Obie drużyny były niepokonane w tym sezonie ekstraklasy i tak zostało po meczu w Szczecinie. Podział punktów z przebiegu gry jest sprawiedliwym wynikiem, choć wiślacy mogą wracać do Krakowa mimo wszystko z uczuciem niedosyty. Kolejny raz bowiem wygrana wymknęła im się w samej końcówce. Obie strony miały też po ostatnim gwizdku ogromne pretensje do sędziego Jarosława Przybyła. W swoim stylu pracę arbitra skomentował trener Pogoni Czesław Michniewcz, który został zresztą w czasie meczu wyrzucony przez sędziego na trybuny. - Jako trenerzy nie możemy akceptować takich sytuacji, gdy Jarosław Przybył przybywa i robi co chce - powiedział trener "Portowców".
Wiślacy pomstowali na Przybyła przede wszystkim o podyktowanie rzutu karnego w samej końcówce, po którym Pogoń doprowadziła do remisu. Protestujący Arkadiusz Głowacki dostał w dodatku żółtą kartkę. - Zastanawiam się czy to ja powinienem przejmować się kolejną kartką, czy też wreszcie ktoś zwróci uwagę na błędy sędziów. Ja jako kapitan mam prawo wyrazić swoje zdanie. Może czasami forma ne jest odpowiednia, ale przecież nie jesteśmy dziećmi i pewne rzeczy trzeba przyjąć.
Sytuacja z rzutem karnym miała miejsce w 80 minucie, gdy w "szesnastce" Wisły starł się Łukasz Burliga z Miłoszem Przybieckim. Fakt, że piłkarz Pogoni sporo dołożył od siebie, upadając teatralnie, ale też kontakt nogi "Burego" z jego łydką był. Sędzia więc pewnie wybroni się z tej decyzji.
Podobnie jak z tej o podyktowaniu rzutu karnego dla Wisły w pierwszej połowie, gdy Wilde Donalda-Guerriera podciął Rafał Murawski. To po tym karnym i pewnym strzale Rafaela Crivellaro Wisła objęła prowadzenie.
W pierwszej połowie krakowianie bronili jednobramkowej zaliczki bardzo pewnie. Na tyle dobrze, że Pogoń nie stworzyła sobie nawet stuprocentowej okazji.
Po zmianie stron "Portowcy" grali już odważniej. Sporo dało im wprowadzenie na boisko dwójki Takuya Murayama, Miłosz Przybecki. Okazje na wyrównanie mieli właśnie Japończyk, ale też Rafał Murawski czy Adam Frączczak. Świetnie w bramce Wisły spisywał się jednak Radosław Cierzniak. I pewnie znów zostałby bohaterem meczu, gdyby nie rzut karny w samej końcówce, którego zresztą Cierzniak był bliski obrony. - Frączczak uderzył bardzo dobrze, w boczną siatkę - tłumaczył po ostatnim gwizdku golkiper Wisły.
"Biała Gwiazda" w jakimś stopniu sama jest jednak sobie winna, że znów została tylko z jednym punktem. W drugiej połowie, gdy Pogoń rzuciła już wszystkie siły do ataku, krakowianie mieli okazję, żeby skontrować i dobić rywala. Kilka takich okazji zresztą było, ale brakowało skutecznego wykończenia akcji. Starał się m.in. Paweł Brożek, który na boisku pojawił się dopiero w drugiej połowie. Skoro jednak nie było podwyższenia wyniku, to swojego gola strzeliła Pogoń.
Ten remis na pewno nie umocni pozycji trenera Kazimierza Moskala, zwłaszcza że to już po raz nie wiadomo który wiślacy prowadzą, by w samej końcówce dać sobie odebrać zwycięstwo. To już zaczyna być prawdziwa klątwa remisów, która wisi nad Moskalem i jego drużyną.
Pogoń Szczecin1 (0)
Wisła Kraków 1 (1)
Bramki: 0:1 Crivellaro 18 z karnego, 1:1 Frączczak 80 karny
Pogoń: Kudła - Frączczak, Matras, Czerwiński, Nunes - Lewandowski (46 Przybecki), Murawski - Danielak (46 Murayama), Akahoshi (73 Obst), Małecki - Zwoliński.
Wisła: Cierzniak - Jović, Głowacki, Guzmics, Burliga - Mączyński, Uryga - Boguski (73 Cywka), Crivellaro (60 Brożek), Guerrier (90+2 Marszalik) - Jankowski.
Sędziowali: Jarosław Przybył (Kluczbork) oraz Krzysztof Myrmus (Skoczów) i Dawid Golis (Skierniewice). Żółte kartki: Frączczak, Zwoliński - Crivellaro, Guzmics, Guerrier, Głowacki. Widzów: 8897.
Rozmowa
Krzysztof Mączyński rozegrał dobry mecz w Szczecinie, ale po jego zakończeniu nie miał najlepszego humoru.
Pomyślał Pan sobie po ostatnim gwizdku: ile razy można?!
Tak, przeszło mi coś takiego przez myśl. Cóż możemy powiedzieć? Zagraliśmy kolejny dobry mecz, a później taka głupia sytuacja... Nie chcę oceniać pracy sędziego, ale wydaje mi się, że nie po to zapieprzamy przez 90 minut, żeby arbiter na krzyki kibiców czy zawodników podejmował tak pochopne decyzje. Straciliśmy przez to dwa punkty.
Żal pewnie jest tym większy, że w przeciwieństwie do meczu z Lechią Gdańsk nie broniliście się tak rozpaczliwie w końcówce?
Przede wszystkim wyciągnęliśmy wnioski z tamtego meczu, w którym graliśmy zbyt daleko od siebie. Tym razem graliśmy blisko i to przynosiło efekty. Przeprowadziliśmy kilka akcji wysokiej klasy. Były też fragmenty, gdy zdominowaliśmy przeciwnika w środkowej strefie boiska, a z tego później wynikały sytuacje dla nas. Nie udało się ich wykorzystać, ale prowadziliśmy jedną bramką i trzeba to było utrzymać do końca.
A może brakło wam właśnie tej drugiej bramki, która przesądziłaby ostatecznie o wygranej? Okazje do kontr były.
Rzeczywiście, gdybyśmy strzelili drugą bramkę, to przypieczętowalibyśmy zwycięstwo. Nie udało się jednak, walczyliśmy do końca, a później jedna sytuacja zaważyła o tym, że znów remisujemy.
Te remisy siedzą w waszych głowach?
Gdybyśmy mieli się załamywać, to nie poszłoby to w dobrą stronę. Uważam, że zagraliśmy kolejny dobry mecz. I po czymś takim nie możemy być załamani. Nie możemy spuszczać głów. Wprost przeciwnie, powinniśmy jeszcze bardziej się nakręcać do tego, żeby w kolejnych spotkaniach wreszcie zdobywać komplety punktów. Powinna pojawić się sportowa złość, a nie zrezygnowanie.
Pogoń, mimo iż goniła wynik przez większość spotkania i stworzyła kilka dobrych sytuacji, nie była w stanie całkowicie was zdominować. To jest pocieszające po takim meczu?
Na pewno im się to nie udało, bo trafili na dobry zespół. Zespół, który jest dobrze przygotowany. Zabrakło nam tylko kropki nad "i". Szkoda, bo na boisku czuliśmy się mocni. W szatni mówiliśmy sobie, że musimy walczyć o każdy centymetr boiska. Nie udało się, ale tak jak powiedziałem, głowy do góry i walczymy o wszystko w następnym meczu.
Rozmawiał w Szczecinie Bartosz Karcz