Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr już nie bawi się samolocikami...

Lech Klimek
Sławomir Tokarski
Ukończenie kursu i uzyskanie uprawnień państwowych otwiera drogę do pozyskiwania coraz ciekawszych zleceń. Pracował już dla samorządów na Słowacji, wykonywał nagrania nad basenami i źródłami geotermalnymi na Węgrzech.

Byłem jeszcze dzieckiem, gdy dostałem swój pierwszy zdalnie sterowany samolocik - opowiada Piotr Sekuła, miłośnik fotografii, właścicicel lokalnej telewizji internetowej. - To był taki mały śmigłowiec. Latał w miejscu kręcąc się wokół własnej osi - dodaje z uśmiechem.

Potem były następne, czasem większe, czasem mniejsze, ciągle zabawkowe śmigłowce, co nie zmienia faktu, że z czasem osiągnął niezłą wprawę w sterowaniu nimi. Mijały lata. Piotr wydoroślał, a zabawkowe śmigłowce sterowne radiem znalazły swoje miejsce w pudłach na strychu. Zaczął pracować, w jego życiu pojawiła się żona i dzieci. - Pierwsza była córka, a potem syn - podkreśla z dumą Piotr.

Ponieważ, zanim założył rodzinę, nie miał komu przekazać owych zabawek, leżały zakurzone na strychu. Potem zwyczajnie o nich zapomniał. Życie bywa jednak przewrotne. Piotr działa w branży medialnej, zajmuje się też wideofilmowaniem. - To było mniej więcej trzy lata temu ­ - opowiada. - Kręciłem jakiś materiał promocyjny dla jednej z gmin naszego powiatu.

Zleceniodawca zażyczył sobie, by w materiale były zdjęcia lotnicze. - Stanąłem przed wyborem: zlecić to firmie zewnętrznej, albo spróbować samemu - dodaje. Po analizie wszystkich za i przeciw uznał, że najprościej będzie kupić jakiś nieskomplikowany, łatwy w obsłudze dron. - Pierwsze urządzenie, które kupiłem, to nie była jakaś zabawka - mówi Sekuła. - Jak na tamte, choć oczywiście niezbyt odległe czasy, była dosyć kosztowna i spełniała wszystkie istotne funkcje - dodaje. - Normalne sterowanie, profesjonalna kamerka i podgląd w czasie rzeczywistym przy pomocy tabletu ­- opowiada.

Urządzenie kosztowało około trzech i pół tysiąca złotych. - Sporo, jak mi się wówczas wydawało - dodaje. Pierwszy dron służył mu przez rok. Jak opowiada, głównie do nauki obsługi takich urządzeń i do poznawania zasad filmowania z góry. - Myślałem, że to będzie łatwe, że po prostu będzie tak jak z tymi samolocikami, co leżą na strychu - kontynuuje. Rzeczywistość okazała się jednak trochę bardziej skomplikowana...

- Nie, żebym powodował jakieś katastrofy lotnicze, na szczęście to mnie ominęło - podkreśla z satysfakcją. - Ale zanim opanowałem latanie i zanim udało mi się skoordynować lot z nagrywaniem wartościowego materiału minęło trochę czasu - dodaje. Powolna, systematyczna praca i Piotr zaczął osiągać coraz lepsze rezultaty, a jego lotnicze filmy stawały się profesjonalne.

- Tu nie ma miejsca na jakieś szybkie kroki, to musi potrwać - opowiada. - Trzeba zupełnie zmienić sposób patrzenia na obraz, zapomnieć o bliskich planach. O detalach. Jeśli nawet wcześniej używało się kamery, to na zdjęcia lotnicze trzeba zacząć patrzeć ze znacznie szerszej perspektywy - podkreśla.

Każdy materiał trzeba wcześniej precyzyjnie zaplanować, sprawdzić na mapie, gdzie są obiekty, które chcemy filmować. Czasem trzeba czekać na odpowiednią pogodę, na dobry wiatr. - Pierszy dron służył mi dobrze, ale im bardziej wdrażałem się w to zajęcie, tym bardziej czułem, że potrzebuję czegoś lepszego - komentuje Sekuła. - Dojrzałem do zakupu bardziej profesjonalnego urządzenia - dodaje. To była już w pełni profesjonalna latająca platforma ale nadal jeszcze z małą kamerą, taką jakiej używa się w filmowaniu choćby sportów ekstremalnych.

- Na rynku jest ich sporo, ale ja jestem wierny jednej marce, od której zaczynałem. Daje świetną jakość obrazu - tłumaczy. Zakupione urządzenie to był już znacznie większy wydatek, bo ponad dziesięć tysięcy złotych. Przy jego pomocy do perfekcji wręcz opanował zasady lotu jak i kompozycji obrazu lotniczego. Uzyskał też potrzebne do komercyjnego sterowania dronami uprawnienia.

- Jeszcze nie tak dawno rynek zdjęć lotnicznych był trochę dziki - relacjonuje Sekuła. - Niby prawo o licencjach pochodzi z 2013 roku, ale nikt sobie tym nie zawracał głowy i nie było nawet gdzie uzyskać uprawnień. Swoje uzyskałem w tym roku, w Gliwicach i jest to państwowa licencja o nazwie VLOS, czyli uprawniająca mnie do sterowania dronem, który mam w zasięgu wzroku i który waży do 25 kilogramów - opowiada.

To takie jakby prawo jazdy na mniejsze samochody. - To oczywiście nie koniec, bo teraz przygotowuję się do kursu, który da mi już pełne uprawnienia i licencję BVLOS, czyli możliwość zgodnego z prawem sterowania urządzeniami, które mogą znaleźć się poza zasięgiem wzroku operatora - tłumaczy dalej. Co pewien czas w mediach pojawiają się doniesienia o zakłócaniu przez operatorów dronów miru domowego, o lotach w czasie których, zostały wykonane kompromitujące kogoś zdjęcia. Niedawno mieliśmy przypadek, który zakłócił pracę portu lotniczego w Warszawie.

- Szczęśliwie, dotychczas uniknąłem jakichkolwiek problemów ­- mówi z uśmiechem Sekuła. Przyznaje, że nigdy nie miał pokusy, żeby kogoś podglądać, choć oczywiście, nie ma co ukrywać, czasem na nagraniach zdarzają się sytuacje śmieszne, a dla przypadkowo nagranych osób, może i kompromitujące. - Nie chciałbym opowiadać o szczegółach. Podchodzę do pracy profesjonalnie, na moich filmach jest tylko to, co w zleceniu - dodaje.

W końcu jednak przyznaje się do wypadku... - To było w czasie nagrań rekonstrukcji bitwy. Dron po prostu spadł - relacjonuje. Początkowo myślałem, że go w trakcie walki zestrzelili, to przecież wojna była, ale okazało się, że jednak była to wada konstrukcyjna, po prostu śmigło odpadło w czasie lotu - kończy.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska