Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O. Jan Grande. Tajemnica fenomenu zakonnika

Maria Mazurek
Jan Grande. Oblat w zakonie bonifratrów, dietetyk, ziołolecznik, wschodni medyk. 13 kwietnia miną  trzy lata od jego śmierci
Jan Grande. Oblat w zakonie bonifratrów, dietetyk, ziołolecznik, wschodni medyk. 13 kwietnia miną trzy lata od jego śmierci Tomasz Gola
13 kwietnia miną trzy lata od śmierci zakonnika i zielarza, o. Jana Grande. Polacy pokochali go za proste porady jak żyć długo i cieszyć się zdrowiem

Ojciec Jan Grande, a właściwie Jerzy Majewski, lubił mawiać tak: Bóg, nasz Stwórca, zaprogramował nas na przeżycie na tej Ziemi 120 lat. Tylko od nas zależy - od tego, jak żyjemy, co, kiedy i z kim jemy- czy osiągniemy tak piękny wiek.

Samemu bonifratrze nie udało się żyć tak długo. W przyszłą środę miną dokładnie trzy lata od jego śmierci. Przeżył 79 lat. Ale też życie, akurat jego, potraktowało wyjątkowo brutalnie: zesłanie na Syberię, tułaczka po świecie, zmaganie się z chorobami, których nabawił się jeszcze w dzieciństwie.

Za to pomógł żyć długo (i w zdrowiu) dosłownie milionom Polaków. Pod jego gabinetem zawsze ustawiały się kolejki, a książki „Ojca Grande przepisy na zdrowe życie” sprzedały się w ponad milionie (!) egzemplarzy. Wystarczy choć minimalnie orientować się w rynku wydawniczym, żeby wiedzieć: takie nakłady w Polsce się nie zdarzają.

A przecież o. Grande nie wymyślił niczego, co byłoby zaskoczeniem dla naszych babć, prababć, pradziadków. Uczył Polaków tego, co na wsiach było wiadomo już wieki temu.

Skąd więc fenomen ojca Grande?

Ciepło

Urodził się w 1934 roku, w Grodnie. Wojnę spędził z rodzicami, na dalekiej Syberii.

To tam, jako dziecko - co potem wielokrotnie podkreślał - pobierał pierwsze nauki ziołolecznictwa, zasad dobrego odżywiania i zdrowego stylu życia. Niekonwencjonalnej medycyny. Jako dziecko cierpiał na ostrą odmianę gruźlicy. Testował na sobie różne formy leczenia. Był swoim pierwszym pacjentem.

Mówił: Był XX wiek, ale ludzie żyli tam jak dwa stulecia wcześniej. Byli silni, zdrowi, nie chorowali. Nierzadko spotykałem tam długowiecznych mieszkańców.

Potem zasad niekonwencjonalnej medycyny uczył się jeszcze w Petersburgu oraz w Tybecie.

Kiedy wrócił do Polski, zatrudnił się w służbie zdrowia. Pracował między innymi w szpitalu dla gruźlików oraz w ośrodkach zdrowia i pomocy społecznej, w małych, zapomnianych wsiach.

Do zakonu bonifratrów wstąpił już jako dojrzały, 44-letni mężczyzna. Był oblatem, a więc osobą świecką żyjącą w zakonie i według jego zasad, choć bez święceń zakonnych.

Dlaczego wybrał tę wspólnotę? To proste, odpowiadał. Nie ma zakonu bardziej oddanego opiece nad chorymi. Nie ma też takiego, który miałby większe doświadczenie w ziołolecznictwie i niekonwencjonalnej medycynie. Bonifratrzy to ponad 400 lat tradycji ziołolecznictwa i lecznictwa.

Co nie znaczy, że ojciec Grande i jego współbracia kiedykolwiek sugerowali chorym, że nie warto chodzić do lekarza, leczyć się tabletkami, obrażać na służbę zdrowia.

O. Grande każdą wizytę zaczynał od zastrzeżenia: Nie jestem dyplomowanym lekarzem. Nie potrafię uzdrawiać. Mogę tylko pokazać, jak - przez zmianę nawyków życiowych i żywnościowych - wzmocnić organizm, dodać mu sił.

Opowiadał nie tylko, że zamiast antybiotyku na przeziębienie lepsza będzie mikstura z czosnku, cebuli i cytryny, nie tylko dawał porady, jak gotować kaszę i herbatę, nie tylko tłumaczył, dlaczego nie powinno jeść się nabiału z mięsem.

Podkreślał, jak istotne jest wspólne, rodzinne spożywanie posiłków, życie w zgodzie z naturą i własnym ciałem. Grande był nie tylko ziołolecznikiem, dietetykiem, niekonwencjonalnym medykiem. Był znawcą ludzkiej natury. Ludzie mu ufali, lgnęli do niego, czuli, że bije od niego jakieś ciepło.

Ziołolecznictwa uczył się na Syberii, sam lecząc się z dziecięcej gruźlicy. Potem była wizyta w Tybecie

Przyjaźń

Miliony Polaków poznały i pokochały o. Grande jednak dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Stoi za tym małżeństwo dziennikarzy z Pomorza: Marzena i Tadeusz Woźniakowie.

W ich ręce trafił zapis wykładu, który ojciec Grande wygłosił w Łodzi. Na słabej jakości odbitce ledwo było widać imię zakonnika. Ale jakoś się doczytali. I dotarli do zakonu bonifratrów we Wrocławiu, gdzie wówczas żył (i przyjmował pacjentów) ojciec Grande. Mieli plan, żeby zrobić z nim wywiad do lokalnego pisma.

Na miejscu zastali człowieka, którego nie da się nie pokochać. I który mówi tak fascynujące - a zarazem bardzo proste - rzeczy, że już wiedzieli: na jednym wywiadzie się nie skończy. To spotkanie było poczatkiem pięknej, trwającej ponad 20 lat przyjaźni.

Rozmowy Woźniaków z bonifratrem z Wrocławia (choć później Jan Grande przeniósł się do Legnicy) ukazywały się w „Wieczorze Wybrzeża”, a później - w „Dzienniku Bałtyckim”. Ludzie pisali do redakcji listy, dziękowali, prosili o więcej. I tak w 1995 roku wyszedł pierwszy tom książki Woźniaków „Ojca Grande przepisy na zdrowe życie”. Potem ukazały się jeszcze dwa kolejne tomy.

Ludzie kupowali te książki. Rozeszły się w liczbie ponad miliona egzemplarzy. Grzegorz Gauden, do niedawna szef Instytutu Książki: - To fenomen na rynku wydawniczym. Takie rzeczy w Polsce po prostu się nie zdarzają. Popularność zdziwiła samego (skromnego) bonifratra. Mówił ze zdziwieniem: Te książki rosną jak dobrze wypieczone bułki drożdżowe.

Niechby te nasze baby, każda jedna, wzięły sobie do serca, że dla rodziny znaczą tyle co minister zdrowia

Prostota

Fenomen tych książek - i samej osoby ojca Grande - polegał na prostocie. Marzena Woźniak przytakuje: - Tak, przecież on nie wymyślił nic nowego. Raczej pokazał ludziom, jak powrócić do tradycji.

Brat Jan z Dukli Ścieranka, sekretarz Prowincji Bonifratrów:

- Hipokrates mówił „Pokarm jest lekarstwem, a lekarstwo pokarmem”. Ale w XIX wieku zaczął się rozwój przemysłu chemicznego. Wynaleziono aspirynę, penicylinę. Człowieka to tak zafascynowało, że zapomniał o tym, co elementarne i naturalne. Teraz sobie to przypomina. Niektórzy mają już dosyć tabletek, chemii. Zamiast antybiotykiem przeziębienie wolą leczyć czosnkiem i miodem, a żeby zrobić sobie „wiosenny detoks” pójdą na łąkę, uzbierają pokrzywy, zrobią sałatkę oczyszczającą.

Ojciec Grande „wbił się” w tę lukę, w rodzącą się w latach 90. potrzebę, by znów być bliżej natury. Dodatkowo jego osoba - życzliwa, otwarta, wiarygodna- dołożyła swoje.

Jak podkreśla brat Jan z Dukli Ścieranka, ojciec Grande miał też inne przemyślenia życiowe. Radził np. by raz w tygodniu iść do kina. Żeby się rozerwać.

Podkreślał też, czasem w kąśliwy sposób, jak ważna jest rodzina i rola kobiety w domu. - Współczesne panie? Przemądrzałe toto, zarozumiałe... - mówił Grande. - Otóż, niechby te nasze baby, każda jedna, wzięły sobie do serca, że dla rodziny znaczą tyle co minister zdrowia, a ich kuchnie są zakładami leczniczo-farmaceutycznymi, w których przygotowuje się życiodajne potrawy - mówił.

Marzena Woźniak: - To człowiek, który był nie tylko naszym serdecznym przyjacielem. On zmienił nasz sposób myślenia. I nie mam na myśli tylko kwestii zdrowia i odżywiania. Do dziś, kiedy mamy z mężem podjąć jakąś ważnę decyzję, zastanawiamy się, co by poradził ojciec Jan...

Jan Grande. Oblat w zakonie bonifratrów, dietetyk, ziołolecznik, wschodni medyk. 13 kwietnia miną trzy lata od jego śmierci

***

Bonifratrzy
a właściwie Zakon Szpitalny Świętego Jana Bożego. Popularne nazwy to: Bonifratrzy, Bracia Miłosierdzia, Bracia Miłosierdzia św. Jana Bożego, Dobrzy Bracia, Bracia Szpitalni.
Bonifratrzy służą chorym i ubogim prowadząc: szpitale, domy opieki, apteki, poradnie ziołolecznictwa, jadłodajnie, ośrodki pomocy środowiskowej itp.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska