Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pokolenie powstańców warszawskich odchodzi

Henryk Schiele
Por. Henryk Schiele
Por. Henryk Schiele fot. Andrzej Banaś
Żal, że szacunek przyszedł tak późno i bliscy nie doczekali czasów, gdy docenia się powstańcze zasługi. Rozmowa z uczestnikiem Powstania Warszawskiego por. Henrykiem Schiele.

Małgorzata Iskra: Przystąpił Pan do Powstania Warszawskiego jako 22-latek. Wierzył Pan w zwycięstwo?
Henryk Schiele: Od paru już lat byłem w konspiracji. Wybuch powstania mnie nie zaskoczył, gdyż kilka dni wcześniej odbyła się próbna koncentracja i otrzymaliśmy rozkaz, by nie opuszczać miasta. Z mojej strony udział w powstaniu to nie był jakiś euforyczny, młodzieńczy zryw. Jako żołnierz wykonywałem rozkazy i zbytnio nie zastanawiałem się nad sensem wybuchu powstania. Wierzyłem, że nasi przywódcy wiedzą, co robią. Początkowo myślałem, że powstanie potrwa co najwyżej tydzień i zakończy się naszym zwycięstwem.

A potem?
Gdy padła Starówka, zdałem sobie sprawę, że jest przegrane. Jednak naszym obowiązkiem było walczyć do końca. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że nasi przywódcy nie są ludźmi nieomylnymi i idealnymi. O wolną Polskę walczyliśmy z pełną ufnością.

Liczył Pan na pomoc Rosjan stacjonujących po drugiej stronie Wisły?
Mogli uratować Warszawę, aby nie przemieniła się w zgliszcza, ale może dobrze się stało, że nie przyszli, bo nie wiadomo, co by się mogło stać z nami - powstańcami.

Czy dziś, z perspektywy doświadczeń życiowych i wiedzy historycznej, uważa Pan, że Powstanie Warszawskie powinno wybuchnąć?
Mam 90 lat. Dla mojego pokolenia udział w tym tragicznym w skutkach zrywie był wielkim przeżyciem. W powstaniu sprawdzaliśmy się nie tylko jako żołnierze, ale i jako grupa przyjaciół. Nigdy już później nie nawiązałem prawdziwych przyjaźni. Takie wspomnienia nie pozwalają na zimną ocenę zdarzeń sprzed 68 lat, chociaż wiele czytałem o powstaniu i znam krytyczne opinie niektórych historyków.

Zapewne głównie tę, że przywódcy powstania poświęcili życie tysięcy młodych odważnych Polaków.
Poległ sam kwiat młodzieży. Sam opłakiwałem młodszego brata Leonarda, który 29 sierpnia zginął na Starym Mieście. Aż do wybuchu powstania nie wiedzieliśmy, że obaj jesteśmy w konspiracji. Polegli też moi dwaj najbliżsi przyjaciele. Bo było nas trzech muszkieterów: "Atos", "Portos" i "Aramis". Przeżyłem tylko ja, "Aramis". Rodziny poległych musiałem powiadomić o śmierci - to było trudne zadanie.

Byliście dobrze przygotowani do powstania?
Brakowało broni i czasem trzeba było wziąć do ręki dwururkę. Pamiętam, jak tego strasznie się wstydziliśmy, więc wymienialiśmy się bronią co godzinę. Pewnego razu przechodził obok nas aktor Józef Orwid i patrząc na dwururkę zażartował, czy to na polowanie się wybieramy? Los chciał, że aktor zginął niedługo później, w tym samym dniu co "Portos". Mój przyjaciel nie zginął w walce, ale poszedł zobaczyć zdobyty przez powstańców czołg i wtedy nastąpił wybuch. Nie było mnie tam z nim tylko dlatego, że na zmianę czytaliśmy "Przygody Tomka Sawyera"... Zapamiętałem szarość i kurz. Jeszcze długo potem rozchodził się tam swąd spalonych ciał.

Nad Panem czuwała opatrzność.
Tak. Lecz byłem świadkiem wielu cudzych dramatów. Gdy mnie młodzież na spotkaniach pyta, czy wielu Niemców zabiłem, odpowiadam, że to Pan Bóg kule nosi. Kolega z batalionu zastrzelił innego powstańca, gdyż myślał, że to Niemiec. Ten powstaniec ubrany był w bluzę od niemieckiego munduru, bo każdy nosił, co miał. Wyobrażam sobie, co potem przeżywał. Zwłaszcza że w naszym batalionie walczyli bracia zabitego.

Jak potoczyły się Pana powstańcze losy?
Od początku ustalone było kto, gdzie i kiedy ma uderzyć, ale w mojej kompanii "Gertruda" batalionu "Gustaw" brakowało broni. Walczyć zaczęliśmy, gdy rozpoczęło się niemieckie natarcie na Stare Miasto. Mieliśmy stanowisko w rejonie katedry i Podwala. 20 sierpnia zostałem ranny w nogę, a cztery dni później zginął "Atos". Trafiłem do powstańczego szpitala, którym była piwnica. Leżałem tam na węglu. Po upadku Starówki ewakuowaliśmy się kanałami. Po pięciu godzinach wyszliśmy na rogu Nowego Światu i Wareckiej. To był inny świat, kamienice, ulice. Za sobą zostawiliśmy zniszczoną Starówkę.

No i chyba strach?
Przyznam, że prawdziwy strach to mnie ogarnął nie w walce, ale później, gdy leżałem ranny na stole operacyjnym. Lekarze przygotowywali się do operacji, ale rozpoczął się nalot i uciekli do schronu. Zostałem na tym stole sam, przestraszony, a w dodatku z pilną potrzebą fizjologiczną. Na szczęście pojawiła się salowa, a po 20 minutach skończył się nalot, więc lekarze uśpili mnie i zoperowali. Rana nogi ciągle się jednak odnawiała. Gdy powstańcy ewakuowali się z Warszawy, leżałem w szpitalu na Chmielnej. Trzej ranni, w tym ja, nie nadawali się do przejścia podkopem, więc pielęgniarka spaliła nasze dokumenty, byśmy w razie wkroczenia Niemców mogli udawać cywilów.

Potem trafił Pan do stalagu, w którym tłumaczem był Konstanty Ildefons Gałczyński.
W stalagu XI A w Altengrabow, mimo surowych obozowych warunków, mieliśmy sporą swobodę: śpiewaliśmy pieśni patriotyczne, modliliśmy się. Katolicy - ja jestem ewangelikiem - mieli tam swego kapelana. Każdy jeniec miał swoje łóżko i skromne przydziały żywności. Napisałem stamtąd list do starszego brata, który jako żołnierz kampanii wrześniowej trafił do obozu jenieckiego, a potem został robotnikiem rolnym u bauera. Od niego dowiedziałem się, że rodzice i cztery siostry zostali wysiedleni do Krakowa.

Czy Kraków okazał się gościnny dla powstańców?
Mnie i znanych mi powstańców krakowianie przyjęli serdecznie. Uczyliśmy się tu. Znaleźliśmy pracę. Pozakładaliśmy rodziny, dochowaliśmy się dzieci i wnuków. Młodzieży z klasy mojego wnuka opowiadałem o powstaniu. Długo tylko nie mogłem się przyzwyczaić do wyjścia "na pole".

A czy uczestnicy powstania utrzymują kontakty?
Do niedawna spotykaliśmy się regularnie w gronie dwudziestu kilku osób. Ale moje pokolenie odchodzi. Pozostało już nas tylko dwóch oraz trzy koleżanki, które były sanitariuszkami bądź łączniczkami. Co roku, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, w kościele Mariackim odprawiana jest msza święta w intencji poległych, a uroczystości rocznicowe odbywają się w Muzeum Armii Krajowej.

Czy odczuwa Pan szacunek, jakim Polacy obdarzają powstańców?
W powstaniu walczyłem jako kapral. Po wojnie otrzymałem stopień porucznika. Wiem, i to mnie cieszy, że zostanę pożegnany z żołnierskimi honorami. W każdą rocznicę powstania zapraszany jestem do stolicy na obchody. I w tym roku otrzymałem zaproszenie od prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz oraz dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego, ale tak dalekie podróże muszę sobie już darować. Jednego mi żal, że ten szacunek i splendor spada na mnie tak późno. Szkoda, że żona ani rodzice nie doczekali czasów, gdy docenia się powstańcze zasługi. Wiem, jaki ojciec byłby ze mnie dumny.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj za darmo

Dyrektor MORD-u chce ograniczyć ruch "elek" Przeczytaj!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska