Monika wyciąga podniszczoną starą torebkę. W kieszonce zgięty wpół obrazek z aniołem i świętym. - To od ojca Grzegorza, mojego ulubionego - uśmiecha się. - Napisał mi, o! "Moc w słabości się..." kurczę, nie mogę się doczytać tego ostatniego słowa. W każdym razie powiedział mi, że będzie się za mnie modlił - podkreśla, odgarniając z czoła blond grzywkę z ciemnym odrostem.
Dziewczyna ma 27 lat i od 10 mieszka w pustostanie. Nie ma pracy. - Poprosiłam kiedyś jedną panią na ulicy, żeby kupiła mi chleb i coś do chleba. A ona do mnie - idź do pracy! Jak ja mam do pracy iść, kiedy nie jestem nigdzie zameldowana? A takich to nawet na czarno niechętnie przyjmują - tłumaczy.
- Tak jest - wtóruje jej 25-letni Rafał, też bezdomny. Na ulicy od 13 lat, z wykształcenia murarz. - Nie chcą, tym bardziej że na rozmowę z pracodawcą nie bardzo jest się w co ubrać. A tam, gdzie mieszkamy, jest tylko zimna woda - podkreśla.
Do oo. kapucynów na Loretańską 11 przychodzą zjeść bułkę, napić się herbaty, wykąpać. Braciszkowie w ramach Dzieła Pomocy św. Ojca Pio prowadzą minikuchnię, łaźnię. - Leki przeciwbólowe też mi dali, opatrunki. Fajni są, paczki dali na Wielkanoc - uśmiecha się Monika.
Organizacja zakonników ma jednak większe ambicje, niż tylko głodnych nakarmić, spragnionych napoić.
- Chcemy dać ludziom wędkę, nie tylko rybę - tłumaczy o. Henryk Cisowski z Dzieła. Taką wędką ma być Centrum Pomocy, które błyskawicznie, bo w ciągu roku, powstało na dziedzińcu przy ul. Loretańskiej. - Chcemy ludzi wyciągać z biedy i dać im tu fachową pomoc - podkreśla o. Henryk.
Dadzą bezpieczeństwo
Centrum będzie się składać z budynku przy ul. Loretańskiej, gdzie będą przyjmować prawnik, psycholog i terapeuci, oraz użyczonych przez siostry felicjanki pobliskich budynków - tam będzie kuchnia, łaźnia i przychodnia lekarska. Będzie to pierwsza tak kompleksowa instytucja służąca biednym i bezdomnym w Krakowie. Bo z pomocy oo. kapucynów korzystają także osoby w trudnej sytuacji materialnej i emeryci.
Ceglany budynek przy Loretańskiej kryty miedzianym dachem jest już w stanie surowym. 23 września zaplanowano jego otwarcie. Kuchnia, łaźnia i poradnia u sióstr mają być gotowe dopiero w 2012 r.
Na parterze po prawej będą cztery gabinety. Tu będą urzędować psycholodzy i terapeuci ze Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich. Na razie ich gabinety to wydzielone ścianami pomieszczenia, jeszcze bez drzwi. Po drugiej stronie, na lewo od wejścia, będzie dyżurował prawnik i pracownik socjalny. Ci będą od konkretnej pomocy.
- Potrzeby są bardzo różne - od załatwienia spraw w urzędach po sprawy eksmisyjne. Problemy mają także osoby niepełnosprawne i emeryci - wylicza Iwona Surmaj, pracownik socjalny, która pomaga kapucynom jako wolontariusz. Poza tym staranie się o zapomogi, zabiegi refundowane przez NFZ...
W jednym z pokoi zrobiono specjalną salę do przyjęć rodziców z małymi dziećmi. Za szybą będzie się bawił maluch, podczas gdy rodzice będą mogli bez przeszkód załatwić swoje sprawy.
A w czym pomoże psycholog? Przede wszystkim wyjść z psychicznego dołka czy alkoholikom - wyjść z nałogu. - Często biednych ludzi na terapię nie stać. Naszą ambicją jest, by pomóc człowiekowi kompleksowo. Gdy załatwi swoje konkretne problemy z prawnikiem po lewej, może trafić do terapeuty po prawej stronie budynku - tłumaczy o. Cisowski.
- Wiem, że wśród bezdomnych stworzyła się kiedyś grupa AA. Ale nie mieli się gdzie spotykać, nikt nie chciał im udostępnić lokalu. Tutaj będą mogli - dodaje.
Tłumaczy, że bieda czy bezdomność to często nie tyle lub nie przede wszystkim materialny brak. - Ci ludzie potrzebują poczucia bezpieczeństwa i wsparcia - podkreśla zakonnik. Planuje już stworzenie grup wsparcia dla bezdomnych.
Z parteru w dół i w górę wiodą szerokie schody i winda przystosowana do potrzeb niepełnosprawnych. Dla nich są także osobne toalety. - Teraz, jeśli już się buduje, to porządnie, zgodnie z wymogami unijnymi - tłumaczą zakonnicy.
Na dole, w suterenie będzie obszerna sala konferencyjna, którą będzie można przedzielić ścianką na pół. Będą ją mieć do dyspozycji grupy wsparcia. Okna ze specjalnymi prześwitami wychodzą do góry, dzięki czemu w pomieszczeniu nie brakuje światła.
- Musieliśmy zejść w dół, bo budynek jest niski - wytyczne konserwatora zabytków - tłumaczy zakonnik.
Po drugiej stronie schodów będzie zaś... wystawa muzealnych eksponatów. - W tym miejscu były wykopaliska archeologiczne - mówi o. Henryk. Znaleziono trzy piece garncarskie z XV i XVI w., ozdobne kafle (np. ze św. Jerzym zabijającym smoka) i dobrze zachowane garnki. Teren, na którym stoi klasztor to historyczne Garbary, gdzie od średniowiecza mieszkali i pracowali rzemieślnicy. Garnki i skorupy zakonnicy sami czyścili zanim trafią na ekspozycję.
Na samej górze, na poddaszu będzie pracować administracja Centrum. - Trzeba ton papieru, żeby rozliczyć się z każdej złotówki, którą dostaliśmy w ramach jednego procenta - śmieje się ojciec Cisowski.
Na pomysł centrum braciszkowie wpadli w 2006 roku. - Mieliśmy wtedy 100 tys. zł i niektórzy pukali się w głowę, żeby z taką sumą zaczynać budowę - wspomina ojciec Henryk.
Budowa pochłonie 3 mln zł. - Pokrywamy to ze środków uzyskanych z jednego procenta. W ubiegłym roku dostaliśmy 17 mln - uśmiecha się o. Henryk.
Prace ruszyły 26 sierpnia ubiegłego roku. Uroczyste otwarcie ma nastąpić 23 września br. - we wspomnienie liturgiczne świętego ojca Pio.
Gorąca woda i bułki
Na podwórku obok centrum stoją dwa baraki. W jednym była kuchnia. Zlikwidowana tuż po Wielkanocy, od września przeniesie się do sióstr felicjanek. - Dawaliśmy ludziom gorącą wodę i dwie bułki na osobę - mówi brat Artur Aliszewski, który od siedmiu lat wydaje jedzenie w okienku przy Loretańskiej. - Przynoszą swoją kawę, jakąś zupkę i mają namiastkę ciepłego posiłku - mówi zakonnik.
Normalnej kuchni na Loretańskiej nie można zorganizować - brak zaplecza i warunków. Ale ta, która była, dla przychodzących tu ludzi stanowiła namiastkę ich własnego miejsca. Robili tu kanapki. - Widać, że czuli się tu dobrze - dbali o nią, sprzątali - mówi Agnieszka Lewandowska, wolontariuszka w okienku kapucynów
Niektórzy przychodzili tu nawet, gdy było ich już stać na chleb. Honorowo, nie brali jedzenia, a siedzieli towarzysko. Tu się wpadało rano na śniadanie i pogaduchy, i po południu na kolację. - Oczywiście, boleją nad tym, że nie mają dachu nad głową. Ale można się od nich nauczyć radości z małych rzeczy i życzliwości - mówi Agnieszka Lewandowska.
- Na przykład jeden starszy pan, któremu coś się stało w nogę. Najpierw miał ją w gipsie, a teraz podobno czeka go operacja. Kiedy przychodzi widzę, że utyka, że noga go boli. A on już od progu woła do mnie "jak tam zdrowie". To mnie urzekło, że cierpiący człowiek tak mnie o zdrowie pyta - dodaje Lewandowska.
Przychodziły tu emerytki, których nie stać na posiłki. I biedni ludzie z rozbitych rodzin.
Teraz do września będą jadać u św. brata Alberta przy ul. Reformackiej. A od września u sióstr felicjanek. Zacznie się tam też przystosowywanie budynków do potrzeb przychodni lekarskiej (będą tam leczyć Lekarze Nadziei z ul. Olszańskiej) i łaźni ojców kapucynów (do tej pory działała w drugim baraku przy ul. Loretańskiej, obok kuchni).
Z ich usług będą mogli korzystać nie tylko dotychczasowi bywalcy, ale też np. biedni studenci. - Są tacy, których nie stać na obiad. Im także chcielibyśmy pomóc - mówi o. Cisowski. Dodaje, że zakonnicy będą się starać, aby ta pomoc nie była anonimowa. - Ludzi w przychodni lub kuchni chcemy zarejestrować, żeby potem mogli skorzystać z naszej pomocy w Centrum przy Loretańskiej - wyłuszcza.
Jak podkreśla brat Artur, z początku trudno jest spodziewać się cudów. - Pomagać bezdomnym i biednym nie jest łatwo. Nie wystarczy załatwić pracę, by wszystko wróciło do normy. Często trzeba wiele pracy grupy ludzi - mówi.
Opowiada, że początkowo był załamany, gdy zobaczył jak wygląda pomoc bezdomnym w Krakowie. - Weźmy terapię alkoholową. Co z tego, że człowiek chodzi, skoro mieszka na dworcu i nie ma gdzie nawet porządnie zjeść?
Podkreśla, że trzeba dużo cierpliwości. - Potrzebujący mówi "nie, nie, nie". A potem przychodzi moment, że szuka pomocy. I wtedy, gdy zobaczy wyciągniętą rękę, może się podnieść. My w centrum chcemy im tę rękę podać - podkreśla brat Artur.
Pomagać nie jest łatwo również z innych powodów. Gdy zakonnicy zaczęli budowę centrum, w prasie pojawiły się zarzuty, że budynek zasłoni kościół. - Opisali nas w gazetach. A widzi pani, że nie zasłania. Wszystko jest zgodne z wytycznymi konserwatora zabytków - budynek jest niewysoki, ma tylko parter. Poza tym pokryliśmy dach droższą niż inne materiały miedzią, by potem upodobniła się do dachu kościoła - tłumaczy o. Henryk Cisowski.
Godność w chórze
Czy centrum będzie rzeczywiście ratować ludzi? Brat Artur jest ostrożnym optymistą. Podkreśla, że trzeba się cieszyć małymi rzeczami, bo oczekiwanie na cud może rozczarować. - Jacek, który do nas przychodził, przez kilka miesięcy nie pił. Chodził na terapię. I mówił, że przez to dostrzega wiele drobnych radości, które alkohol mu przesłaniał.
A po pół roku pojechał na festiwal rockowy, poszedł w ciąg i przepadł - opowiada brat Artur. - Ale liczy się też, że darował sobie kilka miesięcy trzeźwego życia - dodaje. Tłumaczy, że w centrum łatwiej będzie pomóc osobom, które naprawdę będą tego chcieć. - To będzie dla nich prawdziwa szansa - podkreśla.
- Często są to ludzie, którzy się potkną i wystarczy ich postawić do pionu, a oni pójdą dalej. Tak jak mężczyzna, który załamał się po śmierci żony. Zaczął pić i zażywać leki. Pomogliśmy mu w terapii, zawieźliśmy do lekarza. Takie małe kroki, ale to przyniosło efekty - mówi ojciec Henryk.
- Jeśli ktoś trafi do centrum, będzie miał kompleksową pomoc. Tym bardziej że my kontaktujemy potrzebującego z konkretną osobą, np. w MOPS, a nie z instytucją - dorzuca Iwona Surmaj.
Okazuje się jednak, że pomoc ludziom w centrum wcale nie musi być konwencjonalna. Do zakonników zadzwoniła ostatnio pani od muzyki, która w Anglii uczyła bezdomnych śpiewu. - I chce tu zrobić chór. Czemu nie? Może to jakiś etap w powracaniu do swojej godności - tłumaczy o. Cisowski. - To nie jest wcale takie głupie. Pamięta pani "Boisko bezdomnych"? No właśnie!