https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Po wrześniowej tułaczce 1939 r. całowali ściany swoich domów

Andrzej Ćmiech
Władysław Gruszczyński, Katarzyna Szatko i Władysław Boczoń to nasi pamiętnikarze. Wszyscy przeżyli wojenną zawieruchę, a wspomnienia spisali dla przyszłych pokoleń.

,,Załadowaliśmy się na furę i ruszyliśmy, uciekając przed Niemcami w stronę Jasła” - wspominała w swym pamiętniku wrzesień 1939 roku gorlicka nauczycielka Katarzyna Szatko. „Jedziemy pomału z powodu ciężaru tylu ludzi i pakunków. W Gliniku Mariampolskim dostrzegliśmy naszych żołnierzy cofających się i kryjących się pod drzewami, których wyśledził samolot niemiecki. Naraz zaterkotał karabin maszynowy, rozległ się jęk i jeden z żołnierzy padł. Nie wiadomo było czy zabity, czy tylko ranny, bo nie można było się zatrzymać będąc w jednym ciągu furmanek” - czytamy dalej.

Marsz bez końca

Inaczej wrzesień 1939 r. zapamiętali żołnierze. Władysław Gruszczyński, pochodzący z Dominikowic, został zmobilizowany do wojska na początku 1939 r. i został przydzielony do 5. Baonu Saperów w Krakowie. Tu zastał go wybuch wojny. Po latach wspominając jej początek, zapisał: „Pierwszy dzień września (piątek), godzina 5.30, warkot samolotów, nadleciały nad Kraków z czarnymi krzyżami. Rozeszła się pogłoska, że jest to alarm ćwiczebny. Jednak zrzuciły bomby na lotnisko Rakowice koło fortu Pszarna. Na lotnisku kilka osób zostało zabitych. Koło fortu dwa samochody i motocykl z przyczepą zostały spalone wraz z żołnierzami, pozostały tylko opalone hełmy i wraki”.

Z jego relacji wynika też, że naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy leżała kobieta z małym dzieckiem, obydwoje zostali zabici. Gdy to zobaczył, ogarnął go strach.

W niedzielę 3 września jako ostatni żołnierz opuścił krakowskie koszary batalionu i udał się zgodnie z rozkazem do Niepołomic, gdzie miał wyznaczony rejon koncentracji 5. Batalion Saperów. Stąd od 4 września wraz z oddziałem wędrował przez Szczurową, Żabno, Kolbuszową, Stalową Wolę, Leżajsk, dzień i noc, do kolejnych punktów zbornych na wschodzie Polski. ,,Pamiętam” - zapisał we wspomnieniach - „że byłem tak zmęczony, że w czasie przerwy w marszu zasnąłem na ulicy. Za Kolbuszową zakwaterowali nas na noc na strychu u jednego gospodarza. [...] Pod Sokolem zatrzymaliśmy się na obiad. Po raz pierwszy od początku wojny miałem zjeść obiad i dostać żołd. Otrzymałem 2 złote żołdu, kawałek słoniny i pajdę chleba. Stało się jednak inaczej, nieoczekiwanie podjechały czołgi niemieckie i otworzyły ogień. Nie dokończyliśmy obiadu, w pośpiechu spakowaliśmy wozy i ruszyliśmy w dalszą drogę” - pisze dalej.

Wrześniowe tułaczki

Wybuch wojny 1 września 1939 roku wywołał wśród mieszkańców Gorlic strach i panikę, którą podsycali prowokatorzy. Nic więc dziwnego, że wielu gorliczan pamiętających przeżycia I wojny światowej zdecydowało się na ,,uciekinierkę”. Jej opis pozostawiła nam wspomniana już Katarzyna Szatko:

„Dojechaliśmy do Biecza. Słońce już zachodziło. W rynku nie pozwolono ani furom, ani autom, ani nawet pieszym się zatrzymać z obawy przed nalotami. Stanęliśmy więc niżej w cieniu i osłonie drzew klasztornych. Z odjazdem czekaliśmy na zmrok, aby nie zwracać uwagi patrolujących samolotów. […]”

Siedząc w wozie, obserwowała cały ruch. Po prawej jej stronie szereg chłopskich wozów i innych pojazdów konnych ciągnął się tak daleko, że końca jego nie objęła wzrokiem. Środkiem szosy ciągnął się taki sam długi sznur aut. Po lewej stronie od fosy zdążał szereg ludzi piechotą.

„Ich widok budził politowanie. Niektórzy z nich nieśli ze sobą zupełnie niepotrzebne rzeczy, które im w drodze mogły tylko przeszkadzać. Jakaś babina ciągnęła kozę - pewnie cały swój majątek - a na plecach niosła dla niej wiązkę siana. Ktoś inny na dużym drabiniastym wozie wiózł tylko jedną pierzynę, na której siedziała zapłakana kobieta. To potężny strach nie pozwolił ludziom na zastanowienie się, lecz gnał ich przed siebie z tym, co zdążyli uchwycić”.

Po paru godzinach stanęli na dłużej. Oświadczono im, że Jasło nie wpuści do miasta uciekinierów.

„W tym rozpaczliwym naszym położeniu p. Skwara rzekł: Ja znam drogę do Krosna. Pojedziemy nią, bo za miastem leży moja rodzinna wioska Targowiska. Wycofaliśmy się z szeregu wozów i wjechaliśmy w boczną drogę prowadzącą do Krosna. Tu już nie było ścisku, więc swobodnie zdążaliśmy do wyznaczonego celu. […] Usłyszeliśmy gwizd lokomotywy. Pociąg pędził, a niemieckie samoloty obrzucały go bombami. Pociąg zatrzymał się, a z niego wypadli ludzie, oszaleli ze strachu, pozostawiając wszystko w przedziałach, unosząc jeno życie.”

Wjechali w przedmieście Krosna. Wtedy usłyszeli szum i warkot wielu samolotów. Zatrzymali się przed domkiem ukrytym w sadzie i skryli się wraz z innymi ludźmi wokół ścian. Wkrótce po liściach i gałęziach drzew zaczęły świszczeć i packać kule z karabinów maszynowych, z samolotów niemieckich.

„Ludzie podnieśli płacz i krzyk, a ja, aby opanować panikę, zaczęłam spokojnym głosem mówić głośno i powoli: Kto się w opiekę. Powoli nastała cisza. Po dwukrotnym jeszcze wysiadaniu z wozu w obawie przed samolotami, zajeżdżamy wreszcie przed dom rodzinny p. Skwary. Wyszła naprzeciw niego rodzina witając go i jego najbliższych. Miny mieli wcale nie radosne, można rzec nawet niezadowolone. Pan Skwara przedstawił nas i prosił o chwilowe schronienie, byśmy po drodze i przykrych przejściach mogli choć trochę wypocząć i pomyśleć także o jedzeniu. [...]” - pisze dalej Szatko.

Po kilku dniach pobytu zaczęli myśleć o wyjeździe nad Zbrucz. Termin był już wyznaczony, ale w nocy wybuchła potężna strzelanina - jakaś potyczka niedaleko Targowisk.

„My wszyscy przyjezdni, ubrani do drogi, czekaliśmy w napięciu na koniec tej bitwy. Wtem wpadły kuzynki do domu i rzekły: rozbierajcie się, nigdzie już nie pojedziecie, jesteśmy już pod Niemcem. […]” - relacjonowała w pamiętniku pani Katarzyna.

Zawrócili więc do Gorlic, do mieszkania Katarzyny Szatko przy ul. Polnej. Niedługo trwała nich uciekinierka, bo tylko 10 dni, ale tylu doznali w niej przykrości, że witali to swoje mieszkanie wręcz z czułością. „Głaskałam ściany, chciało mi się je całować” - pisała jego właścicielka.

Dantejskie sceny

Również we wrześniu 1939 r. na wschód uciekał wraz z ojcem i bratem Władysław Boczoń, który swoje przeżycia zawarł w „Wojennych wspomnieniach”.

Był on świadkiem bombardowania stacji w Chyrowie: „Na stacji działy się dantejskie sceny. W powietrzu fruwały strzępy ludzkie, szczątki wagonów i wiezionego sprzętu. Krew płynęła strumieniami. Dworzec został zburzony i spalony. Miary nieszczęścia dopełniły wybuchy cystern z benzyną i ropą, która płonąc, zalewała teren stacji, gdzie pod wagonami kryli się zaskoczeni nalotem ludzie. Oglądaliśmy ten nalot z oddali, słyszeliśmy grzmot wybuchów i widzieliśmy wzbijające się na ogromną wysokość potężne kłęby dymu z płonącej ropy i nafty. Straszny, wojenny widok. Miał on nam niestety jeszcze długo towarzyszyć w czasie wędrówki”.

Autorzy wspomnień należą do tej grupy gorliczan, którzy szczęśliwie przeżyli zawieruchę wojenną i czując potrzebę podzielenia się swoimi przeżyciami z następnymi pokoleniami, spisali swoje wojenne wspomnienia. Wielu nie miało tyle szczęścia, co oni, i nigdy już nie wróciło z wrześniowej tułaczki do swoich rodzinnych domów.

Gazeta Gorlicka

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska