Ponad 40-letni Zbigniew Ś. w latach 90. trząsł krakowskim półświatkiem, a dźwięk jego powszechnie znanego w kręgach przestępczych pseudonimu "Pyza" budził strach.
Potem ukrywał się przed policją. Wpadł w Hiszpanii i przesiedział siedem lat w areszcie tymczasowym bez wyroku. Teraz jest wolny i na sądowym korytarzu opowiada, że... ma się dobrze. - Zamierzam udowodnić, że świadkowie koronni, którzy mnie obciążali, nie mówili prawdy
- zapowiada.
Policja i prokuratura całe lata twierdziły, że ,,Pyza" był prawą ręką śląskiego gangstera Janusza T. ps. "Krakowiak" i na jego polecenie rządził w Małopolsce. Według prokuratury, Zbigniew Ś. kontrolował handel bronią i narkotykami, a jego ludzie, walcząc o prymat w miejscowym półświatku, podpalili dwie agencje towarzyskie w Krakowie.
Podczas pożaru zaczadziła się jedna z pracownic. Spekulowano, że ,,Pyza" miał też zlecić pobicie członka konkurencyjnego gangu Jacka M. ps. "Marchewa", który chciał ,,Pyzę" wysadzić
w powietrze. Do zamachu nie doszło, bo policja przejęła kuriera z bombą. Gdy wyszedł
na wolność, ludzie ,,Pyzy" porwali go i pobili na śmierć, po czym telefonicznie zdali o tym relację przebywającemu w Hiszpanii szefowi.
Bo właśnie w dalekiej Hiszpanii Zbigniew Ś. osiadł na stałe, gdy policja zaczęła mu deptać
po piętach, po tym jak w 1999 r. rozbito gang ,,Krakowiaka". ,,Pyzie" zarzucano kierowanie grupą przestępczą, rozboje, handel narkotykami.
- Wpadł pod Walencją dopiero w 2001 roku, i to razem z szefem gangu pruszkowskiego Andrzejem Z. ps. "Słowik" - opowiada jeden z policjantów, który jeszcze w Polsce tropił ,,Pyzę".
Po ekstradycji Zbigniewa Ś. do kraju podjęto przeciwko niemu wszystkie zawieszone sprawy karne. Jedną z nich jest ta, która rozpoczęła się wczoraj przed krakowskim sądem, a dotyczy wymuszenia pieniędzy i samochodu w... 1994 r. Po 15 latach pokrzywdzony Mariusz B. już niewiele pamięta
z tego, co się wtedy działo.
- Nie znam oskarżonego, niczego już nie kojarzę - wił się elegancko ubrany, niski 42-latek doprowadzony z zakładu karnego, w którym odbywa wyrok za, jak mówił, sprawy finansowe.
Z odczytanych zeznań sprzed lat wynika, że ,,Pyza" z czterema wspólnikami miał się od niego domagać spłaty 5 tys. dolarów rzekomego długu.
- Kazali mi przynieść pieniądze do knajpy La Strada, w której wtedy urzędowali - zeznawał Mariusz B. Ze strachu tak zrobił.
Opalony, krótko obcięty, z lekkim brzuszkiem Zbigniew Ś. nie wygląda na groźnego gangstera, którego polska policja szukała w całej Europie. Nie przyznaje się do winy. Na rozprawę przyszedł
z domu.
- Z aresztu wypuszczono mnie dziewięć miesięcy temu, gdy wpłaciłem 350 tys. zł kaucji. Przesiedziałem bez wyroku siedem lat. Wstawiła się za mną nawet Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która wytknęła sądowi, że tak przedłużając areszt, dopuścił się błędów i naruszył Europejską Konwencję Praw Człowieka - opowiada ,,Pyza". Przyznaje, że nie zawsze był grzecznym ministrantem. Ale tyle lat bez wyroku to skandal. - Chyba mam prawo być osądzony po ludzku
- mówi.
W Katowicach i Krakowie ma jeszcze inne procesy, bo zeznaniami obciążyło go w sumie ośmiu świadków koronnych. - Pięciu z nich w ogóle nie znam. Złożyłem przeciwko niektórym doniesienia, że plotą bzdury na mój temat. Po części uznano moje racje, dano mi nawet status pokrzywdzonego - zdradza.
Z czego teraz żyje ? - Z oszczędności, ale dorabiam tłumaczeniami, bo biegle znam hiszpański
i angielski - mówi. Jedyny wyrok trzech lat więzienia już odsiedział, poza tym ma czystą kartę karną.
- Ta dzisiejsza sprawa sprzed 15 lat to odgrzewane kotlety - śmieje się. Wierzy że zostanie uniewinniony. Zapewnia przy tym, że życie przestępcy to już przeszłość.