https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ten produkt z Gorlic jest eksportowany na cały świat. Niektóre modele są robione z... prezerwatyw. "Jadę do sklepu i wykupuję cały zapas"

Halina Gajda
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowych
Jedni kręcą biznes, inni lody, a on kręci muchy. Dla wędkarzy. I to już od ćwierćwiecza. Sam nie wie, ile ich zrobił. Szacuje, że przy liczeniu, do miliona sztuk by pewnie doszedł. Bo to nie hobby, ale sposób na życie i życiową codzienność – zakupy na śniadanie, buty na zimę, dziecięce wyprawki, rachunki za ciepło i rodzinne wakacje. Normalna praca, tyle że z domu. Można powiedzieć, że Antoni Bogdan, gorliczanin, o którym mowa, pracę zdalną zaczął uprawiać, zanim stało się to modne.

Spis treści

Mucha. Zwykłemu człowiekowi na dźwięk tego słowa przed oczami staje wielki tłusty owad. Niekonicznie sympatyczny. W przypadku much wędkarskich wrażenia są podobne, tylko przynęta mało ruchliwa. I taka ma być. Ona ma kusić ryby, nie brzydzić ludzi.

- Jestem pasjonatem wędkarstwa muchowego od 1981 roku. Miałem 17 lat, gdy złowiłem swojego pierwszego lipienia na suchą muchę w Sanie. Paradoksalnie, nie było to wcale na współczesnym odcinku specjalnym, ani w najbardziej znanych obecnie miejscówkach tej rzeki  w okolicach Leska, lecz na tak zwanym dolnym Sanie, kilkanaście kilometrów na północ od Sanoka, w miejscowości Mrzygłód, poniżej ujścia Potoku Tyrawskiego – wspomina.

Dziadkowe wsparcie dla muchy

Widok tej pierwszej ryby unoszącej się na wodzie pozostaje w jego pamięci do dzisiaj. Tak samo, jak osoba dziadka Aleksandra, który wprawdzie nie łowił na muchę, ale był ogromnym wsparciem dla małego Antka. Własnoręcznie wykonał dla chłopca pierwszą wędkę na podstawie opisu zawartego w „Poradniku wędkarskim” Józefa Wyganowskiego. Wykorzystał do tego stare kijki narciarskie, które trzeba było odpowiednio oszlifować i skleić, aby powstało wędzisko nadające się do łowienia na muchę. Bogdan podkreśla dzisiaj: to technika wywodząca się z wielowiekowej tradycji. Łączy w sobie piękno, harmonię i sportową rywalizację, a przy tym uczy szacunku do środowiska.

- Wędkarstwo muchowe to nie tylko pasja, ale też wyjątkowy sposób na relaks i bliski kontakt z przyrodą, który z każdym rzutem pozwala poczuć magię wody i życia, które w niej pulsuje – mówi z powagą.

W wędkarstwie muchowym trzeba zrozumieć rybę

Antoni Bogdan swój warsztat mieści na blacie położonym na pokojowym stole. Takim mniej więcej metr na czterdzieści, może pięćdziesiąt centymetrów. Wygląda to trochę, jak zaplecze szwalni, bo przed nim stoi kilkadziesiąt szpulek z kolorowymi nićmi. W wysokim flakonie – ptasie pióra, obok jakieś kuleczki, kilka buteleczek z klejami, niewielkie imadełko…
- Jak mi się zdrowie posypało, to nie było innego wyjścia, jak znaleźć sobie takie zajęcie, któremu sprostam, a jednocześnie da mi szansę na zarobek – mówi szczerze.

Połączył więc pasję z pracą i ćwierć wieku temu zaczął robić wędkarskie precjoza. Potrzeba do nich cierpliwości, dobrego oka, wiedzy o upodobaniach ryb, ale też dokładności. Laikowi może się wydawać, że ryba złapie się na wszystko, co zostanie wrzucone do wody. Nic bardziej mylnego, bo różne gatunki miewają różne upodobania.

- Łowienie na sztuczną muchę wyróżnia się swoim artystycznym podejściem i bliskim związkiem z przyrodą. Każdy rzut wymaga precyzji i wyczucia, co sprawia, że jest to dyscyplina równie wymagająca, co satysfakcjonująca. To także wyzwanie intelektualne – trzeba zrozumieć zachowanie ryb, poznać ich środowisko oraz dobrać odpowiednią muchę do pory dnia, roku i warunków pogodowych.

Gorliczanin zna je doskonale, więc przynęty robi w naprawdę ekspresowym tempie. Wszystko zaczyna się od haczyka. Na blacie pojawiają się szczypce, małe nożyczki oraz finiszer, czyli coś w rodzaju szydełka, którym wszystko ładnie się wykańcza. Są jeszcze szpikulec i nawijarka.
- Służą one do nawijania nici wiodącej na trzonek haczyka i mocowania materiałów muchowych, czyli elementów sztucznej muszki - tłumaczy fachowo.

Tułów muchy można zrobić z nici, włóczki albo sierści na przykład królika, zająca albo sarny. Trzeba ją jednak wcześniej przygotować, a więc… zmielić w młynku do kawy.


- Mam ich kilka w zapasie, mówię oczywiście o młynkach, bo najlepiej sprawdzają się te stare – mówi ze śmiechem.


Na dowód pokazuje głęboką szufladę wypełnioną po brzegi pudełkami i pudełeczkami, a między nimi również wspomniane młynki. Goście nie powinni mieć jednak obaw – kawy z kłaczkiem na pewno nie dostaną. Gospodarz zapewnia, że ma w kuchni porządny ekspres.

Mucha gorliczanka gwarantem dobrego połowu

Swoją drogą, cała pokojowa meblościanka jest zapełniona wszelkimi pomocniczymi materiałami. Wszystkie woreczki, pudełeczka są precyzyjnie opisane. Tak trzeba, bo gorlickie muchy są znane i mają swoich odbiorców w wielu, czasem odległych miejscach na świecie, między innymi Nowej Zelandii, Argentynie czu Patagonii. Wprawdzie prawdziwy wędkarz, każdą złowioną rybę wrzuca na powrót do wody, ale chce mieć tę krótką chwilę satysfakcji, choćby na zdjęcie dla kolegów: patrzcie, jaki mi się okaz trafił! A ryby, wbrew temu, co mogłoby się wydawać, jak się raz czy dwa złapią na jedną przynętę, to kolejnym razem będą ją kojarzyły z niebezpieczeństwem i będą omijały z daleka. Więc stale trzeba wymyślać coś nowego.

- Dobra mucha jest gwarantem sukcesu - śmieje się.

Ostatnio wymyślił muchę… gorliczankę. Trochę kokieteryjnie zachwala, że jak nie wie, co założyć na wędkę, to bierze gorliczankę. I taki wybór jest zawsze w punkt, ale jak każdy wędkarz wie, że przynęty dostosowuje się do czasu łowienia i okoliczności. Inne muchy mają wzięcie wiosną, a inne latem, bo tak roją się owady. Co innego zabierze, gdy wybiera się nad jezioro lub staw, a co innego, gdy planuje połowy w rwącym górskim potoku.


- Jedne ryby zareagują na muchy z intensywnie różową czy zieloną nitką, a inne zaciekawi ta w stonowanych kolorach. Tam, gdzie wody są mało przejrzyste, stosuje się imitacje dżdżownic, w kolorze czerwonym lub różowym – opisuje.

Z czego zrobić różową dżdżownicę?

I tutaj, można powiedzieć, jest clou programu, bo taką dżdżownicę najlepiej robi się z… prezerwatyw.


- W różowym kolorze, bo najlepiej odzwierciedla tę z natury – mówi z powagą.


Kłopot tylko w tym, że producenci odeszli od kolorów, więc coraz trudniej je dostać. Fach Antoniego Bogdana jest znany wszem wobec, więc gdy tylko których ze znajomych dostrzeże na sklepowej półce rzeczony towar w stosownej barwie, natychmiast do niego dzwoni: słuchaj, są!


- Jadę na miejsce i od razu kupuję cały zapas, który sklep ma. Moje poczynania jeszcze u nikogo nie zbudziły zainteresowania, przynajmniej w bezpośrednim kontakcie. Pewnie sprzedawcy dochodzą do wniosku, że skoro klient płaci, to niech bierze, co chce – dodaje.

Medalowe starty na własnych muchach

O fachowości gorliczanina świadczą efekty: wykonywał muchy dla reprezentacji Polski na mistrzostwa świata i Europy, które odbywały się w Bośni i Hercegowinie, Norwegii, Hiszpanii, Irlandii, Czechach, Słowacji, Portugalii, Słowenii i na Sanie w Polsce. Na olimpiadzie wędkarskiej we Włoszech gdzie Polacy zdobyli drużynowo brązowy medal, jego muchy także były składową sukcesu. On sam ma w dorobku kilka wędkarskich medali, również tych najwyższych.


- W sumie ponad 30 startów – wylicza. - Pewnie, że nie zawsze było złoto, ale i tak mam satysfakcję – mówi z dumą.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska