Wydawać by się mogło, że wojna to męska sprawa. Nic bardziej mylnego. Wojna wpływa na losy kobiet w nie mniejszym stopniu niż na mężczyzn. Co więcej, w tradycji polskiej, kobiety od zawsze angażowały się w walkę przeciw najeźdźcy, czuły się współodpowiedzialne za losy Ojczyzny i społeczeństwa. Nie inaczej widziały to gorliczanki, którym przyszło żyć na naszej ziemi w latach II wojny światowej.
Stanisława Groblewska była gorlickim... oficerem w spódnicy
Gdy wybuchła II wojna światowa, Stanisława Groblewska była mistrzynią Polski w tenisie oraz właścicielką 50-hektarowego gospodarstwa rolnego w Szymbarku.
Wychowana w patriotycznym środowisku, nie pozostała obojętna wobec nieszczęścia utraty niepodległości przez Ojczyznę. Wstąpiła do Związku Walki Zbrojnej i już jesienią 1939 r. wraz ze Stanisławem Zgórniakiem z Nowodworza organizowała przerzuty młodzieży na Węgry, a następnie do Francji, do tworzącego się Wojska Polskiego.
Po zakończeniu akcji przerzutowej została mianowana adiutantem komendanta obwodu gorlickiego. Do jej obowiązków należało przyjmowanie poczty i kurierów, identyfikowanie wszystkich osób chcących się skontaktować z komendantem, sporządzanie raportów odnośnie stanu ludzi i broni na placówkach, szyfrowanie meldunków, przewożenie poczty i meldunków do Nowego Sącza.
Groblewska współpracowała z pierwszym komendantem ZWZ Obwodu Gorlice, rtm. Marianem Waldeckim ps. „Kątski”, zatrudnionym w majątku Groblewskich w Bystrzycy jako leśniczy. Po jego aresztowaniu, z rozkazu Komendy Okręgu w Krakowie pełniła przejściowo, do 2 października 1941 r., funkcję komendanta ZWZ Obwodu Gorlic.
W 1942 r. pani Stanisławie powierzono prowadzenie wywiadu gospodarczego i wojskowego. W tym celu, znając doskonale język niemiecki, otrzymała rozkaz możliwie szerokiego spotykania się z niemieckimi władzami, by uzyskiwać od nich informacje.
Na szczególną uwagę zasługują jej spotkania z okupacyjnym starostą jasielskim, dr. Walterem Gentzem, od którego dowiedziała się m.in. o planowanej na grudzień 1941 r. naradzie wojennej w ukrytym tunelu pod Frysztakiem, w której miał wziąć udział Adolf Hitler, czy też o wyrokach śmierci na gorlickich żołnierzy AK. O wszystkich zasłyszanych sprawach informowała swych przełożonych.
6 października 1944 r., kiedy odwiedził ją syn Janusz, walczący w oddziale partyzanckim w Gorcach, cudem uniknęli aresztowania. W czasie niespodziewanej kontroli gestapowców we dworze, razem z synem ukryli się na dachu domu. Dla bezpieczeństwa jeszcze tego samego miesiąca przeniosła się do znajomych we wsi Sidzina, gdzie doczekała końca wojny.
Po wojnie za swą działalność patriotyczną została odznaczona najwyższym polskim odznaczeniem wojskowym - Orderem Virtuti Militari, Krzyżem Walecznych, Krzyżem Partyzanckim oraz Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami i Krzyżem Armii Krajowej.
Harcerka, której nie były w stanie przeszkodzić obozowe mury
Ze Stanisławą Groblewską współpracowała Maria Rydarowska, znana przedwojenna harcerka. Począwszy od września 1939 r. niosła pomoc i opiekę potrzebującym. Najpierw we wrześniu 1939 r. żołnierzom polskim znajdującym się w niemieckim obozie przejściowym w Gorlicach, a później wysiedleńcom przybyłym do Gorlic z Poznańskiego.
W tym samym czasie została zaangażowana w ramach tajnej działalności harcerstwa krakowskiego w akcję przerzutową byłych żołnierzy armii polskiej do Francji. Szczęście dopisywało jej do września 1940 r., kiedy z powodu zdrady jednego z przekraczających granicę została aresztowana przez gestapo.
Przez więzienia w Jaśle i Tarnowie trafiła do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Tutaj, jako numer 7277 i harcerka, rozpoczęła swoją działalność patriotyczną. Założyła tajną drużynę harcerską „Mury”. Czyniła wiele dobrego dla współwięźniarek, organizując życie kulturalne, samopomoc, a nawet - co brzmi nieprawdopodobnie - tajne nauczanie.
Z Ravensbrück Maria Rydarowska została przetransportowana w lutym 1945 r. do obozu w Bergen-Belsen, gdzie panowały straszne warunki bytowania. Mimo to zgrupowała wokół siebie harcerki i jako ich drużynowa rozpoczęła pełną poświęceń pracę, opiekując się chorymi, starszymi i małoletnimi.
Jak piszą jej współtowarzyszki niedoli, opiekowała się całym blokiem i ze względu na swą dobroć oraz wrażliwość na krzywdę ludzką nazywana była „Mamą”.
W momencie wyzwolenia obozu w kwietniu 1945 r. panował tam straszny głód, szalał tyfus brzuszny i plamisty oraz czerwonka. Wielu chorych przetrwało tylko dzięki jej pomocy.
Jak wspomina jedna z więźniarek: „Maria chodziła po szpitalach i każdemu coś zanosiła, pocieszała, myła, czesała i była aniołem opiekuńczym. Marysia nie chorowała. Chyba sam Bóg ją ustrzegł, by mogła robić to, co robiła”.
Mateczka z Oświęcimia Sprawiedliwą wśród Narodów Świata
Podobnym poświęceniem dla drugiego człowieka wykazała się Maria Kotarba z Owczar, która zesłana do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, działając w ruchu oporu, z narażeniem życia czyniła wiele dobrego.
Jej przyjaźń z Leną Mańkowską - Żydówką deportowaną do Oświęcimia z getta w Białymstoku - jest przykładem, że nawet w najstraszniejszych warunkach pogardy można pozostać człowiekiem.
Obie kobiety zaprzyjaźniły się na wiele lat. Dzięki pomocy naszej rodaczki udało się wprowadzić Lenę do ewidencji obozowej jako polskiego więźnia politycznego, co zwiększało jej możliwość przeżycia w Oświęcimiu.
Korzystając ze swych kontaktów w ruchu oporu Maria zorganizowała przydział Leny do lżejszych prac, a gdy była chora, opiekowała się nią. Wspierała też jej siostrę, Gutę. Kiedy w styczniu 1945 r. obóz ewakuowano w głąb Niemiec, do Ravensbrück przybyły w osobnych wagonach.
Maria Kotarba odnalazła swoją przyjaciółkę niemal martwą w śniegu i samodzielnie zaniosła ją do baraku, gdzie aż do powtórnych przenosin do Neustadt-Glewe opiekowała się nią, zyskując przydomek „Mateczka z Oświęcimia”.
Ich drogi rozeszły się po uwolnieniu obozu przez Armię Czerwoną w maju 1945 r. Lena Mańkowska wyjechała do Wielkiej Brytanii, a Maria Kotarba wróciła do Owczar, gdzie zmarła w 1956 r., nieświadoma swoich zasług. W 2005 r. Yad Vashem uznał Marię Kotarba za „Sprawiedliwą wśród Narodów Świata”.
Cicha bohaterka karmiła żołnierzy, wspierała starców i ubogich
Autorytetem i przykładem szlachetnych cech osobowości, cichą bohaterką, która swój patriotyzm włożyła w trud codziennej pracy zawodowej i społecznej, była Helena Kankofer - pisze we wspomnieniach Stefania Rydarowska.
Wierna przyrzeczeniu harcerskiemu, już we wrześniu 1939 r. zorganizowała kuchnię dla żołnierzy przechodzących przez Gorlice, zaopatrując ich w gorący posiłek i suchy prowiant.
Nawiązała też kontakt z rozbitymi polskimi oddziałami wojskowymi w okolicach Gorlic, donosząc im żywność, leki, materiał opatrunkowy i cywilne ubrania oraz ułatwiając byłym żołnierzom powrót do domów.
Gdy 12 września 1939 r. przyprowadzono do Gorlic kilkusetosobową grupę jeńców, która umieszczona została w dawnej fabryce butów, podjęła się zorganizowania trwałej pomocy, którą świadczyła do czasu likwidacji obozu.
Warto też wspomnieć o działalności Heleny Kankofer w szeregach gorlickiego oddziału PCK, a w szczególności o jej zasługach w pomocy wysiedlonym z Poznańskiego, których pierwszy transport przybył do Gorlic w grudniu 1939 r.
Wtedy Helena Kankofer znowu zmobilizowała gorlickie harcerki, które na jej apel organizowały pomoc dla wysiedlonych, aż do czasu ich usamodzielnienia się.
Była też jedną z inicjatorek utworzenia szpitalika PCK przy ul. Narutowicza w grudniu 1939 r., gdzie pierwszymi pacjentami byli chorzy wysiedleni i rodziny wielodzietne z Poznańskiego. Później służył on gorlickiemu społeczeństwu.
W 1940 r. niemieckie władze okupacyjne zabroniły działalności charytatywnej PCK. Helena Kankofer podjęła pracę w Radzie Głównej Opiekuńczej mieszczącej się w budynku przy ulicy Piekarskiej 1, gdzie była współtwórczynią punktu noclegowego dla potrzebujących, schroniska dla starców oraz kuchni dla ubogich.