Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pustelnik z Melsztyna [ZDJĘCIA]

Marta Paluch
Pustelnia w Melsztynie.
Pustelnia w Melsztynie. fot. Anna Kaczmarz
Wieś Melsztyn jest niewielka, ale historyczna. Tu stoi słynny zamek Spytka z Melsztyna (bohatera m.in. Sienkiewiczowskich "Krzyżaków" i nie mniej chyba słynne domki pustelników - Grzegorza i Mariana. To do nich przyjeżdżają autokary z turystami. Odwiedzają obu, ale tylko Grzegorz z nimi rozmawia. Pustelnicy są jak ogień i woda. Jeden otwarty, uśmiechnięty, lubiany, drugi - nie wpuszcza nikogo ani z nikim nie rozmawia. Mieszkają obok siebie już 17 lat.

Dwa maciupeńkie domki, dwa na dwa metry każdy, stoją o kilkanaście metrów od siebie na łagodnym zalesionym wzgórzu niedaleko od szosy. Po drugiej stronie płynie Dunajec. Na szczycie wzniesienia widać ruiny zamku.

Pustelnie są niezwykłe. Nie leżą w leśnych ostępach ani na pustyni, ani w górach. Widać tu i słychać mknące drogą na Zakliczyn samochody. Odwiedzamy obie, ale porozmawiać udaje nam się tylko z Grzegorzem.

Nie samym miodem pustelnik żyje
Domek Grzegorza jest jasny, ze spadzistym daszkiem. Stoi na drewnianych podporach. Pod nim gnieżdżą się trzy kury i kogut. Są trochę wystraszone i niepewne, kiedy nachodzimy pustelnię. - Niosą tylko od wiosny do jesieni. W zimie musiałbym im dawać ziemniaki, a nie mam. Jelenie mi tratują - mówi brat Grzegorz. Kiedyś jeszcze były kozy, ale zamarzły. Został po nich niewielki domek wypełniony do dziś sianem, z malutkim okienkiem. Obok niego stoją ule - pustelnik produkuje miód.

W pobliżu uli znajduje się studnia. Żeby się umyć, pustelnik musi stąd czerpać wodę, nawet w zimie. Nieco dalej, na górce stoi zielona niewielka budka. Toaleta.

50-letni pustelnik ma spokojny, aksamitny głos i długą szpakowatą brodę. Gdy się tu sprowadził w 1995 roku, obok w chatce mieszkał już Marian, drugi pustelnik. Mimo tego Grzegorz pierwszą zimę spędził w namiocie. - Łatwo nie było. Miałem ze dwa czy trzy koce, kołdrę, pod spodem styropian. Jakoś się grzałem - wspomina.

Zaczął budowę pustelni w październiku, skończył w maju 1996 r. Wtedy mógł się wprowadzić. Dopiero potem została dobudowana studnia, toaleta i pomieszczenia dla zwierząt.

O tę budowę to nawet sprawa w brzeskim sądzie była. Teren, na którym stanęła chatka, należy do nadleśnictwa. - Sąd jednak stwierdził, że nie zrobiłem nic złego. Bo w zasadzie nic nie kradłem - tylko te drzewa, które leżały na ziemi, a one i tak by zgniły. Zresztą większość drzewa wziąłem z prywatnych lasów - mówi pustelnik. Wtedy wstawił się za nim sołtys Melsztyna i nadleśnictwo w Brzesku wycofało sprawę z sądu. - Mówię leśniczemu - co panu przeszkadza, że on sobie kapeczkę drzewa do domu czy piecyka weźmie? I odpuścili - wspomina Józef Franczyk, sołtys Melsztyna.

- Co to za kradzież, wzięcie paru drewienek? - broni pustelnika ks. Michał Kapturkiewicz, były proboszcz parafii Nawiedzenia NMP w Domosławicach.

I sołtys, i ksiądz bardzo lubią Grzegorza. - To dobry człowiek. Czasem go odwiedzam, przynoszę barszcz z uszkami na wigilię - mówi sołtys. Niedawno przywiózł Grzegorzowi specjalną wyciskarkę do miodu.

Ale nie samym miodem pustelnik żyje. Po drugiej stronie ulicy, nad Dunajcem, na nieużytku ma własną niewielką działeczkę.
- Rośnie mi na niej bardzo ładny kalafior, kapusta, marchewka, pietruszka. Ziemia jest bardzo dobra, nawet nie trzeba nawozić. Tylko ziemniaków nie mam, bo mi jelenie rozdeptują - tłumaczy. Pustelnik je jednak nie tylko warzywa, ale też mięso. - Czasem zadaję sobie umartwienia. Na przykład poszczę cały dzień - mówi brat Grzegorz.

Jezus, Maryja i święta Faustyna
Chatka pustelnika jest niewielka. Ściany pełne obrazków - Maryja, Jezus, św. Faustyna. Niewielkie łóżko i piecyk na drewno. W tym piecyku brat Grzegorz pali w zimie. Pełni on też funkcję podgrzewacza do wody. - Biorę garnczek, wlewam wody ze studni, stawiam na piec, grzeję i myję się. Zaczynam od głowy. Potem w tej wodzie robię pranie - objaśnia pustelnik.

Jego dni są do siebie podobne. Wstaje o piątej rano, kładzie się spać o dziewiątej. A między tym jest - jak mówi - modlitwa przeplatana pracą. Czasem lubi też powędkować. Chodzi na ryby razem z właścicielem pobliskiej restauracji "Podzamcze", Wincentym Grzesickim. - Szanuję go. Gdy złapie za dużo, wypuszcza z powrotem do wody. Bierze tylko tyle, ile może zjeść - mówi restaurator.

Pustelnik jednak kręci nosem na te ryby. - Nie ma ich już w tej rzece. W zeszłym roku wszystkiego cztery klenie złowiłem, Straciłem już wiarę, że coś lepszego znajdę. Pamiętam, że gdy byłem małym bajtlem, pod mostem było aż czarno od ryb. Dzisiaj ani jednej pani nie zobaczy - smuci się pustelnik. Ale jest zadowolony z tego, co ma. Z tego, że jeździ na rowerze, nawet w zimie. Z tego, że jest z kim pogawędzić.

- Z ludźmi jest w porządku. Z każdym, gdy się spotkam, to porozmawiam. Może dlatego dobrze z nimi żyję - śmieje się brat Grzegorz.

- Rozmawia chętnie. Ostatnio nawet przyjechał tu autokar, 52 osoby, to dwójkami do niego prowadziliśmy, żeby zobaczyli jego chatkę - mówi sołtys Melsztyna.

Drugi z pustelników - brat Marian nie wychodzi do ludzi. Mówią, że przyjechał z Gdyni w stanie wojennym, zostawił tam żonę i syna. Podobno nie był zadowolony, że koło niego zadomowił się Grzegorz. Do dziś niewiele z sobą rozmawiają. - Zamienimy parę słów, ale niewiele. Nie mamy jednak złych stosunków - mówi brat Grzegorz.

On ludzi bardzo lubi. I ludzie jego
Ludzie Grzegorzowi pomagają. - Do "Podzamcza" zawsze może przyjść coś zjeść. Korzysta z zaproszenia, chociaż najwyżej raz w miesiącu - mówi Wincenty Grzesicki. Ponadto, choć nie ma zameldowania ani ubezpieczenia, czasem chodzi do lekarza. - Raz dentysta mnie przyjął, innym razem gdy wpadła mi drzazga do oka - też mnie przyjęli. Jakoś Pan Bóg pomaga - tłumaczy pustelnik.

Od czasu do czasu mama też pomoże - przyśle mu trochę grosza. - Poza tym staram się jakoś sam utrzymać. Ktoś chce mnie zatrudnić do jakiejś pracy, to pójdę. Czasem zarobię jakiś drobny grosz w internecie, żeby mieć na chleb i coś do chleba. Ludzie pomagają, ale wszystkiego od ludzi się nie dostanie - wyjaśnia.

Zarabia w internecie, bo jest dość nowoczesnym pustelnikiem - ma komputer, a na dachu - baterie słoneczne. Z nich ma jako taką elektryczność, m.in. do żarówek. - Mam już słabsze oczy, pottrzebuję światła - tłumaczy brat Grzegorz.

Jaki jednak z niego pustelnik, skoro nie żyje w leśnym ostępie, ma stałą łączność ze światem i nowoczesną energię?- Jestem ubogi. A Pan Jezus nie mówi w Ewangelii, żeby się umartwiać, tylko uczy miłości względem innych i Boga. A umartwienia to dodatek - wyjaśnia Grzegorz. - Dlatego pustelnik ma się przede wszystkim nauczyć miłości do ludzi, a nie umartwień. My, Polacy nie potrafimy się kochać. Tylko na siebie warczymy - sumuje.

- Zbierał u kogoś ziemniaki, to mu dali dwa kosze. Wziął jeden, bo mówił, że więcej mu nie trzeba. Przez te lata ludzie się do niego przyzwyczaili. Nikt się nie wyśmiewa, szanują go - ocenia prałat Kapturkiewicz. Dodaje, że Grzegorz ma pustelniczego ducha. - To indywidualista. Jednocześnie, bardzo inteligenty człowiek, obeznany w Biblii - mówi ksiądz.

- Mówił mi, że Biblię czytał tysiąc razy, ale nadal do niej wraca, bo niektórych rzeczy nadal nie rozumie. Jest bardzo oczytany - mówi Wincenty Grzesicki. Sam brat Grzegorz przyznaje, że lubi żywoty świętych. - Podoba mi się święty Franciszek, ale najbardziej - Pan Jezus. Bardzo też lubię czytać objawienia, np. św. Faustyny - mówi.

Kolędę zawsze przyjmuje. Przychodzi do niego prałat Kapturkiewicz. Aż trudno uwierzyć, że tak pobożny człowiek został wydalony z zakonu. Ale jakoś tam nie pasował.

Od zakonnika do pustelnika
- Byłem zakonnikiem, ale zostałem wyrzucony. Postanowiłem więc kontynuować tę ofiarę dla Pana Boga w innym miejscu - tłumaczy powody zostania pustelnikiem. - W zakonie byłem nieposłuszny. Mówili, żebym poszedł zgasić świeczkę, to nie zgasiłem - opowiada. Sołtysowi mówił z kolei, że lubił łowić ryby w habicie. I gdy zakonnicy mu mówili, żeby ten habit zdjął do łowienia, to nie chciał.

- Był u nas na nowicjacie, potem w Krakowie i Przemyślu. Nie złożył wtedy jeszcze ślubów wieczystych - mówi brat Grzegorz, magister w zakonie franciszkanów w Zakliczynie.

Nie pamięta już, co było powodem wyrzucenia Grzegorza. Ale pustelnik urazy nie chowa. - Nie mam żalu. Jak mogę mieć, skoro chcę naśladować Pana Jezusa? Nawet jeśli kiedyś tam czułem trochę żalu, to zwalczyłem go - deklaruje. Dlatego do zakliczyńskich franciszkanów czasem na herbatę wpadnie, czasem do kościoła pomodlić się. Do sióstr bernardynek w Zakliczynie też jeździ.
Jednak dobrze mu u siebie. - On ma bardzo mocne postanowienie, żeby tak żyć - mówi prałat Kapturkiewicz.

- Rodzice namawiali, żebym wrócił do nich. Mama wcześniej się z tym pogodziła. Ojciec długo nie chciał zrozumieć, potem się jednak odpuścił - dodaje . Dziś ojciec nie żyje, mama ostatnio chorowała.

Szczęście pustelnika
Te święta brat Grzegorz chyba spędzi w pustelni. - Zawsze trochę smutno, choć człowiek nigdy nie jest sam, zawsze jest z nim Pan Bóg. Poza tym zawsze ktoś przyjdzie z opłatkiem - mówi brat Grzegorz. Czy jest szczęśliwy? - Tak. Bo czuję się na swoim miejscu - przyznaje pustelnik z Melsztyna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska