Cofać się rakiem, spalić raka, wiedzieć, gdzie raki zimują. I na bezrybiu rak rybą. Garść ludowych mądrości, które są dowodem, jak bardzo raki były niegdyś popularne. Każda karczma, każda szanująca się gospodyni, podawała pyszne raki z wody lub przekąski: pieczone szczypce i masełko rakowe.
Przez kilka powojennych lat eksportowaliśmy po dwieście ton chrzęszczącego przysmaku. Potem przyszło katastrofa. Epidemia raczej dżumy, nagłe zatrucie wód przez socjalistyczne fabryki bez oczyszczalni ścieków. Raki zmarniały z dnia na dzień. Zarówno ten szlachetny o mocarnych szczypcach zwany krawcem jak stawowy krawiec.
Ich miejsce zajął rak pręgowany, przebojowy przybysz z Ameryki. Niestety, drobnej postury, przez co na talerz zupełnie się nie nadaje. Pół wieku po hekatombie powiedzenie komukolwiek, iż spiekł raka zostanie całkowicie niezrozumiałe. Łatwiej znajdziecie w menu homara z wody niż raka. Szkoda, wierszyk o raku nieboraku był taki śmieszny…
