- Pierwszy krok, ten najważniejszy, właśnie zrobiłyśmy. Zrobiłyśmy to, po co tu przyjechałyśmy – mówiła Fularczyk-Kozłowska.
Nie, awans do finału nie był dla naszej dwójki podwójnej planem minimum, ale wioślarstwie bywa tak, że to właśnie półfinał jest kluczowym wyścigiem regat. Obie wioślarki wczoraj cieszyły się w Lagoa Rodrigo de Freitas, jakby trzy czwarte medalu miały już w kieszeni.
- W naszej dyscyplinie biegi półfinałowe są bardzo stresujące, bo każdy chce wyszarpać to miejsce w finale i podejmuje ryzyko. Wszystko albo nic - wyjaśnia Natalia Madaj. - Tu już nie ma słabych osad, a taktyka czasem schodzi na bok. Jedzie się na maksa, bo jeśli na ostatniej pięćsetce ktoś rzuci się na hura, to można taki atak przespać. Trzeba było pojechać swoje, bez błędów i mieć oko na rywalki.
- Przepaliłyśmy mięśnie, zmęczyłyśmy się i w czwartek w finale dorzucimy coś więcej – uśmiechała się Fularczyk-Kozłowska.
Na wodzie wyglądały bardzo pewnie, pracowały jak jeden organizm. Wygrały o długość łodzi.
- Naprawdę tak dobrze to wyglądało z boku? - dziwiła się Fularczyk-Kozłowska. - To dobrze, niech myślą, że mamy asa w rękawie. Bo w sumie mamy. Dzisiaj zaryzykowałyśmy z dłuższymi wiosłami i nie wszystko było idealnie, ale dałyśmy radę.
W środę będą trzymać kciuki za czwórkę podwójną. Na torze w Rio zaczyna się walka o medale. Maria Springwald, Joanna Leszczyńska, Agnieszka Kobus i Monika Ciaciuch też mają swoje marzenia.
- W ogóle muszę powiedzieć, że wioślarzom dobrze idzie w Rio, co bieg to lepiej. Jako reprezentacja wypadamy nieźle. A szanse dziewczyn? Proszę mnie o to nie pytać. My jesteśmy dla siebie najważniejsze, każdy ma swoje podwórko. Na pewno przyjedziemy, obejrzymy, może ich występ jeszcze bardziej nas uskrzydli – mówiła Fularczyk-Kozłowska.