Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Orwell by tego nie wymyślił”. O współczesnej edukacji rozmawiamy z Marzeną Żylińską – założycielką Budzącej się Szkoły

Magdalena Konczal
Magdalena Konczal
"Edukacja to relacja. I właśnie o tym staramy się mówić w Budzącej się Szkole. Pokazujemy, że bez dobrych, wspierających relacji, nie ma efektywnej nauki" - mówi Marzena Żylińska.
"Edukacja to relacja. I właśnie o tym staramy się mówić w Budzącej się Szkole. Pokazujemy, że bez dobrych, wspierających relacji, nie ma efektywnej nauki" - mówi Marzena Żylińska. Archiwum prywatne Marzeny Żylińskiej
Inspirują do wymiany doświadczeń i pokazują, że da się inaczej. Do ruchu Budzących się Szkół należy obecnie ponad sto placówek. Jak przyznaje jego założycielka, trudno jednoznacznie stwierdzić, ile dokładnie, bo ta liczba wciąż rośnie. Szkoła naprawdę może być przyjaznym miejscem: dla ucznia, nauczyciela i rodzica. Potrzeba jedynie odrobiny odwagi, chęci do zmiany, zapału i zaangażowanych ludzi. O ocenach w szkole, małych krokach w stronę nowoczesnej edukacji i prosystemowych niedowiarkach rozmawiamy z Marzeną Żylińską – twórczynią ruchu Budzących się Szkół.

Czym jest Budząca się Szkoła?
Jest to oddolny ruch zmiany systemu edukacji i próba uaktywnienia nauczycieli, zaproszenia ich do aktywności. W naszej kulturze, w której wszyscy funkcjonujemy, mamy małe poczucie sprawstwa. Bardzo lubimy narzekać, mówimy co nie działa i dlaczego nie działa, a nie wierzymy w to, że my możemy coś zmienić. A możemy.

Do mnie w pewnym momencie dotarło, że system to my, a nie przepisy. Zgodnie z prawem nauczyciel jest zobowiązany do wystawienia jednej oceny cyfrowej w ciągu roku szkolnego. To daje nauczycielom ogromną autonomię, z której kompletnie nie korzystamy.

My jako Budząca się Szkoła chcemy zapytać, co jest głównym celem szkoły. Testy? Oceny? Egzaminy? A może rozwijanie indywidualnego potencjału każdego dziecka? Pokazujemy nauczycielom, że nie muszą przyjmować roli urzędnika, który skrupulatnie realizuje podstawę programową i przygotowuje do testów. Chcemy uświadamiać nauczycieli, że mają wybór, że wszystko od nich zależy.

I pokazać, że nie muszą spędzać wieczorów nad sprawdzaniem kartkówek?
Jako metodyk mogę powiedzieć, że kształcenie nauczycieli sprowadza się do kształcenia urzędników. Oni mają produkować dokumenty: konspekty lekcji, scenariusze, rozkłady materiałów, plany naprawcze, sprawozdania. Na studiach uczą się, że mają zaplanować każdy krok i przewidzieć, co uczniowie będą robić, mówić, myśleć. Orwell by tego nie wymyślił.

A przecież to tak nie wygląda. Edukacja to relacja. I właśnie o tym staramy się mówić w Budzącej się Szkole. Pokazujemy, że bez dobrych, wspierających relacji nie ma efektywnej nauki. Zapraszamy gości, organizujemy live’y i spotkania, udzielamy się w mediach społecznościowych, wspomagamy szkoły, które decydują się na zmiany, a także w ramach całej inicjatywy dzielimy się doświadczeniami.

Czy do grona Budzących się Szkół może dołączyć każda placówka?

Tak, każda, która chce wejść na drogę oddolnych zmian, a więc powiedzieć sobie: bierzemy sprawy we własne ręce, a nasza szkoła powinna funkcjonować w taki sposób, by przynosiła korzyść całej szkolnej społeczności.

Nie ma programu Budzącej się Szkoły. Każda placówka sama sobie wyznacza cele. Szkoła, jeśli tego potrzebuje, może dostać od nas arkusz autodiagnozy. Następnie poszczególne osoby zastanawiają się, co by chciały w swojej szkole zmienić i formułują własną misję. To może być jedno zdanie, np. „chcemy, by w naszej szkole każdy mógł rozwinąć swój potencjał” oraz cele.

Na koniec nagrywają krótki filmik, w którym mówią, dlaczego zdecydowali się wejść na drogę oddolnych zmian i na czym najbardziej im zależy. Wyznacza się też jedną osobę do kontaktu z nami i szkoła już może znaleźć się na mapie Budzących się Szkół. Obecnie takich szkół jest ponad sto, nie podam Pani dokładnej liczby, ciągle obiecuje sobie, że policzę je na mapie, ale wciąż dochodzą nowe…

Jakie oddolne zmiany zostały już wprowadzone w poszczególnych szkołach?

Szkoły idą bardzo różnymi drogami. Wiele z nich zmieniło system oceniania. Są szkoły, które zastąpiły jedynki oceną JN (Jeszcze Nie), albo oceną SJR (Spróbuj Jeszcze Raz). W niektórych szkołach to uczniowie decydują, czy ocena będzie wstawiona do dziennika. W innych praktycznie nie ma ocen cyfrowych, jest tylko jeden stopień – ten, który znajduje się na świadectwie. A poza tym oceny bieżące w formie informacji zwrotnych.

To mogą być naprawdę różne kroki. Na przykład powiedzenie sobie, że nie będziemy sadzać rodziców w tych małych ławeczkach, tylko usiądziemy sobie w kręgu, zrobimy kawę, herbatę, przyniesiemy ciasto i w taki sposób będą wyglądały zebrania.

Bardzo dużo szkół postanawia, że przearanżuje przestrzeń. W szkolnych korytarzach pojawiają się stoliki i krzesełka, dzięki czemu dzieci mają szanse spokojnie, tak jak każdy człowiek, zjeść śniadanie, zamiast biegać z bułką i soczkiem w ręce. W salach lekcyjnych pojawiają się dywany, kanapy, pufy, by szkoła nabrała przytulności, by stała się przyjaznym miejsce, które choć trochę będzie przypominać dom. To są takie małe kroki.

Wspomniała Pani o tym, że niektóre szkoły decydują się na rezygnację ze stawiania stopni. Jestem przekonana, że znajdzie się sporo osób, które powiedzą: „Szkoła bez ocen cyfrowych? Ale przecież tak się nie da. A co z wynikami?”…
Ja takich ludzi nazywam „niedasiami”. Oni nie potrafią sobie wyobrazić, że uczniowie uczą się, kiedy nie muszą i od razu twierdzą: „nie da się”. Wtedy zapraszam wszystkich tych, którzy twierdzą, że się nie da, do którejś z naszych szkół.

Miesiąc temu zrobiliśmy takie spotkanie w Collegium Leonium – publicznym, bezpłatnym liceum w Sierpcu, które zrezygnowało z ocen cyfrowych. I co się okazało? W zeszłym roku pierwszy rocznik zdał maturę – młodzi ludzie dostali się na wymarzone kierunki, również na te oblegane. Uczniowie wreszcie mają czas na dodatkowe zajęcia: sportowe, teatralne czy jakiekolwiek inne. Szkoła nie zabiera im czasu na normalne życie.

Tak samo nauczyciele. Mówią mi, że po południu mogą odpocząć, zamiast sprawdzać kartkówki. Mogą poczytać, pojeździć na rowerze, a w międzyczasie wpadnie im do głowy jakiś pomysł na ciekawą lekcję. Wszyscy – zarówno nauczyciele, jak i uczniowie – mówili o tym, że lubią szkołę i chodzą do niej z radością.

Ale takich szkół jest więcej, prawda?
Tak, opowiadam akurat o szkole w Sierpcu, bo byłam tam niedawno, ale takich i podobnych miejsc jest więcej. Na przykład Niepubliczna Szkoła Podstawowa nr 1 w Grudziądzu zrezygnowała z ocen cyfrowych, ale też z obowiązkowych zadań domowych. W tym roku znaleźli się w pierwszej 10. szkół z najlepszymi wynikami w województwie kujawsko-pomorskim.

I wszyscy się dziwią: „Ale jak to? U was nie ma ocen i macie takie wyniki?”. Jak się pokaże nauczycielom, że mają przestrzeń i wolność, a oni pójdą do swoich klas i dadzą uczniom autonomię, to te dzieciaki rozwijają skrzydła, bo nagle się okazuje, że mogą wszystko.

Takich szkół jest naprawdę sporo, nie tylko w większych miejscowościach: Zespół Szkolno-Przedszkolny nr 4 w Tychach czy Szkoła Clever w Wałbrzychu. Albo Szkoła Podstawowa w Staniszewie. Długo by można wymieniać.

Bardzo często słyszę też zdanie: „Ale w sumie, co jest złego w ocenach?”…

Nawet sobie Pani nie wyobraża, ile osób się denerwuje, kiedy mówimy o tym, że to nie stopnie są celem szkoły. Pojawia się święte oburzenie, gdy zaznaczamy, że najważniejszy jest rozwój dziecka i jego autonomia. Oceny są drogą na skróty. To jest tresura, a nie wychowanie.

„Naucz się wierszyka, to dostaniesz szóstkę”, „Narysuj szlaczek, a dostaniesz złotą gwiazdkę”. A później, jak się proponuje coś ciekawego do zrobienia, to dzieci podnoszą ręce i pytają: „A to na ocenę?”. I w taki sposób wychowujemy ludzi, którzy mają następujące podejście do życia: posprzątam czy pomogę, jak coś za to dostanę.

A skąd w ogóle pomysł na stworzenie ruchu Budzących się Szkół?

On rodził się przez wiele lat. Ja przeszłam całą drogę. Na początku byłam typowo pruskim nauczycielem. Cały wachlarz moich kompetencji metodycznych to było wyjaśnienie nowego materiału, a potem: odpytywanie, klasówki, kartkówki i testy diagnozy.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jak później uczniowie zdają dobrze maturę, to człowiek ma takie złudne poczucie, że wszystko jest w porządku. Ale to właśnie uczniowie zaczęli otwierać mi oczy. Miałam z nimi dobre relacje, więc zaczęłam zauważać, ilu z nich zniechęcam do mojego przedmiotu. Doszłam do wniosku, że nie chcę być nauczycielem-policjantem.

A co było później?

Później kształciłam studentów i właśnie wtedy zrozumiałam, że im mniejsza presja, tym lepsze efekty kształcenia. Oczywiście, o ile potrafię zaproponować uczniom zajęcia, które ich zainteresują. Wspólnie ze studentami zastanawialiśmy się, jak planować lekcje, na których młodzi ludzie nie umrą z nudów. Widziałam, jak ci moi studenci rozkwitali, jak się uczyli innego podejścia do oceniania, jak zaczynali rozumieć, że ocenianie ma wspierać proces uczenia się, a nie ma być celem samym w sobie.

Poza tym podróżowałam po Europie. Miałam dużo kontaktów w różnych szkołach. Odwiedzałam Finlandię, Niemcy, Wielką Brytanię, Węgry, Włochy i obserwowałam, jak oni tam pracują. Byłam też w Hiszpanii i Portugalii. I wtedy sobie pomyślałam: a dlaczego my mamy ciągle jeździć do Finlandii i podziwiać ich system? W Polsce też możemy stworzyć innowacyjne szkoły. I tak to się zaczęło.

W mediach społecznościowych Budzącej się Szkoły co jakiś czas pojawiają się historie osób, które zrozumiały, że szkoła musi wyglądać inaczej. Ale nie brakuje też takich relacji, z których jasno wynika, że nauczyciele, rodzice czy dyrektorzy zderzają się ze ścianą…

Ja słyszę dziesiątki takich historii. Dziennie dostaję mniej więcej sto maili. Nie jestem w stanie wszystkich przeczytać. Jest szkoła, w której nauczyciele chcą zmian, a dyrektorka krzyczy: „Nie jesteśmy żadną Budzącą się Szkołą. U nas przyjaźni nie będzie! U nas będzie dyscyplina!”.

Albo pojawia się grupka rodziców, która nie życzy sobie zmian i dopomina się, aby to zapisać w statucie szkoły. Dyrektorzy tłumaczą wtedy, że szkoły mają obowiązek wprowadzania innowacji, ale ci rodzice chcą takiej szkoły, do jakiej sami chodzili.

Czy któraś z tych historii zapadła Pani szczególnie w pamięć?

