Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Żyła: Lubię wiatr, ale tylko pod narty. W Planicy skoczek z Wisły pofrunął po kolejne złoto!

Marek Długopolski
Marek Długopolski
Piotr Żyła: - Robię swoje, najlepiej jak potrafię
Piotr Żyła: - Robię swoje, najlepiej jak potrafię Grupa Azoty
- Jestem, jaki jestem - mówi Piotr Żyła, jeden z najbardziej utytułowanych i rozpoznawalnych polskich skoczków narciarskich. Słynie nie tylko z pięknych i długich skoków, ale także gry na gitarze, łowienia Pokemonów oraz niezwykłego poczucia humoru.

Z Piotrem Żyłą rozmawialiśmy w czasie przygotowań do sezonu, a więc wtedy, gdy na koncie miał dwa złote medale mistrzostw świata - jeden wywalczony indywidualnie, a drugi w drużynie. 25 lutego w Planicy w fantastycznym stylu obronił tytuł mistrza świata z Oberstdorfu, a w piątek (po zamknięciu wydania) walczył o medal w konkursie na dużej skoczni.

- Lubi Pan wiatr?
- Tak, ale tylko pod narty.

- Na Górze Cieni w Oberstdorfie, gdy frunął Pan po złoto, rozumiem był pod narty?
- Nie ukrywam, na Schattenbergschanze bardzo fajnie mi się latało.

- Który z medali jest dla Pana najcenniejszy?
- Oczywiście ten pierwszy indywidualny z 2021 roku, z Oberstdorfu. Raz, że złoty, a dwa, że tylko mój (śmiech). Pracowałem na niego praktycznie całe życie, długo i bardzo ciężko!

- A drużynowe złoto z 2017 roku? Miało inny wymiar?

- Również miało fantastyczny smak, też było wyjątkowe. Cieszyliśmy się z niego jak szaleni. W konkursie było przecież kilka bardzo, bardzo mocnych drużyn, a do złota to my dolecieliśmy - Dawid Kubacki, Maciej Kot, Kamil Stoch i ja. Najpierw tylko się cieszyliśmy, a dopiero później sobie uświadomiliśmy, że w ten sposób przeszliśmy do historii polskich skoków narciarskich, zostaliśmy pierwszą złotą drużyną!

- W tym samym roku zajął Pan drugie miejsce, ustępując jedynie Kamilowi Stochowi, w prestiżowym Turnieju Czterech Skoczni. Cykl ten można porównać z mistrzostwami świata lub Pucharem Świata? Czy raczej jest on taką wisienką na torcie?
- Turniej Czterech Skoczni to oczywiście prestiż i miejsce w kronikach sportowych. Jednak z punktu widzenia zawodników, szczególnie jeśli chodzi o aspekt finansowy, to liczy się w nim tylko zwycięstwo i zwycięzca. I tyle. Podczas tych zawodów drugie i trzecie miejsca, nie mówiąc o kolejnych, nie mają większego znaczenia. Mimo to każdy skoczek marzy, aby znaleźć się na jego podium. Choć pozostaje tylko satysfakcja z dobrze wykonanej pracy, to jest to fantastyczne uczucie. Nie ukrywam, fajnie być na podium TCS.

- W 2021 roku został Pan mistrzem świata! I ten sezon należał do fajnych.
- Można powiedzieć, że był to najfajniejszy sezon. Wtedy też zdobyliśmy brązowy medal z chłopakami w drużynie. Trochę tych dobrych dni było...

- A najlepszy okres w Pana karierze?
- Parę ich było… W sezonie 2016/2017 byłem drugi w Turnieju Czterech Skoczni, wylatałem też brązowy medal w mistrzostwach świata indywidualnie i złoty z chłopakami. Rok później z drużyną zdobyliśmy kolejny medal mistrzostw świata - tym razem brązowy w lotach narciarskich. Niezły był też sezon 2018/2019 - byłem wtedy czwarty w Pucharze Świata i trzeci w lotach narciarskich. To były przyjemne czasy.

- A te trudniejsze?
- Nie ma sezonów trudnych. Każdy jest inny, każdy jest po coś. Zresztą to, co było, już minęło. Ważne jest tylko to, co tu i teraz.

- 24 marca 2019 roku - czy pamięta Pan, co się wtedy wydarzyło?
- Tak, pamiętam. Doleciałem do 248. metra.

- W ten sposób, na słynnej słoweńskiej Letalnicy w Planicy, wyśrubował Pan swój rekord życiowy.
- To prawda. Na razie dalej nie skoczyłem, ale słowa ostatniego też jeszcze nie powiedziałem.

- Jak się leciało?

- Było trochę adrenalinki, trochę powietrza pod nartami, wiaterku, ale i pędu. Im większa jest skocznia, tym więcej frajdy, więcej radości.

- Dlaczego Pan to wszystko robi?
- Bo lubię. Sprawia mi to wielką radość, nie wspominając o przyjemności.

- Nie boi się Pan?
- Raczej nie. Ileś tam tych lat już skaczę. Zdążyłem się przyzwyczaić, wyrobić pewien automatyzm. Oczywiście zawsze przed skokiem jest szybsze bicie serca, trochę więcej tej adrenalinki, ale takiej pozytywnej. To cudowne uczucie, szczególne na mamucich skoczniach, gdy leci się bardzo daleko. I jeszcze ten dreszczyk emocji, bo nie wiadomo, z której strony wiaterek zawieje i czy będzie dość powietrza pod nartami, by odlecieć.

- W jaki sposób Pan się koncentruje?
- Tajemnic się nie zdradza!

- Może jednak, choć odrobinkę?
- Każdy skoczek ma na to swoje sposoby, mam i ja. Jedni zachowują kamienną twarz, zamykają się w sobie i milczą, inni coś tam sobie nucą pod nosem… Ja przed zawodami, ale jeszcze w pokoju, gram… na gitarze albo Pokemony sobie łapię. Później to już tak normalnie, rozgrzewka, jakiś dowcip, uśmiech… Potem siadam na belce, jadę, odbijam się, lecę jak najdalej się da. To cała tajemnica.

- Jest Pan jednym z tych zawodników, którzy po każdym skoku bardzo żywiołowo reagują. Czy to upust tej adrenaliny, czy też pewna gra?

- U mnie to takie trochę odreagowanie emocji. Na skoczni raczej się nie kontroluję. Więc jak oddaję dobry skok, to jakoś więcej tych emocji się gromadzi, i od razu to widać na zeskoku. Tak naprawdę nigdy się jednak nad tym nie zastanawiałem. Jestem taki, jaki jestem. Nie myślę o tym, czy to się ludziom podoba, czy nie. Cały czas jestem sobą. W moim zachowaniu nie ma żadnej ideologii, żadnej gry. Nie patrzę, czy w telewizji pokażą mnie tak, czy inaczej. Robię swoje, najlepiej jak potrafię. A, że tak mi wychodzi, to tak jest.

- Pan nie tylko skacze, ale także gra na gitarze, rapuje…
- Tak trochę. Latem lubię sobie pograć w tenisa, a w zimie na gitarze. Wszystko po to, aby zabić czas.

- Jest Pan również gwiazdą na Instagramie. Ponad 400 000 fanów budzi szacunek. O takim wyniku marzy wielu...
- Nie jestem żadną tam gwiazdą. Robię to, co lubię, a ludzie lubią to obserwować. I tyle.

- Ma Pan również dość nietypową pasję. Łowi Pan…
- Łowienie nie jest znowu jakimś tam nietypowym zajęciem.

- Nie każdy jednak, szczególnie obecnie, łowi Pokemony.
- Bo Pokemony lubię. Latem za bardzo nie miałem na nie czasu, ale teraz znowu wracam do tego zajęcia.

- Skąd to zainteresowanie?
- Jakiś czas temu łowienie Pokemonów było dość popularnym zajęciem, zajmowały się tym miliony. I wtedy właśnie złapałem bakcyla. Przyjemnie się grało, była lekka adrenalinka. A, że jest to zajęcie mało urazogenne, więc idealnie nadawało się do „zabicia” czasu między intensywnymi treningami oraz zawodami. Później z tym łowieniem było różnie - raz więcej grałem, innym razem mniej. Przez lato mniej grałem, a jesienią i zimą więcej. I tak to leciało. Niektórzy chodzą na ryby, a ja na Pokemony.

- Nie jest to też kontuzjogenny sport.
- Tak. I dlatego trenerzy nie mają nic przeciwko jego „uprawianiu” między treningami i zawodami. Dzięki tej zabawie mam zajętą głowę, a nie mam obciążenia fizycznego.

- Ile ich ma Pan na koncie?
- Oj, dużo. Bardzo dużo. W tej chwili około tysiąca. Byłoby ich więcej, ale sporo usunąłem, gdyż, gdy ich jest zbyt dużo, to robi się kłopot z ogarnięciem tego wszystkiego.

- Kiedy zaczął Pan skakać na nartach?

- Dawno, bardzo dawno temu… Zawsze byłem ruchliwym dzieckiem, biegałem i grałem w piłkę... Gdy jednak tylko sypnęło śniegiem, budowaliśmy małe skocznie. I to na nich skakaliśmy na zjazdówkach. Tak się wtedy bawiliśmy. Gdy zaś miałem 8 lat, do naszej podstawówki przyszedł trener Jasiu Szturc. Zapytał, czy ktoś chciałby skakać na nartach, to się zgłosiłem. I skaczę do tej pory.

- Czy był to pierwszy poważny sport w Pana życiu?
- Tak. Można powiedzieć, że pierwszy i jedyny. Nigdy na poważnie nie próbowałem sił w innej dyscyplinie. Oczywiście, jak wszyscy, trochę kopałem w piłkę, ale nie w klubie, a amatorsko. Cały też czas jestem w tym samym klubie.

- Ma Pan jeszcze jakieś sportowe marzenia, coś co chciałby Pan zdobyć?

- Kiedyś miałem... Wyswobodziłem się jednak z nich. W ten zaś sposób zyskałem wolność, swobodę wyboru. Staram się nadto nie wybiegać w przyszłość.

- Ale stawia Pan przed sobą jakieś cele?
- Tak. Właściwie zawsze jeden i ten sam. Stawiam go sobie z sezonu na sezon.

- Jaki jest więc ten najważniejszy cel?
- Najważniejszym moim celem jest zwycięstwo w Pucharze Świata i zdobycie Kryształowej Kuli. To bardzo odległy i trudny do zdobycia cel. Dlatego przechodzi z sezonu na sezon. (śmiech)

- Woli Pan skakać latem czy zimą?
- Zimą, bo skoki narciarskie to sport zimowy. Skoki w lecie to raczej przygotowanie do sezonu zimowego. Latem jesteśmy trochę zmęczeni po ciężkich treningach. I te skoki z reguły nie są takie dobre. Dla mnie zima jest najważniejsza. Gdy jest chłodno, to lepiej zachowuje się mój organizm, lepiej mi się skacze.

- Czy myśli Pan o zawodzie trenera?
- W tej chwili nie. Na razie skaczę. O tym, co po skokach, zacznę myśleć dopiero wtedy, gdy okaże się, że już nie mam chęci, motywacji ani siły do skakania.

- Miał Pan kilka groźnie wyglądających wypadków na skoczni, szczególnie dramatyczny był ten w 2019 roku w Wiśle. Po czymś takim nie ma Pan traumy, demotywacji do skakania?

- Nie. Upadek jeszcze bardziej mobilizuje mnie do tego, żeby powstać. Tak mam w życiu i tak mam na skoczni.

- Skocznię opuszczał Pan wtedy z zakrwawiona twarzą, w asyście lekarzy...

- Na chwilę też straciłem przytomność... Nic się jednak takiego wielkiego nie stało. Tak się czasem zdarza, że się źle wyląduje, narty się rozjadą.

- Miał Pan wcześniej podobne wypadki?
- Na treningach upadłem parę razy, ale to było bardzo dawno temu, jeszcze w juniorach. Raz złamałem obojczyk, innym razem rękę. Obtarłem też mocno skórę na twarzy... Nieciekawie to wtedy wyglądało.

- Napisał Pan pracę dyplomową „Pewność siebie na przykładzie reprezentantów Polski kadry narodowej „A” w skokach narciarskich”. Ma Pan dużo tej pewności?
- Gdybym jej nie miał, to bym nie skakał. Tak jak każdy z chłopaków.

- Kiedyś sport uprawiała również Pana siostra, Dorota.
- Tak, to prawda. Była w kadrze snowboardowej. Złamała jednak nogę i musiała na chwilę przerwać treningi. Gdy powróciła do jeżdżenia, nadeszła kolejna kontuzja. I tak się skończyła jej kariera. Teraz jeździ na rowerze, ale tak bardziej rekreacyjnie. Za to narty wybrał jej syn.

- Siostra, między kontuzjami, stanęła też na rozbiegu skoczni narciarskiej…
- Pojechała z nami raz na zgrupowanie. Jednak to się jej nie spodobało.

- Od lat ma Pan pewnego sponsora.
- Zgadza się. I od razu powiem, że bardzo dobrze mieć takiego sponsora jak Grupa Azoty. Tylko bowiem w takiej sytuacji można spokojnie myśleć o trenowaniu i dalekich skokach.

- Od kiedy Pan współpracuje z Grupą Azoty?
- Od chwili, gdy zacząłem lepiej skakać, czyli od 2012 roku.

- To dość długo.

- Tak, to już jedenaście lat. Wiarygodny i pewny sponsor, a taka jest Grupa Azoty, to skarb. To sponsor na dobre i na złe. Byli ze mną wtedy, gdy szło mi nieco gorzej i w chwilach największych sukcesów. Zawsze byli przy mnie i wspierali. To bardzo cenię. Ich wielką zasługą jest to, że przed wieloma laty nie zrezygnowałem ze skakania. Pomogli mi przetrwać najtrudniejsze chwile. Dzięki temu mogłem zostać mistrzem świata.

Piotr Żyła: Lubię wiatr, ale tylko pod narty. W Planicy skoczek z Wisły pofrunął po kolejne złoto!
Grupa Azoty

Piotr Żyła, podwójny mistrz świata w skokach narciarskich

Urodził się 16 stycznia 1987 roku w Cieszynie. W swojej kolekcji ma siedem medali mistrzostw świata, w tym trzy złote i cztery brązowe.

Z indywidualnego złota cieszył się w 2021 roku po Mistrzostwach Świata w Narciarstwie Klasycznym oraz w 2023 roku w Planicy, a z drużynowego - razem z Dawidem Kubackim, Maciejem Kotem i Kamilem Stochem - w 2017 roku. Brązowe medale dorzucił do zbioru w 2017 roku (indywidualnie) oraz w 2013, 2015 i 2021 roku (drużynowo).

26 grudnia 2004 roku zadebiutował w Pucharze Kontynentalnym w Sankt Moritz. Pierwszy skok w Pucharze Świata oddał w Sapporo - 21 stycznia 2006 roku - zdobywając jednocześnie pierwsze punkty za 19. miejsce w konkursie.

Na koncie ma również dwa brązowe medale mistrzostw świata w lotach narciarskich (wywalczone w konkursie drużynowym) oraz drugie miejsce w prestiżowym Turnieju Czterech Skoczni. Wiele razy stawał na podium mistrzostw Polski, w tym pięć razy na jego najwyższym stopniu. Jego rekord życiowy to 248 m - tak daleko pofrunął w 2019 roku w słoweńskiej Planicy.

Koledzy z drużyny mówią o nim „Wiewiór”. To na cześć Wiercika, niezwykle żywiołowej wiewiórki z animowanego filmu „Czerwony kapturek - historia prawdziwa”. Od lat reprezentuje barwy WSS Wisły.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska