
Ranking krakowskich aktorów
Krzysztof Zawadzki. Chyba najbardziej rozchwytywany aktor w zespole "Starego". Nie dziwę się. Zawadzki to pewniak. Błyskotliwy, świetna prezencja, znakomity warsztat. Szkoda jedynie, że rozkwit jego możliwości aktorskich przyszedł na tak mierny artystycznie okres w "Starym". "Brand" praktycznie nie jest grany, "Utopia będzie zaraz" zeszła z afisza niemal w momencie pojawienia się, "Być albo nie być" to tylko konfekcja, a w "Panu Tadeuszu" i "Chopinie kontra Szopenie" trochę wstyd występować. Na szczęście o Zawadzkim przypomniała sobie wreszcie telewizja. Wspaniale zagrał w jednym z odcinków ambitnego serialu "Głęboka woda". Czekam na więcej.

Ranking krakowskich aktorów
Małgorzata Hajewska. Podobała mi się bardzo w przedstawieniu "Mewy" Czechowa, w reżyserii Pawła Miśkiewicza, pokazywanym w Starym Teatrze. W niezwykle zresztą udanym spektaklu zagrała postać Niny. Ale, jak podejrzewam, zarówno reżyserowi, jak i aktorce chodziło o zawarcie w tej kreacji czegoś więcej niż tylko czechowowskich tęsknot i rosyjskiego marzycielstwa. Chodziło raczej o realne wyznanie ambitnej, a na dodatek wybitnej aktorki, która - jak Małgorzata Hajewska - nie chce się w zawodzie podporządkować dyktatowi głupoty. I pewnie dlatego artystka wciąż szybuje bardzo wysoko. Jak mewa.

Ranking krakowskich aktorów
Problem Krzysztofa Globisza należy do tych z kategorii zupełnie paradoksalnych. Wynika on z tego, że aktor jest za dobry. A ponieważ stać go właściwie na wszystko - wielkie kreacje w wybitnych przedstawieniach - prawem kaduka, od Globisza nie wymaga się niczego. W nowych przedstawieniach Jana Klaty przynajmniej widać jakąś próbę pracy z aktorem, ale już w "Panu Tadeuszu", w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, chodzi tylko o powtórzenie tego, co Globisz powtarzał wcześniej w "Trylogii". Nawet w kinie gra ostatnio same epizody. Nie daję zgody na takie marnotrawstwo talentu.

Ranking krakowskich aktorów
Olaf Lubaszenko niby nie nasz aktor, lecz występuje ostatnio regularnie na krakowskiej scenie, co sprawia, że traktujemy go już nie tylko jako przybysza ze stolicy. I choć to może niegrzecznie, ale muszę to powiedzieć. Olaf Lubaszenko naprawdę nie powinien brać się za teatr. Ma na koncie tyle udanych ról filmowych, że sceniczne ambicje winien zawiesić na kołku. Nie nadaje się. Klapa "Księżyca i magnolii" w Teatrze STU, to, niestety, głównie "zasługa" aktora. Na scenie Lubaszenko jest zupełnie bezradny, niemal amatorski. Z przerażeniem patrzy na partnerów. A strach aktora udziela się zdezorientowanym widzom. Śmiać się czy płakać?