Te kilkanaście hektarów to wynik piętnastu wyjazdów od początku roku. - Głupota ludzi jest wielka, bo inaczej nie można nazwać podpalenia chaszczy na Ropą wzdłuż ulicy Parkowej - mówi zdenerwowany. - W kilka sekund przejazd przez obwodnicę miasta został utrudniony, bo unoszący się nad jezdnią dym był gęsty niczym mleko - dodaje.
To cud, że nie doszło do jakiejś potężnej kolizji. Sytuacja powtórzyła się kilka dni później. Tyle że nieco dalej, bo na ulicy Bieckiej. - I znowu to samo: ruch na drodze krajowej i pospieszna akcja strażaków, by nie dopuścić do tragedii - mówi dalej.
Dla podpalaczy nie ma znaczenia czas i miejsce. Strażacy muszą być w gotowości, nieważne czy to północ, czy świt. - Ostatnio w Bobowej strażacy wyjeżdżali po szóstej rano - relacjonuje Surmacz. - Tylko dzięki szybkiej interwencji udało się zapanować nad ogniem, ale i tak spaliło się około pół hektara łąki - dodaje.
Podpalasz, nie licz na pachnące miody
Na razie na niechlubnej liście rekordów w liczbie płonących łąk są, poza Gorlicami, Lipinki, Libusza, Kobylanka, Wójtowa, Wilczyska, Bobowa. Czesław Rakoczy, wójt gminy Lipinki na pytanie o pożary łąk rozkłada ręce. - Ustalenie prawowitego właściciela takiej zaniedbanej działki, to jak szukanie igły w stogu siana - mówi wprost. - Ci, którzy kiedyś je pielęgnowali, dawno poumierali. Następcy są albo za granicą, albo zwyczajnie rodzinna scheda ich nie interesuje. Często nawet nie wiedzą, gdzie jest taka działka - wyjaśnia dalej.
Apele o rozsądek są jak wołanie na puszczę. - Nawet dowody na to, że takie zachowanie może skończyć się tragedią, nie przemawia do wyobraźni - mówi z goryczą.
Lucjan Furmanek, pszczelarz z Korczyny, każdego roku wiosnę wita z trwogą. Martwi się o swoje skrzydlate podopieczne. -Wypalanie powoduje, że giną miododajne rośliny - mówi z powagą. - Zanim taki „system łąkowy” się odbuduje, mijają miesiące. Gdzie przez ten czas mają żerować pszczoły - pyta.
Choć dopiero marzec, w ulach dudni. Już od stycznia zaczął się ruch. - Gdy słońce mocnej przygrzeje, wybiorą się na pierwsze obloty - mówi obrazowo. - Biada im, gdy trafią wtedy na taką płonącą łąkę, bo dym je zdezorientuje - dodaje.
Furmanek mówi bez ogródek: nie oczekujmy od pszczelarzy pachnących miodów za bezcen, skoro robimy wszystko, by zniszczyć owadom pole do pracy.
Pięć tysięcy złotych mandatu to norma
Bezkarność podpalaczy jest pozorna. Często na miejscu takiego pożaru jest również policja. Mandat za podpalenie może wynieść nawet do pięciu tysięcy złotych! - Zdarzało się, że gdy policjanci ustalili takiego podpalacza, kary pieniężne rzeczywiście się posypały - przestrzega Surmacz.
Na razie mieliśmy sporo szczęścia, bo nie było ofiar śmiertelnych, które w podobnych sytuacjach zdarzały się w Polsce. Ludzie ginęli w płomieniach bez żadnych szans na ratunek. Lepiej nie kusić losu.
Źródło: Gazeta Krakowska