Mamy wakacje. Rowery czas wyprowadzić. Proszę coś zaproponować na niedzielny wypad dla rodziny. Tylko w granicach rozsądku.
Skoro w granicach rozsądku, to do Dębowca proponuję. 60 kilometrów w obie strony. Widoki piękne, można się naprawdę zrelaksować.
To nie jest rozsądna, tylko karkołomna trasa. Slalom pomiędzy tirami, bo trzeba przecież jechać drogą wojewódzką!
Skąd! Droga jest prosta i piękna. Najpierw na Rozbój, stamtąd na Lipinki, potem na Bednarskie, dalej na Cieklin i jesteśmy w Dębowcu. Z powrotem, żeby się nie nudzić - przez Osobnicę i Pagorzynę. Pięknie jest, zielono, spokojnie no to boczne drogi.
Po tych 60 kilometrach to nic tylko paść. Miało być rekreacyjnie...
Jakie paść. Pozbierać się i jechać jeszcze raz. Można wtedy bardziej dynamicznie, bo drogę już się zna.
[b]Nie powiem głośno, co myślę o takim rozwiązaniu...
Jak tak czasem robię. Jak mi mało sześćdziesiątki, to jadę sobie drugi raz.
Ile Pan ma lat?
Już mnie pani kiedyś pytała. Powiedziałem wtedy, że zgubiłem dowód osobisty, więc nie wiem. Nadal go nie znalazłem. (śmiech)
Aż się boję zapytać, gdzie się pan wybiera na wakacje.
Do Myślenic. Do rodziny. W sumie to jednego dnia można obrócić w obie strony, ale myślę, że zostanę na noc.
Jedzie Pan autobusem.
Rowerem. W autobusie mi się nudzi. A tak - cztery godzinki i jestem na miejscu. Ale to tylko rozgrzewka, bo tak naprawdę to w Karkonosze. Trzy dni jazdy w jedną stronę, bo to jakieś pięćset kilometrów.
Zapytam trochę bezczelnie - w domu Pan bywa, choć od czasu do czasu. Bo jak słyszę te rowerowe opowieści, to myślę, że z rzadka...
Normalnie mieszkam. Lodówkę też mam. Poza światłem, do jedzenia też się coś w niej znajdzie. (śmiech)
To ile kilometrów dziennie Pan przejeżdża?
Rano rundka, tak ze dwadzieścia. Po południu trochę więcej. Zależy od humoru i okoliczności.
Rozmawiała Halina Gajda