Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Szurkowski nie żyje. Legendarny kolarz miał 75 lat

sz
Ryszard Szurkowski nie żyje. Legendarny polski kolarz szosowy, dwukrotny wicemistrz olimpijski, czterokrotny medalista mistrzostw świata, a także wielokrotny zwycięzca Wyścigu Pokoju. Miał 75 lat.

O śmierci kolarza poinformowała jego żona Iwona Arkuszewska-Szurkowska.

Ryszard Szurkowski 10 czerwca 2018 roku doznał ciężkiego wypadku w Niemczech, w Kolonii, podczas wyścigu amatorów. - Nie jechałem zbyt szybko (...). Dwóch kolarzy przede mną szczepiło się kołami, ja walnąłem w nich i poleciałem na bruk, a z tyłu najechał na mnie peleton - opowiadał Szurkowski w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". Po serii zabiegów został przeniesiony do ośrodka rehabilitacji w Dortmundzie. Potem udało się go przenieść do specjalistycznego ośrodka w Konstancinie. Od tego czasu trwała żmudna i kosztowna rehabilitacja legendarnego kolarza.

Urodził się 12 stycznia 1946 r. w Świebodowie koło Milicza. Absolwent wrocławskiej AWF. Kluby: LZS Milicz (debiut 1966), Radomiak, Dolmel Wr. (1968-1978), FSO W-wa (1979) i Polonez W-wa (1979-1982). 3-krotny mistrz świata (Barcelona 73 - ind., Granollers 73 - druż. i Mettet 1975 - druż.), srebro MŚ (Montreal 74 - ind.); drużynowy wicemistrz olimpijski z Monachium (72) i Montrealu (76), indywidualnie odpowiednio 31. i 12.; 4-krotny zwycięzca WP. Trzykrotny zwycięzca plebiscytu Gazety Wrocławskiej na najlepszego sportowca roku (1970, 1971, 1973).

Lekarze mówili, że miał serce do kolarstwa

fragmenty tekstu Wojciecha Koerbera (2009)

Ryszard Szurkowski to nasz człowiek ze Świebodowa pod Miliczem. Na rowerze zaczął jeździć m.in. pod wpływem Wyścigu Pokoju, stając się później jego legendą. - Początkowo nie myślałem o tym, by zostać wielkim mistrzem. Wyścig Pokoju zarażał jednak ciekawością. Poza tym w maju jest ciepło, a słońce wysoko, zatem człowiek staje się aktywny. Chciało się więc naśladować Królaka i innych - wspominał nam kilka lat temu trzykrotny mistrz świata.

- Z mojej wsi było kilku takich chłopaków, którzy trafili najpierw do LZS-u Milicz. Trudno jednak mówić tu o jakimś wyczynie. Prosiło się o dętkę, koszulkę czy spodenki, czekając na nie miesiącami.
Kto przetrzymał, ten został. Gdy zapisywałem się do Dolmelu Wrocław, chłopaki z mojego rocznika jeździli już w Wyścigu Pokoju. Np. Zenek Czechowski z Poznania - dodawał legendarny cyklista.

Początki, jak to z reguły bywa, do łatwych więc nie należały. Kiedy w 1968 roku nieznany nikomu chłopak został przełajowym mistrzem Polski, prasa donosiła o Szurkowskim. Nazwisko przekręcano na różne sposoby. Najbardziej to babcię denerwowało - przypomina Dolnoślązak. Rychło jednak zadbał o to, by media oszczędzały babcine nerwy. Wystarczyło zacząć seryjnie wygrywać.

Badania na cykloergometrze miały wykazać, że ma Szurkowski niezwykle wytrzymałe serce, wyśmienite do kolarstwa.
- Ja o wynikach tych sprawdzianów w ogóle nie myślałem. Pamiętam tylko, że w 1968 roku zostałem zakwalifikowany do 14-osobowej ekipy na Wyścig Pokoju. Dla grupy olimpijskiej byłem człowiekiem znikąd, bo przecież nigdy nie startowałem jako junior. Przez długi czas sam wymyślałem sobie różnego rodzaju ćwiczenia ogólnorozwojowe, których dziś nikt już nie stosuje. Teraz tylko usłyszę: "Dziwne wydarzenia z historii Pan nam tu opowiada". Młodzież nie chce słuchać, woli iść na skróty. A nie zawsze chodzi przecież o to, by więcej jeździć na rowerze - wspominał Szurkowski, mający też za sobą bogato udokumentowaną karierę trenerską (m.in. tytuł mistrza świata Leszka Piaseckiego z 1985 roku czy olimpijskie srebro drużyny w Seulu).

Gdy chodzi o kolarstwo, droga na skróty kojarzy się dziś z jednym. Z dopingiem.
- Kolarstwo samo wydało sobie taką opinię. Głośno rzuciło wyzwanie tej walce, lecz to nie jest tak, że wszyscy inni są cacy. Po prostu w innych dyscyplinach o tym dopingu się nie mówi. A u nas? Wystarczy, że ktoś ma krople do oczy inne niż wszyscy i od razu słychać: bierze! - zauważył Szurkowski. Czy to oznacza, że przyzwala na doping? A może ma jakiś pomysł na wyjście z kryzysu?

- Oczywiście, że jestem przeciwnikiem dopingu. A receptę jakąś mam. Uważam, że startować winni tylko ci całkowicie zdrowi. Każda choroba, każde zapalenie ucha czy spojówki jest powodem lekarskiej ingerencji. Każdy kaszel chroniczny sprawia, że pojawia się lekarskie zaświadczenie o konieczności brania jakiegoś specyfiku. I co wtedy powie ten bez zaświadczenia? Że rywal bierze. Tego można uniknąć - oto sugestie naszego mistrza.

Sęk w tym, że gdy chodzi np. o przetaczanie krwi, sprawa jest już paskudnie i ewidentnie brudna.
- To już jest wyścig obok wyścigu. Szkodliwy moralnie, a czy zdrowotnie? Pewnie nie. W ciągu 6-7 godzin pedałowania jest w organizmie taki przepał, że raczej nie zostaje nic. Ja miałem to szczęście, że w moich czasach odpowiedzialność spadała na lekarza, który był przy nas na okrągło. Wiedzieliśmy, że mocna kawa pobudza. Albo alkohol, który też nie był zabroniony. Na zimnych etapach wlewało się pięćdziesiątkę koniaku do słodkiej kawy, żeby organizm był ogrzany, a krążenie odpowiednie. I lekarz jeszcze mówił: "Wypij to z bidonu, gdy będzie naprawdę ciężko". Ja tę zawartość sukcesywnie na metę przywoziłem i do zlewu wylewałem. Pamiętam, jak Heniek Charucki rozpuszczał visolvit czy vibovit. Gdy to zobaczyłem, zgłosiłem trenerowi Żelaznowskiemu, że młody jakieś koksy w bidonie miesza. A on na to, że ja też powinienem, bo to glukoza, dobra na końcówkę. Choć bardziej to na psychikę działało - stwierdził Szurkowski.

I tu dochodzimy do sedna sportowej rywalizacji. Bo choć za bazę uchodzą talent i praca, to jednak przede wszystkim liczy się wiara. Rywalom można ją było odbierać na różne sposoby. Jan Brzeźny wspominał nam o popularnym na ówczesne czasy haśle: "banan w kieszeni, wyścig wygrany". Czy faktycznie był to owoc sukcesu?

- Jak się przywoziło wówczas z Zachodu 2 kg bananów, to kilogram był dla dzieci, a kilogram chowało się dla siebie. On nie był do zjedzenia. On był do postraszenia. Miał tylko wystawać z kieszeni - doprecyzował Szurkowski. - Bo wielki sport polega na tym, że się wierzy w swoje możliwości. Na trudnym wyścigu różne myśli do głowy przychodzą: jeszcze tylko do drzewa, do zakrętu i tak całą godzinę się wytrzymuje. A ci bardziej doświadczeni mogą więcej. Im jest tak samo ciężko, lecz oni wierzą, że to "ciężko" przechodzi, a za chwilę będzie nagroda. Młody nie zawsze potrafi pokonać tę barierę. Mnie Andrzej Bławdzin uczył: "Atakuj wtedy, kiedy tobie jest najciężej. Bo innym też jest wtedy ciężko i modlą się tylko o koniec"- zdradził nam po latach mistrz.

Nazwisko Szurkowski samo w sobie jest legendarne, więc i legendarne wypowiedzi się mu przypisuje.
- Co najlepiej zapamiętał Pan z długoletniej kariery? - pyta dziennikarz.
- Co? Przednie koło - błyskotliwie odpowiada mistrz świata. Czy taki oto dialog rzeczywiście miał miejsce? A może miał, tyle że z udziałem Stanisława Szozdy?

- Ja już tego nie pamiętam. Zresztą, gdybym patrzył na przednie koło, to daleko bym nie ujechał. To tak jak z Królakiem, który w tunelu miał uderzyć pompką Niemca, a może Ruska. A kto to sięga w tunelu po pompkę, gdy trzeba trzymać kierownicę, a do mety 500 m?! - pytał Szurkowski. I sprzedaje nam prawdziwą, przezabawną historyjkę.

- Wyścig Pokoju, etap do Niemiec. Gdzieś przed Gorzowem, może koło Nowej Soli jeszcze. Na lotnej premii wpadłem na stojak z flagami. Połamałem koła, a po ich zmianie koledzy zostali do pomocy. Dochodzimy w końcu grupę, a czasy był takie, że gdy jedna z drużyn zostaje, to inne uciekają. My jednak dość szybko dołączamy i w tym momencie dochodzi do kraksy. Zygmunt Hanusik ma przewrotkę, ląduje na plecach i rozrywa spodenki tak, że zostają tylko gumki i końcówki nogawek. Cały tyłek na wierzchu. No więc w tym momencie rodzi się plan, żeby to jego rozprowadzić na mecie. Żeby się pokazał, a ludzie mieli ubaw. Gdy jednak rywale mijają Zygę, dostrzegają goliznę i zanoszą się od śmiechu. Chłopak orientuje się w sytuacji i krzyczy do nas: "To już mnie nie rozprowadzajcie!" - barwnie opowiadał dwukrotny drużynowy wicemistrz olimpijski.

Ma też Szurkowski w swojej pięknej biografii polityczny epizod. Był posłem na Sejm w latach 1985-1989. Jak do tego doszło?
- Normalnie. Byliśmy akurat na Pomorzu, w trakcie TdP. W internacie czekała na mnie wiadomość. Okazało się, że zostałem posłem. Taki był to okres. I tyle. Nic to nie wniosło do mojego życia - uśmiechał się sportowiec.

- Czasem siadam jeszcze na rower, ale nie tak często jak Janek Brzeźny. Jesienią byliśmy na wyścigu i strasznie mnie tam wymęczył. Obiecałem sobie, że częściej zacznę jeździć, choć nie ma już u mnie takiej potrzeby, jak u byłych wyczynowych sportowców, by nadal traktować to wszystko serio. Ale wciąż prowadzę aktywne ruchowo życie - wyjaśniał przed laty nasz bohater.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Ryszard Szurkowski nie żyje. Legendarny kolarz miał 75 lat - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska