Oburzała się, ze zwą ją ślepą, co prawda miała okulary, ale wzrok jeszcze całkiem, całkiem. Wyjaśniała, że nie rdzewieje ani za młodu, ani na starość. Uczyła, że jest cierpliwa i zdolna do poświęceń. Nie rzuca słów na wiatr, nie zniechęca się i nie odpuszcza. Nie jest na niby. Nie obraża się, nie obwinia i nie zamyka drzwi na klucz. Nie wyrzuca uschniętych bukietów, starych zdjęć i obietnic. Nie nudzi się, nie eksperymentuje, nie sprawdza i nie prosi o żadne dowody. Są jej nie potrzebne. Wierzy na słowo. Nie ucieka, nie tchórzy i nie odchodzi bez słowa. Nie ma serca z kamienia tylko na dłoni. Nie przyprawia o ból łowy, tylko dzieli ból na dwoje. Nie świadczy przysług niedźwiedzich, nie jest szczenięca, nie patrzy wilkiem, nie wiesza psów na nikim, nie drze kotów, nie podkłada świni, nie ma much w nosie, nie spływa po niej wszystko jak po kaczce i nigdy nie wystrychnie na dudka.
Tłumaczyła cierpliwie, że nie ma nic wspólnego z fascynacją, zauroczeniem, czy przelotnym uczuciem. Ubolewała, że dziś przysięga małżeńska jest w nieco zmienionej formie. Przysięgamy miłość na dobre, na złe niekoniecznie. Ślubujemy wierność, ale do czasu. Obiecujemy trwać w chorobie, ale nie na kilka lat, albo całe życie. Dziś w modzie jest miłość na próbę, a nie do grobowej deski.
Sama jesteś sobie winna Miłości! Wszyscy oczekują, że będziesz, jak miód na serce, a Ty przychodzisz jak od siedmiu boleści.
Niemodna jesteś z tym swoim konserwatywnym podejściem. Świat się zmienił, biegnie naprzód, a Ty nadal chcesz wiązać dwoje dopóki śmierć ich nie rozłączy? Serio? Już nawet śmierć się puka w czoło, bo coraz częściej już nikt na nią z tą decyzją nie czeka. A Ty mimo wszystko z takim uporem trwasz przy swoim, powtarzając w koło Macieju, że nie kocha się za coś, lecz pomimo wszystko.
