Ostatnio wrócił w zeszłym tygodniu, przy okazji tragedii w Szczyrku. Zanim jeszcze doniosły o niej największe portale, zanim pojawiły się newsy w radio i telewizji, zadzwonił do mnie mąż i streścił rozmowę telefoniczną, którą przed chwilą odbył ze swoją mamą. Mama mówiła, że był huk. I że dom sąsiadów się poskładał. Że to podobno gaz i że szukają ludzi pod gruzami. Całej rodziny. Niewiele w tym było informacji, ale wystarczyło, żeby wyobrazić sobie co się stało i poczuć nieprzyjemne ukłucie w sercu.
To pierwszy tak dramatyczny w skutkach wybuch gazu od lat więc media grzeją temat do granic możliwości. A czasem i poza te granice. „Staś miał dopiero trzy latka”. „Straszna tragedia zaledwie 100 km od Krakowa”, „To oni zginęli w jednej chwili”. A do tego galerie ściągniętych z Facebooka zdjęć w rodzaju „Oto ofiary tragedii w Szczyrku”. Scrollować można bez końca, aż do mdłości. Bo zemdlić może to emocjonalne porno, to pasienie emocji szczegółami z życia ofiar.
Śmierć ośmiu osób to za mało? Musimy kraść zdjęcia z Facebooka i rozpytywać o zmarłych w sklepie mięsnym, lodziarni i na wyciągu narciarskim? Musimy jak Leontios „napaść oczy przeklęte”?
Jeśli rzeczywiście tak bardzo brakuje nam wzruszeń to moim zdaniem lepiej już obejrzeć „Notting Hill” czy inne „Przemineło z wiatrem”. Zdjęcia i życiorysy ludzi, którzy w kilka sekund zniknęli z powierzchni ziemi to naprawdę kiepski pomysł na karmienie emocji. I żeby nie było , że się wymądrzam w cudzej sprawie: rodzina ofiar wydała w niedzielę oświadczenie. Proszą o uszanowanie żałoby i potrzeby ciszy.
