Jej przełożona nie przerwała rozmowy z matką i zaczęła krzyczeć do słuchawki: "O Jezu, mamo, to napad!". Kobieta po drugiej stronie telefonu natychmiast zadzwoniła po policję. Z relacji szefowej wynika, że zbir był wysoki, ubrany na czarno. Na twarzy miał kominiarkę.
- Musiał wcześniej obserwować sklep, bo zażądał pieniędzy nie tylko z kasy, ale także z półek, gdzie chowamy grubszą gotówkę - opowiada sprzedawczyni. - W sumie zabrał ponad tysiąc złotych. Kierowniczka była w takim szoku, że nawet nie wybiegła zobaczyć, jakim autem odjechał. Zamknęła wszystkie zamki i czekała na przyjazd mundurowych.
- Najgorsze, że sklep nie był monitorowany. Klienci o tym dobrze wiedzieli, bo szefowa nieraz głośno żaliła się, że przydałyby się kamery - twierdzi pani Katarzyna. Dopiero po napadzie właściciele sieci Żabka obiecali zainwestować w zabezpieczenia.
Katarzyna Borowska jest pewna, że sprawca uciekł samochodem.
- Mój narzeczony stał w tym czasie na przystanku autobusowym po drugiej stronie ulicy. W tamtym kierunku nikt nie uciekał - dzieli się spostrzeżeniami. Choć mieszka zaledwie kilkadziesiąt metrów od miejsca pracy, boi się tutaj przychodzić. - Stoję cały czas przy drzwiach z "komórką" w ręku i obserwuję, czy nie zbliża się jakiś podejrzany typ.
Pozostali mieszkańcy osiedla także przeżywają zajście, do którego doszło naprzeciw ich bloków. - Facet musiał być zdesperowany. Napadł nie bojąc się świadków, choć wielu ludzi wychodziło o tej porze do pracy. Poza tym wiedział, że utarg rano jest mały - mówi Maria Kuczyńska, lokatorka bloku numer dziewięć przy os. ZWM.
Jej sąsiadka Monika boi się teraz wychodzić po zmroku z domu. - Jeśli muszę zrobić zakupy wieczorem, biorę z sobą tylko wyliczoną kwotę, by w razie czego złodziej nie miał ze mnie pożytku - wyznaje młoda kobieta. Jej znajoma, która prowadzi delikatesy niedaleko Rynku, zaczęła zamykać sklep o godzinie 17, by zdążyć przed zmrokiem.
- Przestraszyła się, że i jej ktoś może przystawić nóż do gardła. Starsza pani ciągle narzeka na odwiedziny zakapturzonych małolatów z piwem w ręku - relacjonuje pani Monika. Robert Matyasik, rzecznik chrzanowskiej policji, przyznaje, że funkcjonariusze nadal szukają sprawcy rozboju. - W momencie zajścia, w sklepie poza sprzedawczynią nie było nikogo. Straty na szczęście nie są duże, bo do zdarzenia doszło niespełna godzinę po otwarciu - informuje Matyasik.
Przyznaje, że do podobnych zdarzeń dochodzi w powiecie coraz częściej. Przed miesiącem, zamaskowani sprawcy z bronią napadli na punkt bankowy na trzebińskim osiedlu Siersza. Do dziś nie udało się ich ustalić.
Także w środę - tuż przed północą - doszło także do rozboju w Chrzanowie. Idący ul. Szpitalną 53-letni mieszkaniec został uderzony w głowę, a następnie okradziony. Złodziej zabrał mu telefon komórkowy i pieniądze. - Pokrzywdzony stracił w sumie 450 złotych - informuje Matyasik.
W tym wypadku jego kolegom również nie udało się jeszcze złapać napastnika. Mieszkanka Chrzanowa Anna Miziołek jest przerażona tym, co dzieje się wokół. - Jeszcze niedawno napady z bronią w ręku oglądało się tylko na filmach akcji. W życiu nie pomyślałabym, że gangsterzy pojawią się w takich małych miasteczkach, jak Chrzanów czy Trzebinia - mówi kobieta. Po zmroku stara się nie wyściubiać nosa z domu. - Teraz, gdy przyjdzie mi gdzieś wyjść, będę nosić w torebce gaz albo scyzoryk, by w razie czego mieć się czym bronić.
Tak dawniej wyglądała droga Kraków - Tarnów [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!