasiadał w Sejmie. W 2001 r. był jednym z założycieli PiS-u. Przyjaciele wspominają go, jako człowieka bystrego i inteligentnego, który szybko się uczył. Nawet z profesorami potrafił rozmawiać, jak równy z równym.
4. Wszystkich dzieci jest ośmioro: najmłodszy Paweł, w IV klasie szkoły podstawowej, Krzyś - w I klasie gimnazjum i Kamil - w II klasie. Karol chodzi do liceum. Agnieszka jest studentką I roku. Kasia, po psychologii, pracuje w jednej z warszawskich korporacji. Sebastian skończył marketing i zarządzanie, pracuje w firmie handlowej, jest radnym miejskim. Najstarszy Rafał założył firmę budowlaną.
5. Pani Elżbieta przerywa rozmowę i wychodzi z salonu. Nie może powstrzymać łez, a nie chce płakać przy obcych. Kiedy wraca rozmawiamy już tylko o mężu: jaki był, co lubił, jak spędzali wolny czas. I nawet po 30 latach małżeństwa, gdy o nim opowiada, w jej głosie słychać czułość i przywiązanie.
6. Dom Putrów stoi w willowej dzielnicy Białegostoku. Otoczony ogrodem, w kolorze jasnoróżowym, dwupiętrowy, z brązowym, spadzistym dachem - nie wyróżnia się na tle okolicy. Ładny, zadbany. W oknach wiszą białe firanki, na parapetach stoją donice z kwiatami. Od progu widać, że to dom dużej rodziny: wieszak jest zarzucony kurtkami, a wszędzie dookoła porozstawiane są buty.
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Gang Olsena napadł na bank ING w Nowym Targu
Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy