Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polska i Ameryka, czyli miłość i wyrachowanie

Katarzyna Janiszewska
W Ameryce Polaków pociąga wizja współczesnego „leniraju”: nic nie trzeba robić, wszystko tam jest - mówi                 dr hab. Radosław Rybkowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego. To mit, który z rzeczywistością nie ma nic wspólnego
W Ameryce Polaków pociąga wizja współczesnego „leniraju”: nic nie trzeba robić, wszystko tam jest - mówi dr hab. Radosław Rybkowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego. To mit, który z rzeczywistością nie ma nic wspólnego Andrzej Banas / Polska Press
Kariera od pucybuta do milionera? To mit! Z dr Radosławem Rybkowskim z Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego - rozmawia Katarzyna Janiszewska

Kochamy Amerykę za Dziki Zachód, Marilyn Monroe i peweksowskie ciuchy?
To, co najbardziej nas uwodzi, to epatowanie bogactwem. Kariery muzyczne, filmowe - tam zawsze pojawia się wątek nieprzebranego bogactwa. Można być nikim, i nagle zyskuje się sławę, miliony. Amerykanie eksportują to marzenie za pomocą kultury popularnej. Ale należy odróżnić Amerykę od idei: kraju wielkich możliwości...

...mlekiem i miodem płynącego?
Ameryka stwarza wrażenie, że każdy może sięgnąć po to bogactwo. Tymczasem, i o tym mówią badania jakie prowadzą sami Amerykanie, istnieje syndrom dziedziczonej biedy. Raz znalazłszy się na niższym szczeblu społeczno-ekonomicznym, bardzo trudno jest wspiąć się wyżej. Nie wystarczy być utalentowanym, żeby to się udało.

Kariera od pucybuta do milionera nie jest możliwa?
Wystarczy spojrzeć na ostatnie wielkie kariery założycieli facebooka, googla. Oni nie zaczynali od pucybuta. Mieli pieniądze na start, które pozwoliły im się rozwinąć. Nie chodzi zresztą tylko o pieniądze, ale też o kapitał społeczny. Pucybut nie ma rodziców z wyższym wykształceniem, z koneksjami, znających odpowiednie osoby, które mogą dziecku pomóc.

Polacy na emigracji mówią, że na Greenpoincie w Nowym Jorku nie żyje się tak różowo.
Wejście do Unii Europejskiej pokazało, że większe możliwości, by pracować, są w Europie. Można sięgnąć po wsparcie unijne. A tymczasem w Stanach, jeśli nie ma się zielonej karty, jest się obcym. Pracuje się fizycznie, zwykle na czarno.

W Ameryce Polaków pociąga wizja współczesnego „leniraju”: nic nie trzeba robić, wszystko tam jest - mówi dr hab. Radosław Rybkowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego. To mit, który z rzeczywistością nie ma nic wspólnego

To skąd ten American Dream?
Widocznie potrzebujemy przekonania, że istnieje kraj potężny, bogaty, na wskroś demokratyczny, gdzie można zrobić karierę mając wyłącznie polot. Pociągająca jest wizja współczesnego „leniraju”: nic nie trzeba robić, wszystko jest. Twarde fakty nas nie przekonują. A prawda jest taka, że Stany mają ogromne problemy: panuje rozwarstwienie społeczne, ekonomiczne, co jakiś czas wybuchają zamieszki czarnej społeczności. Przepaść między najbiedniejszymi a najbogatszymi jest ogromna. Ale rzeczywiście, jeśli chodzi o kraj, to Ameryka przeszła drogę od pucybuta do milionera. Z niczego do największej potęgi gospodarczej.

Tylko, że ta gospodarka, która w naszej świadomości funkcjonuje jako wzorcowa, jest najbardziej zadłużona na świecie.
Absolutnie. Nie ma drugiego kraju tak zadłużonego jak Stany Zjednoczone. Po Michigan jeżdżą wielkie pickupy, każdy wart po 30 tys. dolarów. Dokonałem kalkulacji i w sumie jedna trzecia tego samochodu należy do rządu chińskiego, który wykupił obligacje amerykańskie. Amerykanom tylko się wydaje, że są taką potęgą.

Podobnie jest z potęgą intelektualną. Połowa doktoratów na amerykańskich uczelniach jest robiona przez cudzoziemców.
Są takie dyscypliny, na przykład inżynieria, gdzie ponad 70 proc. doktorantów to osoby nie mające obywatelstwa amerykańskiego. W medycynie ponad 50 proc. doktoratów jest robiona przez ludzi zza granicy. Te naprawdę dobre uczelnie mają pieniądze i są w stanie przyciągać bardzo dobrych kandydatów do studiów specjalistycznych.

Wolność słowa, prasy, poszanowanie dla wolności obywatelskich, to też mit?
Po atakach terrorystycznych wprowadzono w tym obszarze znaczące ograniczenia. Przestaje się chronić człowieka przed ingerencją władz, daje się możliwość śledzenia ludzi, inwigilacji, czytania korespondencji. Zaś media amerykańskie, jako niezwykle skomercjalizowane, nastawione na zysk instytucje, niekoniecznie myślą o tym, aby mówić prawdę. Zastanawiają się, co będzie przydatne do zwiększenia sprzedaży.

Jednak ludzie chcą rozmawiać z dziennikarzami, ufają im.
W Stanach jest zdecydowanie większa otwartość, gotowość do rozmowy. Zajmuję się szkolnictwem. Dużo łatwiej jest mi uzyskać informacje na uczelniach w USA.

A słynna amerykańska demokracja? Do rządzenia w każdym kraju potrzebne są pieniądze.
Na poziomie federalnym na pewno tak. Nie mając pieniędzy możemy zapomnieć o karierze politycznej. Obama nie był biednym pucybutem - został senatorem, bo skończył Harvard. Ale na poziomie lokalnym już niekoniecznie pieniądze liczą się tak bardzo. Działania lokalnych społeczności przynoszą efekty. Nawet inicjatywy wymierzone przeciwko takim gigantom jak sieć sklepów Wallmart, który ma ogromne pieniądze na adwokatów, na budowę swojego wizerunku. Mieszkańcy protestują przeciwko budowie nowego sklepu w okolicy i wygrywają.

W naszej świadomości Amerykanin ma same zalety: jest pracowity, bogaty. A jaki oni mają obraz nas?
Nie mają wcale. To my mamy przekonanie, że Amerykanie powinni wiedzieć coś o Polsce. Ale istnieje taki kraj jak Bangladesz, który jest ważny, bo produkuje ciuchy. Czasami giną tam ludzie produkując ubrania. Ten kraj ma 168 mln mieszkańców. A co my wiemy o Bangladeszu w Polsce? Doniesienia pojawiają się w naszych mediach wyłącznie w kontekście śmiertelnych wypadków.

My z Bangladeszem nic wspólnego nie mamy. Ale Polska jest jednym z największych sojuszników Ameryki.
Tak się nam wydaje. Obama powiedział kiedyś, że jesteśmy wiernym, wytrwałym sojusznikiem. Potem odwiedził także Czechy i Słowację i mówił dokładnie te same słowa. To jest język dyplomatyczny. Nie może przecież powiedzieć: słuchajcie, mamy własne problemy, dla nas najważniejsza jest ropa, my się musimy zajmować Chinami. A Polska? Kogo obchodzi Polska?

Zawsze stajemy po stronie Ameryki, narażamy się dla niej. Wywoziliśmy agentów z Bagdadu. Pułaski, Kościuszko, to się nie liczy?
Czasami nie należy wyrywać się przed szereg. Nieustająco powraca temat wiz. Sam niejednokrotnie stałem w tej kolejce. Nie widziałbym w tym nic złego, gdyby obowiązywały wizy dla Amerykanów. Ale tak naprawdę to temat zastępczy, który przykrywa inne, poważniejsze problemy w relacjach amerykańsko-polskich. Na przykład nierówne traktowanie nas jako partnera. Nadmiernie angażujemy się we wspieranie Stanów, a nie osiągamy z tego korzyści. Kiedy włączaliśmy się w misję w Iraku, jednym z argumentów „za” było to, że będziemy uczestniczyć w realizacji kontraktów w tym kraju i zarobimy mnóstwo pieniędzy. I ile zarobiliśmy? Nic. To samo z naszą obecnością w Afganistanie. Wielką Brytanię, Francję, stać, by tam być. Nas nie stać, a jesteśmy.

Mamy jakieś zbieżne interesy ze Stanami?
Tak. Niechęć do Rosji. Ameryka w czasie zimnej wojny występowała przeciwko Związkowi Radzieckiemu. I to od razu sytuowało ją w naszych oczach w pozytywnej roli. Ani nam, ani Stanom zbyt silna Rosja się nie podoba. Tym bardziej Rosja działająca poza ramami prawa międzynarodowego. Mówi się, że Ameryka nigdy nas nie zdradziła. Ale zaraz na drugiej szali możemy położyć Roosevelta w Jałcie i jego czynny udział w podziale Europy. USA to kraj, który patrzy na swój interes.

Ale to wsparcie Ameryki doprowadziło do członkostwa Polski w NATO.
Wszyscy wiedzą, że jeśli Stany nie wyrażą zgody, by przyjąć kogoś nowego, to on nie zostanie przyjęty. Ale czy oni nas przyjęli, bo nas kochają? Nie, oni wykalkulowali sobie, że tak będzie lepiej. Decyzja o wstrzymaniu programu broni antyrakietowej, która miała być w Polsce, została podana do wiadomości publicznej 17 września. Co dla Polaków ma jasną konotacje: cios w plecy ze strony ZSRR, a teraz Stanów. Dyrektor FBI mówił o Holokauście, że to Polacy uczestniczyli w mordowaniu Żydów. I nawet po naszej reakcji nie wycofał się z tych słów. Amerykanie nie myślą w kategoriach, jakich my byśmy chcieli: że jesteśmy ich sojusznikiem i należy nas darzyć szczególnym szacunkiem.

Nasza miłość do Ameryki to uczucie bez wzajemności?
Ameryka podejmują decyzje z wyrachowania. Często z krótkoterminową perspektywą. A miłość to inwestycja na lata. Mam coraz mniej przekonania, że to jest kraj, który zasługuje na wyjątkowe uznanie.

***

Radosław Rybkowski
- amerykanista i kanadysta. Adiunkt w Katedrze Amerykanistyki UJ. Analizował amerykańską kulturę i jej oddziaływania na życie społeczne. Obecnie skupia się na badaniu powiązań i wpływów pomiędzy polityką i kulturą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska