Polityka polska przypomina pisuar. Nie przez skojarzenie ze skrótem nazwy głównej partii opozycyjnej. Przez to, że każdy z troską pochyla się nad własnym interesem. Oczywiście przywódcy podejmują przeciwdziałanie, bo muszą pokazać, że nie tylko grają w nogę albo głaszczą kota i mają wszystko za złe.
Pawlak zawinił, Misiaka powiesili - jak szepcze się dziś w sejmowych kuluarach. Przywódcy bezkompromisowo idą przeciw hydrze korupcji i nepotyzmu.
Oto wybitny piłkarz, przez przyjaciół poufale nazywany Donaldino, wyprowadził ostry strzał, polecając by władze Platformy ogłosiły listę posłów i senatorów posiadających akcje lub posady w spółkach, bo podobno jest takich gagatków ponad pół setki. Pochwalił ten od kota, co mu się rzadko zdarza, bo piłkarzy nie lubi i tradycyjnie ma za złe.
Czy naprawdę chcemy polityki, która siedzi w kieszeniach u biznesiarzy?
Wkrótce i parlamentarzyści z PiS-u (nie "aru"!) będą także musieli ujawnić portfele i ciche posady. Rozpalony sukcesem Donaldino już by strzelił gola, ale poszło Panu Bogu w okno. Zaproponował bowiem skasowanie dotacji dla partii politycznych, fasowanych corocznie z budżetu.
Trudno o efektowniejszą zagrywkę na czas kryzysu: przestańmy płacić darmozjadom z naszych podatków! Już na to czekają przeróżni Gudzowaci, Kulczyki, Krauzowie, nie wspominając o Stokłosach. Pośpieszą z dotacjami, w zamian wymagając tego czy owego. Czy naprawdę chcemy polityki, która siedzi w kieszeni u biznesiarzy? Hałas meczowy zagłuszył głosy rozsądku, czyli propozycję by zakazać finansowania z budżetu głupawych reklam billboardowych i telewizyjnych, jak te, w których mogliśmy podziwiać Pana Prezesa.
Ze spisami posiadaczy akcji i posad też duractwo. Przecież posłowie i senatorowie mają obowiązek wyszczególniania ich w deklaracjach majątkowych, które co roku składają i które wiszą w internecie. Ale komu by się chciało tam zaglądać? Gdyby marszałek i wicemarszałkowie Sejmu wykonywali robotę, za którą biorą pieniądze, to przed powołaniem jakiejkolwiek komisji zaglądaliby do deklaracji i eliminowali kolegów, którzy mają interes związany z przygotowywaną ustawą.
I byłby spokój. Ale tak mamy tyle uciesznego hałasu i jeszcze okazję do popisowych akcji piłkarskich. Więc PO co im to było? Albo inaczej: PiS i fotomontaż.
A co wy w ogóle parlamentarzyści wiecie o korupcji i nepotyzmie? Przede wszystkim krótką macie pamięć. Czyście już zapomnieli, jak brat prezydenckiej minister Małgorzaty Bochenek został szefem "Orlenu" i to z nadania Platformy? A obecny doradca prezydenta, doktor ekonomii Adam Glapiński, który tak chętnie mówi dziś w telewizji o kryzysie i sprzeciwia się wprowadzeniu euro, wziął półtora miliona odprawy z "Polkomtela", gdzie przedtem szefował.
A główny tajniak Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, czyli szef ABW, który wziął niewiele mniej z "Ery".
A poseł Bolesław Piecha, który dziś mądrzy się na temat szpitali, jako wiceminister zdrowia w rządzie PiS-u dwa dni przed swoim odejściem ze stanowiska zatwierdził kosztowny lek po obiadku z przedstawicielem firmy farmaceutycznej. Może oni są doktorami Akademii Smorgońskiej albo i absolwentami Siorbony, ale na pewno wiedzą, gdzie stoją konfitury i żaden Misiak nie będzie ich uczył jak się dostać do miodku.
Deklaracje, spisy i fundusze powiernicze nie rozwiążą problemu korupcji politycznej w Polsce, bo każdy ważny na boisku ciągnie za sobą żonę, szwagra, teściową, kumpli i spory zastęp osób, które coś kiedyś dla niego zrobiły i teraz trzeba im się zrewanżować. Czym? Oczywiście nie swoim, czyli posadami
w spółkach skarbu państwa.
Tak to leci z wyborów na wybory, z rządu na rząd, w myśl zasady TKM (skrót znany), której sformułowanie jest największym osiągnięciem Jarosława Kaczyńskiego i jako jej autor bez wątpienia przejdzie do historii (nie jako niezbyt udany premier i sfrustrowany prezes). Dlatego można bez obawy chodząc po Sejmie podśpiewywać: Kto nie z Waldusiem, tego udusim! Wiadomo: grabie grabią do siebie!