Tak jak mówiłam, jest ich mnóstwo. Pamiętam nauczycielkę z Poznania, prowadziła genialne lekcje. I pojawił się jeden ojciec, który ją zniszczył. Przyszedł do szkoły i powiedział, że on nie da sobie wmówić, że w tej szkole się czegoś uczą, bo jego dziecko lubi chodzić do szkoły. A to jego trzecie dziecko i on wie, że nauka to nic przyjemnego. Taki jeden ojciec doprowadził do tego, że dziewczyna odeszła z zawodu. Ja bym może nie uwierzyła w tę historię, gdybym nie śledziła jej od początku.

To wszystko pokazuje, że linia podziału nie idzie tak: źli nauczyciele i dobrzy rodzice albo odwrotnie. Jesteśmy podzielonym społeczeństwem i mamy też skrajnie różne oczekiwania wobec szkoły. Osób chętnych do zmian jest sporo, tylko trzeba to wszystko ze sobą zgrać.

My jako Budząca się Szkoła tworzymy sieć: dyrektorzy ze sobą rozmawiają, jedna szkoła jedzie do drugiej i oglądają wprowadzane zmiany. Można wtedy zabrać takich nauczycieli, dyrektorów czy rodziców, którzy twierdzą, że się nie da i zaprosić ich do tego, żeby porozmawiali z pracownikami czy uczniami szkoły bez ocen. Takie kontakty i wsparcie to jest wielka siła.

Od czego zacząć zmiany w polskiej szkole?

Musimy zrozumieć, że szkoła powinna zbliżyć się do życia. Spróbujmy sobie wyobrazić, jak 200 lat temu wyglądała praca na polu, a jak wygląda dzisiaj. Można to odnieść także do innych sfer: wygląd sklepów, komunikacja. Gdyby ktoś żyjący 200 lat temu znalazł się w dzisiejszym sklepie, byłby w szoku, a w szkole od razu by się odnalazł.

Dzieci siedzą w ławkach, patrzą na swoje plecy, uczą się z książek. Co z tego, że tablica jest interaktywna? Jak sobie uświadomimy, jakim skansenem jest współczesna szkoła, to w zasadzie obojętne jest, w który miejscu zaczniemy wyciągać pierwszą cegłę z tego pruskiego muru.

W szkole, która nie otworzy się na prawdziwy świat, dzieci i młodzi ludzie nigdy nie wykorzystają swojego potencjału. Mówię o tym, że dzieci zostały ukrzesłowione, dlatego też jednym z moich haseł jest: po pierwsze odkrzesłowić. Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci mieliśmy tyle reform, ale one nie służyły dzieciom.

Te reformy nie były przeprowadzane z myślą o tym, żeby szkoła stała się ciekawszym doświadczeniem, żeby tam się chciało przychodzić, żeby było mniej stresu, a więcej radości, jaką daje odkrywanie świata i rozwój. Myślę, że w systemowych szkołach straciliśmy z oczu człowieka.

* * *

Marzena Żylińska – doktor, zajmuje się metodyką, prowadzi szkolenia i warsztaty dla nauczycieli, autorka artykułów i książek („Między podręcznikiem a internetem”, „Neurodydaktyka”, „Nurty edukacji alternatywnej w świetle wiedzy o procesach uczenia się”, „Życie to nie wyścigi”, „Między kijem a marchewką”, „A co za to dostanę?”). Przez wiele lat kształciła przyszłych nauczycieli i prowadziła seminaria metodyczne. Zajmuje się również tworzeniem materiałów dydaktycznych, umożliwiających uczniom rozwijanie kreatywności, autonomii i krytycznego myślenia. Założyła i prowadzi Fundację Budząca Się Szkoła, której celem jest inicjowanie oddolnych zmian systemu edukacji. Prowadzi firmę szkoleniową Edukatorium.

Marzy o szkołach, do których uczniowie i nauczyciele będą chodzić z radością. Wierzy, że wszystko jest możliwe o tyle, o ile sami uwierzymy, że mamy wpływ na to, jak wygląda świat wokół nas. Jeśli chcemy, żeby był lepszy, musimy stworzyć nowy model szkoły.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Orwell by tego nie wymyślił”. O współczesnej edukacji rozmawiamy z Marzeną Żylińską – założycielką Budzącej się Szkoły - Strefa Edukacji

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska