Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pięć mordów Inkasenta

Małgorzata Iskra
Grób pierwszych ofiar "Inkasenta" - Lucyny Z. i jej synka Dominika - w Łapczycy
Grób pierwszych ofiar "Inkasenta" - Lucyny Z. i jej synka Dominika - w Łapczycy Artur Drożdżak
Piszemy o pięciu morderstwach, które zdarzyły się w Małopolsce przed 15 laty. O poszukiwaniach ich seryjnego sprawcy, zwanego "Inkasentem", ujęciu podejrzanego i zarzutach wobec niego.

Tej jesieni długo nie zapomną ludzie z miejscowości położonych wzdłuż trasy E4. Powstała panika,
a niektórych ogarnął tak wielki strach, że obawiali się wychodzić z domów. Zadawali sobie pytanie: Czy będą kolejne mordy?

Wszystko zaczęło się 17 czerwca 1994 roku. W Łapczycy koło Bochni zamordowana została matka
z synem. Los oszczędził drugiego syna 30-letniej Lucyny Z. - Sebastiana, który w czasie napadu przebywał w szkole. Zabójca oddał do kobiety pięć strzałów, a do jej syna Dominika cztery. Oboje zginęli.

Morderca przywłaszczył sobie złoto i cenne przedmioty o wartości 3,1 tys. zł oraz 2 tys. marek niemieckich.

Wcześniej mieszkańcy Łapczycy spotykali mężczyznę kręcącego się w okolicach domu państwa Z. Morderstwo, do którego doszło kilka miesięcy później, 24 listopada 1994 roku, miało podobny scenariusz. Młody mężczyzna wypytywał w Pilźnie o rodzinę J. Oględziny miejsca zdarzenia pozwalały przypuszczać, że bandyta pastwił się nad ofiarami i dość długo przebywał w ich domach. Ale, jak uważają krewni zamordowanych małżonków J., tym razem nic nie zginęło.

Do 62-letniej Marii zabójca oddał trzy strzały, a do jej 68-letniego męża Józefa - dwa. Ustalono,
że zabójstwa w Łapczycy i Pilźnie dokonane zostały z tej samej broni palnej - pistoletu gazowego typu Walther PPK kaliber 8 mm, przystosowanego do strzelania ostrą amunicją kalibru 6,35 mm.

Z takiej broni zginęła wkrótce, 5 grudnia 1994 r., w Morawicy koło Krakowa 58-letnia wdowa Zofia K., do której bandyta oddał trzy strzały. Wszystko wskazywało na to, że działa seryjny zabójca. Wzdłuż E4 zapanował strach. Ale minął miesiąc, pół roku, a dalszych napadów "Inkasenta", jak powszechnie zwano zabójcę, nie było.

Nie ustawała jednak presja na policję, by wykryć i ukarać seryjnego zabójcę. Prokuratura zdecydowała, aby połączyć śledztwa prowadzone w tych trzech sprawach. W Komendzie Wojewódzkiej w Krakowie powołana została kilkuosobowa grupa zajmująca się wyłącznie zabójstwami "Inkasenta".

Sporządzano portret pamięciowy osoby podejrzewanej o zabójstwa, która stykała się podczas rozpoznania terenu z mieszkańcami Łapczycy, Pilzna i Morawicy. Na tej m.in. podstawie liczba osób typowanych na "Inkasenta" urosła do 5847.

Śledztwo może by utknęło, ale 11 maja 1996 r., a więc prawie dwa lata po pierwszych zabójstwach, funkcjonariusz Wydziału Kryminalnego KWP w Krakowie przyjął telefoniczną informację anonimowej kobiety, która podała nazwisko Wojciecha C. jako sprawcy owych pięciu zabójstw. Dlaczego anonimowej i dlaczego dopiero po dwóch latach, na razie pozostaje zagadką.
Odtąd postępowanie przygotowawcze objęło osobę Wojciecha C. 21 sierpnia 1996 r. został tymczasowo aresztowany. Stało się to czynnikiem mobilizującym dla policyjnej grupy specjalnej.
- Nie naginaliśmy faktów do teorii. Zaletą grupy było to, że każdy przedstawiał własne opinie, że toczyliśmy dyskusje - tak jeden z emerytowanych policjantów odpowiada na zarzut, że grupie zależało na "wrobieniu" Wojciecha C. w te morderstwa, a za efekty swej pracy otrzymali nagrody. Jednak z tej "burzy mózgów" - jak mówi - niewiele dziś pamięta.

W toku śledztwa, ani nigdy później, Wojciech C. nie przyznał się do popełnienia przestępstw. Więcej, oświadczył, że nigdy nie był w miejscowościach, gdzie miały one miejsce. Zaprzeczył, że posiada broń palną. Ujawnił, pewnie na wszelki wypadek, że w 1990 r. ukradziono mu w Krakowie buty
i odzież, a cztery lata później skórzaną kurtkę w Katowicach.

Przy okazji: zabójstw w Łapczycy dokonał osobnik obuty w Reeboki, a dwóch pozostałych
w Ecco-Tracki. Butów tych marek świadkowie u Wojciecha C. nie widzieli. Również rozmiary nosił mniejsze niż ślady pozostawione przez "Inkasenta".

Alibi było tym, co mogło przesądzić o winie bądź niewinności mężczyzny urodzonego w 1961 r.
w podgórskiej miejscowości, stanu wolnego, z wykształcenia technika mechanika, niekaranego, mającego w miejscu zamieszkania pozytywną opinię, wcześniej milicjanta i pracownika agencji detektywistycznych.

Ale Wojciech C. nie pamiętał, co robił 17 czerwca 1994 r., gdy mordowano matkę z synem. Dołączył jednak bilety kolejowe, świadczące o tym, że dzień wcześniej podróżował z Gdańska do Katowic.
Na dzień poprzedzający zabójstwo w Pilznie alibi miał niepodważalne: uczestniczył w swojej sprawie rozwodowej. Oświadczył, że nazajutrz, 24 listopada, miał spotkanie biznesowe. Z kolei w grudniu,
w dniu zamordowania Zofii K. miał przebywać u rodziców.

Wprawdzie u Wojciecha C. nie znaleziono broni i zrabowanych wyrobów ze złota, ani też butów,
w których dokonano przestępstwa, ale - zdaniem prokuratury - obiecujące efekty przyniosły eksperymenty osmologiczne, dokonane aż w trzech ośrodkach. Trzeba tu bowiem dodać, że z miejsc przestępstw zostały pobrane ślady zapachowe, na przykład w Pilźnie z koca na taborecie, gdzie siedział zabójca. Teraz chodziło o to, by porównać je z zapachem podejrzanego.
W Krakowie w eksperymentach uczestniczyły dwa psy, przeprowadzono siedem eksperymentów - 60 prób łącznie. W Tarnowie zapachy rozpoznawały trzy psy, które wykorzystano w 10 eksperymentach - w sumie 191 prób. W Warszawie jeden pies uczestniczył w 6 eksperymentach - wykonano 44 próby. Łącznie blisko 300 prób potwierdziło tożsamość sprawcy. Tak się przynajmniej śledczym wydawało.

Poza tym Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie dokonał analizy porównawczej hipotetycznego profilu psychologicznego sprawcy z cechami osobowości Wojciecha C. Biegli "stwierdzili - czytamy
w uzasadnieniu aktu oskarżenia - wysoką zgodność pomiędzy nimi". W dodatku ekspertyza wariograficzna wykazała, że podejrzany reaguje "w taki sposób, iż wskazuje na to, że posiada on informacje na temat istotnych szczegółów tych zdarzeń, choć temu zaprzecza (…) źródłem wiedzy oskarżonego może być autopsja" - głosiło uzasadnienie aktu oskarżenia, który krakowska prokuratura skierowała do sądu 28 sierpnia 1997 roku, czyli rok po tymczasowym aresztowaniu.

Wojciecha C. oskarżono, że działał z zamiarem bezpośredniego pozbawienia życia pięciu osób,
że precyzyjnie zaplanował zabójstwa i że mord w Łapczycy popełnił z motywów rabunkowo-ekonomicznych i emocjonalnych, a pozostałe - emocjonalnych. Biegli stwierdzili,
że mężczyzna nie cierpi na chorobę psychiczną ani upośledzenie umysłowe. I że chociaż ma zaburzoną osobowość, koncentruje się na własnych potrzebach, wykazuje oziębłość w reakcjach interpersonalnych i znaczny chłód emocjonalny - nie może to być podstawą do kwestionowania jego poczytalności.

I tak Wojciech C. stanął przed sądem, jako domniemany "Inkasent". Krakowski Sąd Okręgowy Wydział III Karny, orzekający pod przewodnictwem Anny Grabczyńskiej-Mikockiej, miał trudne zadanie: proces poszlakowy domniemanego seryjnego zabójcy, toczący się przy ogromnym zainteresowaniu mediów i społecznym ciśnieniu na skazanie "Inkasenta".

Przesłuchano setki świadków, wysłuchano dziesiątki ekspertów.
Obrońcą został mecenas Stanisław Kowalczyk z Nowego Targu. Przyjął tę sprawę na prośbę zdesperowanych rodziców Wojciecha C., odsyłanych z kwitkiem przez krakowskie kancelarie.

Na początku stycznia 1998 r. dołączył do niego drugi obrońca, prof. Jan Widacki. Profesor miał opinię adwokata umiejętnie obnażającego błędy popełniane w śledztwie przez policję i prokuraturę. Jako ekspert kryminalistyki, walczył m.in. o to, by eksperymenty osmologiczne przeprowadzone zostały zgodnie ze sztuką.

Inicjał Wojciecha C. został zmieniony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska