Przez Pleszów miał przejść barwny korowód z misternie wykonanymi wieńcami dożynkowymi. Przez pogodę wieńce trzeba było zostawić w kościele św. Wincentego, gdzie odbyła się msza św. inaugurująca wczorajsze dożynki dzielnicowe w Nowej Hucie. Oficjalne obchody święta plonów odbywały się pod namiotami na pleszowskim rynku .
Mieszkańcy osiedli peryferyjnych m.in. Kościelnik, Branic, Wyciąży czy Chałupek w krakowskich strojach ściągnęli do Pleszowa, gdzie przez wiele tygodni trwały przygotowania do wciąż ważnego w tradycji Nowej Huty święta. - Od kilku lat organizujemy nasze pleszowskie dożynki, ale gospodarzami tych dzielnicowych jesteśmy po raz pierwszy - przyznaje Leszek Hacuś, założyciel Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Pleszowskiej.
W ubiegłym roku święto plonów odbywało się w Kościelnikach, a dwa lata temu - w Przylasku Rusieckim. - Choć rolników z roku na rok jest w Krakowie coraz mniej to tradycję kultywujemy z dużym przywiązaniem - mówi Dorota Adamska, mieszkanka Branic.
W tym roku zaskoczyła nie tylko pogoda, ale także kreatywność - przodowały w niej kobiety, bo to głównie one tygodniami, a nawet miesiącami wyplatały dożynkowe majstersztyki - prawdziwe ludowe dzieła sztuki. Nie zaprezentowali ich jednak na dożynkach, w obawie przed deszczem.
Jednak panie chętnie opowiadały o efektach swojej pracy. Np. w Branicach powstała wysoka na metr, misternie wykonana konstrukcja przypominająca dzwonnicę. - Ozdobiłyśmy wieniec zbożami i ziołami m.in. krwawnikiem, a także jarzębiną, owocami i świeżymi oraz suszonymi kwiatami - mówi Dorota Adamska. Z kolei grupa mieszkanek z os. Chałupki w tym roku postawiła na klasykę - wieniec w kształcie kopuły z hostią. - Jest efektowny, a jednocześnie skromny - mówi Elżbieta Nowak z os. Chałupki.
Na pleszowskim rynku choć nie świeciło słońce humory dopisywały przez całą niedzielę. Nowohucianie oglądali występy zespołów folklorystycznych, a wieczorem zabrali się do tańca.
W Krakowie rolnictwo przestaje się opłacać, ale własne plony cieszą i dobrze się sprzedają
Rozmowa z BOLESŁAWEM PISKORZEM, rolnikiem z Przylasku Rusieckiego
- Z tegorocznych plonów jest Pan zadowolony?
- Zboże w tym roku pięknie obrodziło. Dzięki temu, że lipiec był chłodniejszy dojrzewało powoli, a podczas zbiorów nie było deszczu. Gorzej z ziemniakami - im pogoda nie sprzyjała, dlatego nie urosły.
- Trudno jest gospodarować w Krakowie?
- Na pewno nie łatwo. Jestem rolnikiem od 1976 roku, czyli od ponad 40 lat i pamiętam czasy dobrej passy. Kiedyś z gospodarstwa można było się utrzymać na dobrym poziomie, inwestować w sprzęt, w ziemię. Dziś utrzymanie roli jest znacznie droższe, a produkty rolne nieraz nawet tańsze niż dawniej. To prosty rachunek. Jeśli opona do kombajnu rolniczego kosztuje np. 3,5 tys. zł to ile trzeba sprzedać worków ziemniaków np. po 6 zł, by na nią zarobić? Powoli przestaje się to opłacać.
- Mimo tego nie porzuca Pan roli?
- Bo własne plony cieszą, choć nie jest to dochodowy biznes. Uprawiam teraz głównie zboże i ziemniaki oraz trochę jarzyny, a z hodowli zwierząt całkowicie zrezygnowałem. Z dużego gospodarstwa zostało mi zaledwie 7,5 hektara ziemi. Nie jest zbyt urodzajna, ale plony są.
- Z czym oprócz niskiej opłacalności musi się mierzyć dziś krakowski rolnik?
- Problemem są przede wszystkim dziki, dla których rozległe w tej części miasta pola kukurydzy to świetna kryjówka. Pod osłoną nocy dziki tratują i niszczą uprawy, a to dla nas duże straty.
- Może chociaż rynek zbytu rekompensuje te trudności?
- Na dobre produkty kupcy zawsze się znajdą. Ja sprzedaję swoje płody głównie w Niepołomicach. Mam wielu stałych klientów, którzy doceniają dobrą jakość i walory moich produktów rolnych, zwłaszcza smacznych ziemniaków.
WIDEO: Urazy głowy u dzieci - czym grożą i jak reagować?
Autor: Dzień Dobry TVN, x-news
Follow https://twitter.com/dziennipolski