
JAŚMINA POLAK - rozkwita w kinie
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Jaśminę Polak w studenckiej etiudzie "Święto Zmarłych" Aleksandry Terpińskiej, poczułem od razu, że na naszych oczach rodzi się nowa, ciekawa osobowość aktorska.
W tym roku za rolę Oli w "Hardkor Disko" Krzysztofa Skoniecznego otrzymała nagrodę za aktorski debiut na Festiwalu Filmowym w Gdyni, ale w zasadzie cały rok należał właśnie do niej.
Jaśmina jest osobna i to jej największa wartość. Wyróżnia się na tle innych urodziwych blondynek, jej bohaterki wydają się czasami odklejone od rzeczywistości, innym razem zdroworozsądkowe i namiętne.
Jako Ewa zaznaczyła swoją obecność w głośnym "Mieście 44" Jana Komasy, była punktem odniesienia dla miłosno-patriotycznych perypetii Jerzego i Macieja Stuhrów w "Obywatelu", popularność u szerokiej widowni zyskała jako Agata w "Czasie honoru".
W Starym Teatrze zastąpiła Justynę Wasilewską w "Do Damaszku", zagrała także Kordelię / Błazna w "Królu Learze", wzięła udział w sztuce "Stara kobieta wysiaduje" według Różewicza.
Jej role teatralne są zagrane poprawnie, nie ma jednak żadnych wątpliwości, że prawdziwym żywiołem Jaśminy jest kino.
Tam rozkwita.

JAN PESZEK - żywioł
O ileż uboższy byłby pejzaż aktorskiego Krakowa bez Jana Peszka.
Peszek to firma.
W jubileuszowym spektaklu "Podwójne solo" daje mistrzowski popis możliwości. Sprawność fizyczna w jego przypadku łączy się z wirtuozerskim opanowaniem emocjonalności: skrajnych, nieumiarkowanych, nierzadko skręcających w stronę perwersji.
Takiego Peszka znamy od lat, takiego kochamy i podziwiamy.
Jest również jednym z najbardziej zapracowanych aktorów. Poza "Podwójnym solo" zagrał tytułowego "Edwarda II" w sztuce Christophera Marlowe'a w reżyserii Anny Augustynowicz, wystąpił również we "Mszy" Artura Żmijewskiego w ramach "Krakowskich Reminiscencji Teatralnych".
Cały czas Jan Peszek jeździ po Polsce ze spektaklami Bogusława Schaeffera - "Scenariuszem dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" oraz "Kwartetem dla czterech aktorów".
Z impetem wrócił do kina, wkrótce zobaczymy Peszka w "Hiszpance" (reżyseria Łukasz Barczyk), "Królu życia" Jerzego Zielińskiego oraz w "Polskim gównie" w reż. Grzegorza Jankowskiego (scenariusz napisał Tymon Tymański).
Żywioł o nazwie Peszek.

KRZYSZTOF ZAWADZKI - przekonujący i przejmujący
Doktor Zawadzki w "Woyzecku" Georga Büchnera, w reżyserii Mariusza Grzegorzka, w Starym Teatrze - to jedna z najciekawszych, najgłębszych kreacji w minionym sezonie teatralnym.
Inaczej niż sugerowała tradycja grania tej postaci, Krzysztof Zawadzki nie stał się groteskowym szaleńcem, tylko bez mała romantycznym eksperymentatorem zafascynowanym tytułowym, nieprzeniknionym Woyzeckiem.
Chciałby być nim, stać się z Woyzeckiem jednym ciałem.
Dla jednego z najbardziej rozpoznawalnych i cenionych aktorów krakowskich to był w ogóle ciekawy i urozmaicony sezon.
Krzysztof Zawadzki był znakomity w oryginalnie, muzycznie pomyślanym "Królu Edypie" - moim zdaniem najlepszym spektaklu Jana Klaty w "Starym", przekonujący jako Leicester w "Edwardzie II", przejmujący jako Edgar w "Królu Learze".
Po rolach królewskich i kostiumowych, chyba jednak najwyższa pora, żeby zobaczyć tego wspaniałego aktora w czymś współczesnym i zadziornym.
Może w kinie? (Pierwsze kroki na dużym ekranie stawiał w melodramacie Izabelli Cywińskiej "Kochankowie z Marony" w 2005 r. w roli pacjenta sanatorium zakochanego w wiejskiej nauczycielce, którą grała Karolina Gruszka - dop. red.).

JERZY STUHR - czy jeszcze do nas wróci?
Jerzy Stuhr sprawia ostatnio wrażenie wyroczni od wszystkiego, od każdego tematu i sytuacji.
Poucza i snuje rozmaite refleksje na łamach prasy, wywiadów rzek i podczas spotkań autorskich.
Jeżeli aktorowi i czytającym sprawia to przyjemność, nie widzę przeszkód, gorzej że cierpi na tym kino Stuhra, również aktorstwo.
Jego pierwsze filmy, z "Historiami miłosnymi" (reżyseria i scenariusz) z 1997 roku na czele, były nagradzane i dyskutowane również dlatego, że dawały bohaterom prawo do dylematów, pomyłki, błędów.
Takie było również aktorstwo samego Stuhra, ale od kilku sezonów do tej polifonii wkradł się przykry narcyzm, samozadowolenie, a nawet pycha. I natrętna potrzeba pouczania, moralizowania, zawsze gotowa teza.
"Obywatel" w jego reżyserii i z jedną z głównych ról był dla mnie jednym z największych rozczarowań ubiegłorocznego festiwalu w Gdyni.
Z kolei wyreżyserowany przez Stuhra w Teatrze Telewizji i pokazany pod koniec roku "Rewizor" Nikołaja Gogola to jedna z najsłabszych realizacji arcydzieła Gogola.
Kompletna pomyłka.
Oglądając niedawno "Spokój" Krzysztofa Kieślowskiego, pomyślałem: "Gdzie się podział tamten genialny - bo wątpiący Stuhr, i czy jeszcze do nas wróci?".