Autorka: Paulina Piotrowska, Gazeta Krakowska
Wnętrze „Wiedeńczyka” wygląda zupełnie jak sprzed 50 lat.
– Wciąż są w nim napisy w języku rosyjskim, zmienił się za to z zewnątrz, jest jak nowy – mówi pilot , kpt. Ireneusz Zawolski, który „Wiedeńczyka” sprowadził do Polski. Wczoraj po ponad 30 latach, ponownie zasiadł za jego sterami.
W Prima Aprilis 1982 roku jedna z załóg latających samolotem podjęła decyzję o ucieczce z kraju do Austrii. Po lądowaniu na podkrakowskiej łące oraz zabraniu rodzin lotników samolot szczęśliwie wylądował na wiedeńskim lotnisku. Stąd też wzięła się jego nazwa – „Wiedeńczyk”.
Do Polski wrócił po dwóch tygodniach, 13 kwietnia, pilotowany właśnie przez kpt. Zawolskiego. Załoga została za to w Austrii gdzie uzyskała azyl polityczny.
– Wielki Smok (inna nazwa samolotu) należy do Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, jednak jego utrzymaniem zajmuje się fundacja Wiedeńczyka – opowiada Magdalena Jackiewicz, wolontariuszka fundacji.
Roczne utrzymanie samolotu kosztuje około 40 tys zł, nie licząc paliwa. Odrestaurowanie maszyny kosztowało 100 tys zł. – Pieniądze udało się zebrać dzięki sprzedaży cegiełek, kalendarzy, pokazom na piknikach i ofiarności sponsorów – dodaje Jackiewicz.
Dzisiaj o godz. 11 samolot miał wylądować przy Muzeum Lotnictwa Polskiego. Nie udało się to jednak ze względu na silny wiatr. Ostatecznie można go było podziwiać na lotnisku w Pobiedniku Wielkim, gdzie jest przechowywany. Pilotowali go Zbigniew Chłopecki „Funio”, prezes fundacji i wiceprezes, Jerzy Antonkiewicz „Jerry”.
– To eksponat latający, dlatego nie jest przechowywany na terenie muzeum. Na pewno jeszcze nie raz wzbije się w powietrze – obiecuje Magdalena Jackiewicz.
Niestety „Wiedeńczyka” na co dzień oglądać nie można, jest jednak udostępniany na różnego rodzaju wydarzenia, zobaczymy go m.in. w czasie finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.