Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeżyj to sam, czyli szkolne przypadki znanych gorliczan

Halina Gajda
Gdy mieli osiem, dziesięć czy nawet piętnaście lat, sytuacje, które wspominają, były dla nich wielkim przeżyciem. Teraz dzielą się z nami wrażeniami ze szkolnych ław i śmieją się do łez.

Lekcja geografii. Ósma klasa. Sala na parterze. Nauczyciel geografii zwany Globusem próbuje naprawić stojak na mapy. Zdenerwowany, czerwony na twarzy siłując się, komentuje: co za dowcipniś tak to zatrzasnął. Tymczasem ów dowcipniś siedzi w ostatniej ławce, kuląc się, by go nie było widać. Stojak popsuł na wyraźne życzenie kolegów i koleżanek z klasy, dla których dociekliwość i surowość Globusa podczas odpytywania była zawsze utrapieniem...

To moje, najczęściej wracające wspomnienie ze szkoły podstawowej. Tak naprawdę najlepszego czasu w życiu. Potem już nigdy nie było ani tak wesoło, ani tak beztrosko, co zresztą potwierdzają wszyscy nasi rozmówcy, których namówiliśmy by poszperali w pamięci i opowiedzieli o szkolnych czy to perypetiach, czy o humorze. Przyzwyczajeni, że na co dzień dzwonimy w bardzo ważnych sprawach, gdy dowiedzieli się, o co chodzi, wybuchali śmiechem.

- Najstraszniejsze wspomnienie? Byłem leworęczny. Gdy poszedłem do pierwszej klasy, na którejś lekcji pani wychowawczyni kazała mi wstać, podnieść do góry lewą rękę, potem położyć ją na pupie i usiąść. Tak uczyła mnie praworęczności - opowiadał nam ze śmiechem Mirosław Wędrychowicz, burmistrz Biecza. Starania przyniosły efekt.- Dzisiaj potrafię pisać obiema, co nie zmienia faktu, że wiele czynności wykonuję lewą ręką - dodaje.

Inna sytuacja. Gorlickie liceum, lekcja plastyki w klasie pierwszej około 20 lat temu. Zniecierpliwieni pierwszoklasiści po dziesięciu minutach po dzwonku postanowili poszukać profesora o nazwisku Pędzel, jak wówczas byli przekonani. Przewodnicząca klasy udała się do pokoju nauczycielskiego. W drodze zatrzymała ją wicedyrektor, która na pytanie o profesora Pędzla, podała jego prawdziwe nazwisko, wzbraniając się od wybuchu śmiechu. Pewnie dlatego przestraszonym pierwszakom wtedy odpuściła.

Małgorzata Małuch, wójt gminy Sękowa
Szkoła była miejscem częstych żartów. Pamiętam, że w ósmej klasie, na imieniny naszego wychowawczy, kupiliśmy mu jakąś drobnostkę... Prezent zapakowaliśmy w kilka czy nawet kilkanaście pudeł. Od najmniejszego do największego. Każde było pięknie oklejone ozdobnym papierem z kokardą. Wręczyliśmy mu to z życzeniami i wszelkimi serdecznościami. Widać było, że jest mile zaskoczony, że klasa tak go doceniła. Prezentu nie otworzył jednak przy nas, tylko w pokoju nauczycielskim, gdzie wszyscy się zebrali: co też dostał takiego pokaźnego. Z relacji innych wiemy, że zebrani mieli sporo uciechy, podczas gdy otwierał pudło po pudle. Byliśmy bardzo z siebie dumni, bo wydawało nam się, że to genialny dowcip. On, niestety, nie uznał tego za żart - i tu smutniejsza część historii - po prostu się na nas obraził.

Marian Świerz, dyrektor szpitala w Gorlicach
To było już w szkole średniej. Byliśmy na wycieczce na zaporze wodnej w Solinie. Jak to w technikum - pokazywali nam całe zaplecze... Grupa już wchodziła do autobusu, a mnie coś zaciekawiło i zostałem jeszcze chwilę. W autobusie nauczycielka od razu zorientowała się, że mnie nie ma. Moi koledzy ze stoickim spokojem odpowiedzieli jej, że założyli się ze mną, że przejdę po barierce korony zapory. Oniemiała z przerażenia. Wyjaśniam od razu, że takie plany ani przez chwilę mi nie przeszły przez głowę. Wróciłem do autobusu o niczym nie wiedząc. Kilka dni później była wywiadówka. Nasza wychowawczyni nie omieszkała opowiedzieć mojej mamie o moich niby poczynaniach. Gdy wróciła do domu, była w szoku - jak mogłem wpaść na taki pomysł. Długo musiałem się tłumaczyć, że to głupie gadanie kolegów, a mnie żadne spacery kilkadziesiąt metrów nad ziemią nie interesują.

Zdzisław Tohl, dyrektor Muzeum Dwory Karwacjanów

A Kiedyś obowiązkiem każdego pierwszoklasisty było mieć fartuszek z kołnierzykiem, tarczę na ramieniu i tornister. Ale wszystko porządne, bo lakierowane. Niemal na wysoki połysk. Dumni maszerowaliśmy do szkoły. Po lekcjach zaś, na szkolnym boisku organizowaliśmy bitwę pod Grunwaldem. Sprowadzało się do tego, że jeden drugiemu wchodził na barana i dawaj okładać się, kto pierwszy zrzuci z "konia" przeciwnika. Wojna to była nie byle jaka - było nas 120 pierwszaków. Ofiar bitwy było mnóstwo, "koni" bez jeźdźca galopujących po boisku też nie brakowało. Jako że walki były zacięte, zdarzyło się, że któryś z przeciwników szarpnął mocno za mój tornister odrywając go od szelek. Poszkodowany wróciłem do domu. I tu rozegrała się kolejna, znacznie gorsza w skutkach bitwa - mama rozliczyła dokładnie straty z tą różnicą, że ja byłem ofiarą.

mł. bryg. Dariusz Surmacz, oficer prasowy KP PSP
Pamiętam jedną lekcję chemii. Profesor wyłożył na stole przed sobą gumową wycieraczkę sprzed drzwi... Coś na niej położył po czym oznajmił, że potrzebuje asystentki. Dziewczynie, która się zgłosiła, wręczył fartuch, rękawiczki, gogle na oczy oraz młotek. Kazał uderzyć nim w to coś, co leżało na wycieraczce. Koleżanka zamierzyła się, wycelowała w sam środek, po czym klasę przeszył dźwięk niczym grzmot. Na to wszystko krzyknął: ewakuacja, ostatni zamyka drzwi. I rzeczywiście wszyscy ruszyliśmy do wyjścia. Z wydarzeń z pogranicza strasznych uznałbym popisy w pływaniu na krach. Wszystko działo się na rzece Bednarce. Sprowadzało się to do tego, że starsi koledzy łamali lód na wielkie kry, a my pływaliśmy na nich, ścigając się. Dzisiaj już wiem, o co tak denerwowali się rodzice - mądre to na pewno nie było.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska