Istnieją zatem wyraźnie różniące się od siebie światy: świat zasad, uznanych powszechnie za prawdziwe i świat zasad, uznanych powszechnie za fałszywe. Wprawdzie z określeniem granic tej powszechności mamy dzisiaj sporo kłopotów, ale, na szczęście, są one jeszcze wyraźnie widoczne. Przy tej okazji warto zauważyć, że nie ma ludzi, którzy nie uznają żadnych zasad, bo jeżeli twierdzą, że oni do nich należą, to dowodzą tylko, że i oni mają przynajmniej jedną zasadę, którą się kierują, a mianowicie tę, że nie ma zasad.
W ostatnich latach w miejsce sukcesów zapanował w Europie kryzys, określany jako gospodarczy, albo bankowy, bo nie kto inny, a właśnie banki ten kryzys wywołały, szastając pieniędzmi bez pokrycia. Ale cóż? Banki za ten kryzys nie zapłacą, bo one nie są po to, by tracić. Co najwyżej zapłacą za to ich klienci, czyli my wszyscy. Kryzys bankowy spowodował tąpnięcia w gospodarce, zmusił do spowolnienia inwestycji, do ograniczenia miejsc pracy, do obniżenia standardów codziennego życia, zwłaszcza tych, którzy żyli z zarobku, nie mając oszczędności, bo nigdy nie było ich stać, by coś na przyszłość odłożyć. Z chwilą, w której ten kryzys rozlał się na Europę, kiedy zaczęły się sypać państwowe gospodarki w Grecji, Hiszpanii, we Włoszech i Portugalii, kiedy zauważono, że euro jest zagrożone, podniesiono alarm, by uzdrowić niewydolny system zarządzania funduszami państwowymi. Jedni lekarze systemów ekonomicznych wskazali, że należy zacisnąć pasa i poprzez oszczędności w budżetach osiągnąć stan normalny, inni zaś opowiedzieli się za polityką wzrostu, pozwalającą przy kontrolowanym wydawaniu pieniędzy na inwestycje, które pobudzą rynek i uzdrowią go.
Unia Europejska - która opowiada się za równością praw wszystkich jej obywateli, walczy od lat o przyznanie tych samych praw różnym mniejszościom etnicznym, rasowym, a zwłaszcza seksualnym i teoretycznie deklaruje prawo do równości we wszystkich dziedzinach życia wszystkim swoim obywatelom - nagle z powodu kryzysu bankowego zaczyna dyskutować, czy aby wszyscy mogą mieć te same prawa w procesie uzdrawiania gospodarki unijnej? Okazuje się, że równość to nie znaczy, że wszyscy są równi sobie, tylko że równość ma różne poziomy. Ot, jak mówi przysłowie, że są równi i równiejsi. Jeżeli Niemcy, Wielka Brytania, Holandia, Dania i Szwecja mają nieporównywalnie wyższy poziom życia niż np. kraje zniewolone niegdyś przez komunizm, to oczywiście trzeba im pomóc, ale bez przesady. Przecież nie muszą wyrównać swojego poziomu gospodarki z bogatszymi państwami. Dać im tyle, by przeżyły. Niech dalej zmagają się z historią i jej następstwami, bo to utrwali w Unii właściwą hierarchię władzy. Niech bogatsi rządzą, a biedniejsi płacą. To jakieś nowe oblicze zasady równości w Unii. Czy rzeczywiście Europa tak interpretuje zasadę spójności? Projekt urzeczywistniania jedności Europy w takim wydaniu chyba liczy na to, że ludzie są pozbawieni poczucia rozsądku i sprawiedliwości.
Jest jeszcze jeden, bardzo ważny aspekt rozumienia zasady równości i spójności w Europie. Polega on na całkowitym podporządkowaniu zdrowego myślenia o jednej, silnej i sprawiedliwej Europie spekulacjom partyjnym. To nie chodzi o kształt przyszłej Europy, tylko o to, które partie będą w niej rządzić. Nie łudźmy się. Partie polityczne rozgrywają w scenerii Europy sprawę swojej kariery, a jeśli wśród polityków znajduje się bodaj jeden Sprawiedliwy, któremu w tym wszystkim zależy na dobru wspólnym Europy i jej mieszkańców, to chwała mu za to!