https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Poczet królów polskich". Nieznośny ciężar bełkotu w Teatrze Starym

Łukasz Maciejewski
Otwierający dyrekcję Jana Klaty w Starym Teatrze"Poczet królów polskich", w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego, obejrzałem dopiero niedawno, po wysłuchaniu serii dotkliwych komentarzy i przeczytaniu wykluczających się recenzji - od zachwytu po potępienie. Do teatru mimo wszystko szedłem bez żadnych uprzedzeń, pamiętając przede wszystkim o wcześniejszych, ciekawych projektach reżysera. Ocena całości tym razem będzie surowa.

Niezależnie od pustosłowia chóru pochlebców Garbaczewskiego, "Poczet królów polskich" to jedno z tych przedstawień, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. Dopuszczenie do premiery widowiska w takim kształcie jest wspólną kompromitacją reżysera, dyrektora teatru oraz całego zespołu.

Przede wszystkim "Poczet królów polskich" nie jest żadnym teatrem. Oglądamy niezdarne, mało profesjonalne domowe wideo. Scenę przez większość czasu zasłania ekran. Wesołe kamerki zaglądają do piwniczek i pod królewskie pierzyny. Zamiast piersi aktora, delektujemy się uchem aktorki; zamiast dialogu słyszymy kikuty niełączących się z sobą w żaden sposób zdań. Zapomnijmy również o jakiejkolwiek treści, przekazie, przesłaniu. To teatr prawicowo-lewicowy, moralno-perwersyjny, katolicko-buddyjski. Wątła rama narracyjna z pierwszej części przedstawienia, w której Hans Frank reaktywuje Piastów i Jagiellonów, a tak naprawdę uzurpatorów koronowanych trupich czaszek, rozmywa się już po dwóch kwadransach. Niemieckie szlagiery sąsiadują z lokalnymi demonami religijno-szowinistycznymi, Frank (Krzysztof Zarzecki) jest irytująco nadpobudliwy, Matka Boska (Marta Ojrzyńska) ma we włosach firankę z kuchni pani Hani na Kurdwanowie, Anna Radwan jako Anna Jagiellonka wygląda sexy, a Krzysztof Zawadzki w roli Super-Piasta chyba jako jedyny stara się w tym pomylonym spektaklu zagrać coś naprawdę.

Nad "Pocztem królów polskich", poza reżyserem, pracowało czworo dramaturgów: Agnieszka Jakimiak, Marcin Cecko, Szczepan Orłowski oraz Sigismund Mrex. Ilość nie przełożyła się na jakość. Nie mam pojęcia, jak wyglądało zbiorowe powstawanie dzieła, w każdym razie efekt sprawia wrażenie historiozoficznej delirki po lekturze "Historii królów i książąt polskich", modlitewnika sowizdrzała świętokrzyskiego, "Nigdy w życiu!" Katarzyny Grocholi, Freuda pożenionego z Jungiem, po konsumpcji prozaca, wina czerwonego półwytrawnego oraz kiełbasy rzecz jasna krakowskiej.

Nie wystarczy umieścić w programie teatralnym wykopiowania z pracy Swinarskiego nad niedokończonym "Akropolis", żeby rościć sobie prawo do współuczestnictwa w teatralnym misterium. Patrząc na puste rzędy widowni w kilka tygodni po szeroko nagłośnionej premierze, po raz pierwszy od dawna pomyślałem z ulgą o krakowskiej publiczności. Hochsztaplerka nawet jeżeli zostanie przebrana w najmodniejsze kiecki, pozostanie intelektualną ciucharnią po pięć złotych za kilogram bredni. Mam nadzieję, że zarówno zdolny przecież Garbaczewski, jak i cała ekipa, jak najszybciej zapomną o tym kuriozum.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Komentarze 2

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

A
An
Zdecydowanie odradzam!
Już od jakiegoś czasu docierały do mnie opinie, że Teatr Stary nie przedstawia sobą jakości sprzed lat. Dlatego otrzymawszy repertuar na październik 2013 i zobaczywszy dwa interesujące tytuły - „Poczet Królów Polskich” oraz „Bitwa Warszawska 1920” - ucieszyłam się, że być może władze wzięły sie w karby i chcą wprowadzić na powrót wartościowe sztuki. I cóż za rozczarowanie. Nie jestem wyrafinowana w tej kwestji, lecz jako Polka, jako katoliczka jestem zdegustowana i zniesmaczona. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że większość z obecnych na tego typu „widowiskach” przyjmuje postawę podobną do opisanej przez Sienkiewicza w „Bez dogmatu”: Tymczasem powitalne oklaski umilkły. Na twarzach zjawiło się owo niby rozumne skupienie i powaga, za pomocą których ludzie nie mający żadnego pojęcia o sztuce udają znawców i sędziów. Nie jest moim celem obrażanie członków widowni. Lecz spokojne patrzenie na profanację naszej historii, naszej wiary nie wydaje mi się wyrazem smaku i obeznania w sztuce, ale zwyczajną hipokryzją.
Dziwne czasy.. Gdyby spytać reżysera, co miał na myśli, co chciał przekazać i skonfrontować to z odbiorem widzów, to, mam wrazenie, nie znaleziono by wspólnej płaszczyzny. A być może w tego typu wydarzeniach „kulturalnych” chodzi głównie o to, by stworzyć COŚ, a co zrobi z tym widz? Jego rzecz. I tak większość słowa nie wypowie, by nie wywołać wrażenia, że mogło przekazu nie zrozumieć.
Z
ZukZiukZiut
Pan Maciejewski troszkę się mentalnie pogubił, ale rozmyślnie, więc go nie szkoda. A spektakl nader ciekawy, jeśli ktoś ma troszkę dobrej woli i inteligencji.
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska