Bez wątpienia relacja pisana dla Jana Chodkiewicza „uwolniła od przemijania” autorów - Johanna Taubego oraz Elerta Krusego. Ci inflanccy dyplomacji przesiedzieli kilka lat w lochach Iwana Groźnego, aż zgodzili się podjąć u niego służbę. Łudzili się, że ocalą „drogą ojczyznę”, jak nazywają Inflanty. Trochę im się udało, bo ich opowieść została zauważona. Pisali specyficzną niemczyzną, jaką posługiwano się w Inflantach.
Trudno pojąć dlaczego „Niesłychaną tyranię” wydano po polsku dopiero teraz. I dlaczego musiała się tym zająć rodzina Johanna Taubego. Tomasz Schoen i prof. Jan Środoń wykonali kwerendę, odnaleźli sporo materiału ilustracyjnego i znaleźli (z trudem) kompetentnego tłumacza. Dr Tomasz Ososiński poradził sobie z językiem, opracował krytycznie kilka wersji tekstu z archiwów kilku państw i doskonale zna epokę.
Tym sposobem dostaliśmy możliwość fascynującej lektury. A także ciekawy bonus w postaci historii rodziny. Potomkowie obydwu inflanckich dyplomatów rozpierzchli się po Europie - powstały linie duńska, szwedzka, niemiecka oraz oczywiście polska. To pokazuje, że Europę tworzyli krewniacy.
Taube i Kruse szukali ratunku dla drogiej ojczyzny lecz przecież chcieli też własną skórę ratować. Szukali w kilku państwach. Znaleźli w Polsce. W połowie XVI wieku Inflanty utraciły pierwotną energię. A jeśli tak, to ktoś musiał się nimi zaopiekować. Stawką było kontrolowanie basenu Morza Bałtyckiego. Dlatego wielu miało na Inflanty chrapkę: Rzeczpospolita Obojga Narodów, Dania, Szwecja, oraz rozpychające się w regionie Księstwo Moskiewskie. Wojny inflanckie były pełne zwrotów akcji i roszad. Finalnie jednak zwycięstwa Stefana Batorego wyhamowały impet carski i – na nasze szczęście - odepchnęły Moskwę od Bałtyku na 100 lat.
„Niesłychaną tyranię” można czytać na dwa sposoby. Albo jako opis działań wcielonego szatana, którego okrucieństwo przekracza wszystko, co można sobie wyobrazić. [„nigdy nie był weselszy, niż kiedy wracał z dziedzińca tortur”] Albo jako opis sposobów utrzymania władzy. Car systematycznie eksterminował elity i profilaktycznie likwidował wszelkie ośrodki potencjalnego buntu: biskupów i miasta. Klin, Gorodnia, Twer, Miednoje i wiele innych. „Zabijał wszystko, co żyło”. Wszędzie podobnie jak w Nowogrodzie, gdzie „kazał zabić ze znaczniejszych mężczyzn i kobiet ponad 12 tysięcy, rzemieślników zaś i prostego ludu do 15 tysięcy. Rzeka Wołchow tak się zapełniła trupami, że woda rozlała się po mieście, a kolor wody był czerwony. […] Całe zboże na polach kazał spalić, przez co zapanował tak wielki głód, o jakim nie słyszano od zburzenia Jerozolimy. Ludzie zjadali się nawzajem, matki zjadały swoje dzieci, wyciągali zmarłych z grobów i jedli…”
Żeby nikt nie czuł się pewnie uśmiercał też na torturach swoich ulubieńców. Stalin miał się na kim wzorować. Terror wewnętrzny może być metodą rządów. Tylko jak długo i z jakimi efektami dla rządzonych?
Iwan Groźny jako pierwszy obwołał się carem – władcą „trzeciego Rzymu”. Uważał się za spadkobiercę władców Rusi Kijowskiej z czego wywodził prawo do panowania nad światem, a w szczególności nad Inflantami, Prusami z Pomorzem Gdańskim, nad stolicą Węgier Budą, a nawet Wiedniem.
Demoniczny Iwan IV był pierwszym z autorów imperialnego snu Moskowii. Nie był więc byle kim. Jednak to za jego panowania Tatarzy zrównali z ziemią Moskwę. Zamordował własnego syna i zrujnował kraj ale też do scentralizował, wprowadził władzę absolutną i zasadę niewolniczego posłuszeństwa poddanych.
Zmarł w 1584 roku; wkrótce Rosja pogrąży się w kryzysie zwanym okresem Wielkiej Smuty.
Rosjanie się nadmiernie nie chwali psychopatycznym carem. To jednak się zmienia, bo w 2016 roku w miejscowości Orzeł odsłonięto patetyczny pomnik Iwana IV. Sporo mieszkańców protestowało, jednak najwyższe władze uznały, że pomnik ma powstać.
