Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Razem tworzony cyfrowy świat

prof. Ryszard Tadeusiewicz
fot. archiwum
Nie wystarczy mieć zagwarantowaną technicznie możliwość tworzenia wypowiedzi, które natychmiast widzi i czyta cały świat. Trzeba jeszcze mieć coś do powiedzenia...

Naturalny sposób komunikowania się ludzi kontaktujących się ze sobą bezpośrednio na ogół opiera się na pełnej symetrii ról. Każda z rozmawiających osób na przemian jest albo nadawcą informacji albo ich odbiorcą, mówi albo słucha. Jedynym znanym mi wyjątkiem od tego schematu są debaty polityczne w telewizji - tam wszyscy mówią równocześnie i nikt nikogo nie słucha - no, ale też nie o komunikację w tym przypadku chodzi.

Gdy od debat typu "imieniny u cioci" przechodzimy do debat dużych zbiorowości ludzi, ten symetryczny model jest z konieczności zaburzony. Nawet jeśli ludzie są zgromadzeni w jednym miejscu i widzą się nawzajem - to musi być wyróżniony konkretny mówca (prelegent, wykładowca), który w danej chwili mówi, oraz ci, którzy słuchają. Słuchacze niekoniecznie pozbawieni są możliwości zabrania głosu - jak to pokazał chociażby pamiętny jubileuszowy zjazd Solidarności - ale w momencie kiedy z tej możliwości korzystają, przestają być słuchaczami i przyjmują rolę prelegentów.

Podział na tych, którzy wysyłają informacje, oraz tych, którzy je odbierają, pogłębił się jeszcze wraz z rozwojem pisma, druku, a potem mediów. Książki, gazety, filmy, telewizja tylko go nasiliły. Co więcej, każda kolejna technologia coraz bardziej ograniczała możliwości odbiorcy informacji. Mówcy można coś zakomunikować krzycząc z sali (co nie jest eleganckie, ale bywa praktyczne). Z autorem książki dyskutować trudniej, ale nie jest to niemożliwe, bowiem na marginesach książek można dodawać najróżniejsze zapiski. Znajdujemy je nawet w średniowiecznych ręcznie pisanych i bogato iluminowanych kodeksach, których wartość bywała równa wartości kilku wsi. Mimo tak ogromnego kosztu tych ksiąg, niektórzy czytelnicy decydowali się na dopiski, wzbogacając lub komentując ich treść.
Moda na dopiski na marginesach (a także podkreślenia i przekreślenia w tekście) nasiliła się, gdy drukowane książki stały się tanie i powszechnie dostępne. Taka metoda aktywnego obcowania z treścią książki doprowadziła do tego, że czasami zawartość marginesu bywała cenniejsza niż sama książka. Przykładem może tu być tak zwane Wielkie Twierdzenie Fermata, które zostało zapisane w 1637 roku na marginesie łacińskiego tłumaczenia książki "Arithmetica" Diofantosa i aż do 1994 roku (kiedy zostało wreszcie dowiedzione) stanowiło jedno z największych wyzwań matematycznych.

Jak z tego wynika, chociaż książka ma swojego autora, to do jej treści czytelnik może wnosić własne uwagi. Gazetę wprawdzie rzadko opatruje się dopiskami na marginesach, ale przynajmniej można ją zmiąć i wyrzucić do kosza, gdy się nie zgadzamy z tym co zostało w niej napisane. Nawet w kinie można się włączyć do akcji - w Teksasie w latach trzydziestych podobno często trzeba było naprawiać dziury w kinowych ekranach, bo krewcy kowboje siedzący na widowni włączali się czasem do akcji westernu ze swoimi koltami.

Ale telewizja? Nawet rzucenie butelką w ekran, na którym znowu pokazują pana X, w niczym nie zachwieje jego dobrego samopoczucia (w odróżnieniu od samopoczucia rzucającego, który musi kupić nowy telewizor, zasilając podatkiem VAT rząd pana X).

Ten pogłębiający się rozziew pomiędzy rolami nadawcy i odbiorcy informacji zmienia radykalnie Internet. W jego początkach działał on w dużej mierze jak tradycyjne media: ktoś przygotowywał zawartość stron www, a internauta mógł jedynie decydować, czy chce daną stronę przeglądać, czy porzuci ją i będzie "surfował" dalej. Ta sytuacja zmieniła się radykalnie dzięki blogom, serwisom społecznościowym, kanałom RSS i coraz powszechniejszym możliwościom dopisywania własnych komentarzy do treści umieszczonej na stronie www. Obecnie internauta może nie tylko czytać (lub oglądać, gdy są to obrazy lub nagrania wideo), ale może także sam dopisywać co chce lub udostępniać innym do oglądania swoje materiały, jest więc współautorem określonej strony www.

To spontaniczne (początkowo) współautorstwo zostało ujęte w ramy przez inicjatywę Web 2.0, zgłoszoną w 2004 roku przez Tima O'Reilly i Johna Battelle. Jako Web 2.0 określa się serwisy, których treść jest kreowana przez samych uczestników. Odwiedzający stronę może wpłynąć na jej zawartość, stać się jej twórcą. Przykładem serwisu Web 2.0 jest popularny Facebook, a w Polsce - Nasza Klasa.

Chwilowo jednak odsetek internautów aktywnie korzystających z tych udogodnień jest relatywnie niewielki. Jak podaje Wikipedia, filmy do serwisu YouTube wysyła 0,16 proc. (czyli mniej niż dwóch na tysiąc odwiedzających), podobny odsetek użytkowników wysyła swoje zdjęcia do serwisu Flickr (0,2 proc.). Nieco lepiej jest w nauce, bo w tejże Wikipedii publikuje swoje wiadomości 4,6 proc. tych, którzy są czytelnikami tej encyklopedii - ale to wciąż niewiele.

Jak widać, nie wystarczy mieć zagwarantowaną technicznie możliwość tworzenia wypowiedzi, które natychmiast widzi i czyta cały świat. Trzeba jeszcze mieć coś do powiedzenia…

Wybierz małopolską miss internetu. Zobacz zdjęcia
pięknych dziewczyn
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl:** 17-latka aresztowana za podżeganie do gwałtuMaciej Szumowski stał się legendą. Idź jego drogą.**Wejdź na szumowski.eu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska