Simsonek stał niedaleko wejścia do Pawilonu Historii Miasta. Wyglądał niepozornie, ale o pojeździe i jego właścicielu, wszystkim opowiadał Dariusz Apola z Gorlickim Klasyków, jeden z organizatorów pokazu.
- Na własnych kołach przyjechał. Żadna laweta czy przyczepa – tłumaczył z przejęciem. - To trzeba zobaczyć – zachwalał. - Chłopak cały dzień jechał – zaznaczał.
Z Gorlic na Dolny Śląsk. Bo Kraków mu za blisko
Na prośbę, Apola szybko odszukał kierowcę – czyli pana Tomasza. Sympatyczny młody mężczyzna, bez zadęcia, z lekkością opisał nam swoją podróż. Od razu przyznał, że motorower dostał od dziadka, gdy jeszcze był nastolatkiem. I z dumą „pomykał” nim po Gorlicach. Wcześniej jednak obowiązkowo, dla zadania szyku i podkreślenia charakteru, ozdobił go żółto-czerwonymi płomieniami.
- Później nadałem mu wojskowego sznytu, by po latach wrócić do oryginału – opowiada.
Później – Tomasz jest absolwentem Zespołu Szkół Zawodowych – w młodzieńczą beztroskę zaczęło powoli wkradać się dorosłe życie. Tak normalnie – praca, jakieś plany, pomysły na samodzielność.
- Wszyscy wyjeżdżali wtedy do Krakowa, a ja uznałem, że to za blisko – wspomina. - I postawiłem na Wrocław – dodaje.
Simson poszedł więc trochę w odstawkę. Trafił do piwnicy, choć Tomasz przyznaje, że cały czas miał z tyłu głowy, że trzeba go zabrać z tego ciemnego schowka, na szosę, gdzie wiatr i asfalt. O sprzedaży maszyny nawet przez sekundę nie pomyślał. Prędzej by go na ścianie powiesił, niż wystawił ogłoszenie. W końcu gdzieś w 2017 roku, podczas wizyty w rodzinnym mieście, odkręcił koła, wpakował je do bagażnika osobówki, dołożył resztę i tak zaopatrzony wyruszył na Wrocław. Na miejscu złożył simsona na nowo, dokupił, co trzeba, wymienił, co zużyte.
- Nie był bardzo zniszczony – podkreśla.
Teraz jeździ nim do pracy, a wrocławianie na ten widok, machają z pozdrowieniem.
Zawrotna prędkość i ślimak koło tablicy rejestracyjnej
Na Gorlickie Klasyki trafił dzięki zachętom organizatorów. Jeździ już wcześniej na różne pokazy. W motorowym cv ma nawet trasę z Oławy do Giżycka. Pokonanie tych ponad sześciuset kilometrów, które dzieli oba miasta, zajęło mu szesnaście godzin. Odległość pomiędzy Gorlicami a stolicą Dolnego Śląska udało mu się pokonać w dziesięć.
- Tak mi się dobrze jechało, że na pierwszą dłużą przerwę zatrzymałem się dopiero trzydzieści kilometrów przed Gorlicami – opowiada.
Ponieważ simson rozwija zawrotną prędkość 55 kilometrów na godzinę, nie mógł jechać autostradą. Musiał trzymać się nieco bardziej bocznych dróg. Dwa razy zajechał na stację paliw. Na tankowanie oczywiście.
- Po 35 złotych każde – podkreśla z zadowoleniem. - Bardzo ekonomicznie – dodaje z uśmiechem.
Wierzy w niezawodność simsona. W ogóle nie pomyślał, że maszyna może się gdzieś po drodze rozkraczyć. Owszem, zabrał na wszelki wypadek podręczny zestaw naprawczy, ale bardziej dla spokoju, niż z obawy, że może się przydać.
- Odpaliłem przed domem i uznałem, że co ma być, to i tak będzie – opowiada.
Przyjazd w rodzinne strony zaznaczył w mediach społecznościowych. Na zdjęciu widnieje pojazd zaparkowany pod brzozami, po osie w wiosennej trawie. I dosadny podpis: "A oto dojrzały samiec simsona z rodziny DDRowatych. Wypasa się beztrosko na łące tak zielonej, jak on sam”.
- Dziadek jest pewnie zadowolony. Wierzę w to – dodaje cicho.
A, jeszcze na koniec – jeśli będziecie przypadkiem na Rajdzie Koguta, poszukajcie simsona ze ślimakiem przy tablicy rejestracyjnej.
- Rekonstrukcja Bitwy pod Gorlicami. Wyjątkowy spektakl na sękowskich polach WIDEO
- Na rynku Miasta Światła ponad dwieście maszyn z różnych epok motoryzacyjnych
- Piknik motocyklowy w Łużnej. Kilkadziesiąt maszyn przejechało przez wieś na Pustki
- Święto Miasta Światła z One Step, Smolastym i Enejem. Błoto nikomu nie przeszkadzało
