- Droga Helenko. Zaskoczyła nas wszystkich Twoja tragiczna śmierć, która spotkała Cię w czasie Twojej misji apostolskiej w dalekiej Boliwii. Twoją śmierć przeżywa nie tylko Twoja rodzina i parafia św. Barbary w Libiążu, ale również archidiecezja krakowska, która zapamiętała Cię jako wyjątkową wolontariuszkę w czasie Światowych Dni Młodzieży” - mówił kard. Stanisław Dziwisz. - Twoja śmierć nie jest przegraną! Poprzez Twoją śmierć stałaś się dla wielu młodych na całym świecie powierniczką ich spraw przed Jezusem Chrystusem.
Kościół udekorowany był białymi kwiatami, duże biało-czarne zdjęcie Helany stało przy jej trumnie.
Pogrzeb dziewczyny miał charakter państwowy. Podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP Wojciech Kolarski w imieniu Andrzeja Dudy przekazał rodzicom Heleny Złoty Krzyż Zasługi za działalność charytatywną i społeczną oraz za zaangażowanie w pomoc potrzebującym.
Beata Kempa, szefowa kancelarii premier Beaty Szydło odczytała list: „Żegnając dzisiaj Helenę Kmieć, żegnamy symbol dobra, bezinteresownej pomocy i szczerej miłości bliźniego. Choć bardzo młoda udowodniła, jak wielkie ma serce. Jej śmierć przyniosła nam ból i cierpienie, jej życie dla wielu z nas pozostanie inspiracją i wzorem” - napisała pani premier.
Kustosz Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach w homilii przypomniał, że kiedy jako stewardessa wypełniała ankietę dla linii lotniczych, w których latała tak napisała o swoich planach: „Na najbliższy rok duszpasterstwo lotnicze, uporządkowanie, nauczyć się hiszpańskiego; na następne pięć lat: rodzina, praca dająca satysfakcję, być bardziej dla innych; plan długoterminowy: świętość - jako cel ostateczny!”.
Helena Kmieć ostatnio pracowała jako stewardessa. Pochodziła w mocno wierzącej rodziny. Jej wujkiem jest bp. Jan Zając, biskup pomocniczy Archidiecezji Krakowskiej. Od kilka lat udzielała się jako wolontariuszka, m.in. podczas ŚDM. Należała do Wolontariatu Misyjnego „Salvator”, udzielała się w akademickich kościelnych organizacjach. Bardzo lubiła śpiewać.
- Jak Helenka śpiewała, to ludzie mówili, że mury zaczynają drżeć - wspomina ks. Paweł Król z parafii św. Barbary w Libiążu. Wcześniej była ma misjach w Rumuni, na Węgrzech i Zambii.
Po powrocie z Boliwii planowała zaręczyć się. Ze swoim chłopakiem nie znali się długo, ale byli pewni, że są dla siebie stworzeni. Myśleli o dzieciach.
W Boliwii wylądowała 8 stycznia. Przez pół roku miała tam pomagać Siostrom Służebniczkom Dębickim najpierw w remoncie sierocińca, a później w jego prowadzeniu. Po powrocie planowała się zaręczyć.
W nocy z 24 na 25 stycznia na teren dobrze ogrodzonego ośrodka wtargnęło dwóch mężczyzn. Została ugodzona nożem przez jednego z nich. Obydwaj zostali zatrzymani.
Została pochowana na cmentarzu przy kościele pw. św. Barbary w Libiążu, tam, gdzie 25 lat temu była chrzczona.