18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Salezjanie i ich zakon. Tutaj nie wystarczy być księdzem. Trzeba być nauczycielem

Marta Paluch
Wspólne posiłki to dla salezjanów czasem jedyny moment, by się spotkać i porozmawiać w ciągu dnia
Wspólne posiłki to dla salezjanów czasem jedyny moment, by się spotkać i porozmawiać w ciągu dnia Andrzej Banaś
Salezjanie to niecodzienny zakon. Wielu mnichów chodzi po cywilnemu, czasem bez koloratki. Do braci mówi się: proszę pana. Podkreślają, że niektóre tradycje przez małe t można sobie darować. Bo zachowują te przez duże T - naukę Kościoła i dogmaty.

Inspektor w Krakowie
U salezjanów nie ma prowincjała, tylko inspektor, zakon to inspektoriat. Nie ma ojców, tylko księża (po święceniach) i bracia (do nich mówi się per pan). Rzadko noszą sutanny. Nawet dla kleryków nie są obowiązkowe.

- To wynika z historii. Kiedy Jan Bosko zakładał zgromadzenie w XIX w., we Włoszech zakony kasowano. Poradzono mu więc, by to, co zakłada, wyglądało bardziej na świeckie, to może się uchowa - opowiada ks. Adam Parszywka, szef Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego.

Cele zakonników to zwykłe pokoje. To jedyne miejsce w krakowskim klasztorze przy Tynieckiej, gdzie obowiązuje klauzura, obcym nie wolno wchodzić. W 10-metrowym pokoju stoi zwykłe pojedyncze łóżko ze sprężynowym materacem, drewniane brązowe biurko, komputer, jest też niewielka łazienka z prysznicem. Krzyż na ścianie. To i tak luksus, jeszcze w latach 80. klerycy spali w 50 na wspólnej sali. Dziś śpią w dwuosobowych pokojach, zakonnicy w jedynkach.

O szóstej budzą się, by zdążyć na modlitwy o 6.45 w kaplicy i mszę o 7.15. Po wspólnym śniadaniu o ósmej każdy biegnie do swoich zajęć.

- My w zasadzie w tym pokoju tylko śpimy - mówi o. Parszywka. Jego miejscem pracy jest biuro w klasztornym kompleksie. Sam tu wszystko zaprojektował - m.in. imponującą boazerię.

Papa w hamaku
- Meble też sam robiłem, piłą motorową - uśmiecha się szeroko. Drewno dostał ze Szczyrku, to stary dach sanktuarium. - Stare drzewo, ma z 50 lat. Czasem słyszę jak gryzą je korniki. To moje jedyne domowe zwierzątka - śmieje się ks. Parszywka.

To niespokojny duch, nosiło go po świecie. Na ścianach biura wisi kilkadziesiąt kapeluszy z całego świata: Ghana, Sardynia, Ząb, Tyrol, Meksyk, Peru, jest nawet muzułmański toczek z Afryki. Obok jego skórzana kurtka motocyklowa (170 zł na placu Nowym, w zasadzie nie kupuje nowych rzeczy) - to na motor drag star 650. W ścianę ma wpięty hamak.

- Lubię w nim siedzieć, dobrze mi się myśli - opowiada. Z zawodu jest leśnikiem. Pracował jako misjonarz z dziećmi ulicy w Brazylii. Mógłby o tym długo opowiadać - o głodowaniu, dzieciakach zakleszczonych w gangu.

- Na ulicy wszystko wygląda inaczej. Można próbować coś zmienić, ale częściej ponosi się porażkę - opowiada. Teraz sam kształci wolontariuszy, którzy jeżdżą na misje. I zbudował (no, nie sam) swoje oczko w głowie: kompleks "Wioski świata", a w nim domy ludzi z najbiedniejszych krajów: indiańskie tipi, gliniana lepianka z Ghany, prawdziwa jurta z Mongolii (jak się w piecyku napali, to można spać przy -20 stopniach, choć to namiot). Klerycy kpią, że to "park rozrywki księdza Parszywki".

- No, śmieją się. A ja chcę pokazać dzieciakom, jak się żyje gdzie indziej, spróbować tego. O! Tu mam zalążek mieszkania z blachy w brazylijskiej faveli - pokazuje. Brudno, biednie, ale podobno i tak to wersja soft.- W favelach nie ma kanalizacji, fekalia spływają bokiem - opisuje ks. Parszywka.

Wolontariusze nazywają go Papa. Bo zawsze wysłucha, doradzi, pocieszy. A swoim wolontariuszkom daje własne auto, zielona skodę kombi.

- A co to za wgniecenie z boku?
- Jedna z wolontariuszek jeździła i chyba w zakręt źle weszła. Oj tam, to auto do jeżdżenia, nie do szpanu - śmieje się ks. Parszywka. Ostatnio z biednej skody poszedł dym, bo któraś z dziewczyn jechała na półwciśniętym sprzęgle…
Kiedy jedziemy do redakcji miesięcznika "Don Bosko", to jednak bierzemy drugie auto, mniej zdezelowane.

Redakcja maleńka, mieści się w jednym pokoju. Ale tradycje chwalebne. Pierwsze numery pisma, na szarym papierze są z początku XX wieku.

- Piszemy dla rodziców, wychowawców, nauczycieli. Chcemy im trochę podpowiedzieć, jak wychowywać, pokazać wartości - tłumaczy o. Adam Świta, redaktor naczelny.

God bless you non stop
Gdy wracamy do klasztoru, na korytarzu mija nas ks. Krzysztof Niżniak. Pół roku temu wrócił z Afryki robić tu doktorat. Ale 19 lat w Nigerii i Ghanie zrobiło swoje.

- Tęsknię, trochę taki afrykański już jestem. Tam nikt się nie wstydzi rozmawiać o Bogu, "God bless you" słychać non stop. U nas to zaraz powiedzą, że jakiś nawiedzony czy świadek Jehowy - mówi ks. Niżniak. A tam, kiedy dach przecieka, księdza to nie interesuje. Parafianie zbierają pieniądze i naprawiają. - I zawsze są zadowoleni, mimo że 20 razy dziennie wyłączają im prąd - opowiada misjonarz. Choć to tylko jedna strona Afryki. Bywa i gorzej. - Jakieś dwa lata temu jechaliśmy autem, zatrzymało nas piętnastu mężczyzn z karabinami. Położyli nas na asfalcie, broń do głowy… Zrobiłem szybki rachunek sumienia. Ale nas nie zabili, nie wiem dlaczego - uśmiecha się.

- Ksiądz o tym tak spokojnie?
- No, spokojnie. Może gdybym miał żonę, dzieci, mówiłbym inaczej… Tam to zwykła rzecz. Moi uczniowie w szkole zawodowej w Ondo też czasem się spóźniali, bo ich napadali - opowiada.

Teraz musi iść do kleryka, obiecał mu rozmowę. Umówił się na 17, jest 17.20. Telefon dzwoni.
- Już idę - śmieje się. - Takie afrykańskie przyzwyczajenie. Jak mówisz, że przyjdziesz zaraz, spodziewają się ciebie jutro. Ten chłopak niedługo jedzie na misję, niech się wdraża - mówi ks. Niżniak.

Gorzki smak porażki

O 17.30 w kaplicy jest wystawienie Najświętszego Sakramentu. Zakonnicy i wolontariusze modlą się w ciszy, każdy po swojemu. Potem już razem, na głos - o szóstej zaczyna się msza. To malutka kaplica, na piętrze. Salezjanie mają jeszcze inną, większą. Z drogą krzyżową w złotej farbie, jak ikony. To tutaj modlą się rano i po obiedzie. Kaplica jest duża - musi pomieścić nie tylko zakonników (jest ich ponad 20), ale też 45 seminarzystów (seminarium również mieści się przy ul. Tynieckiej).
Wielu salezjanów jest teraz wykładowcami dla kleryków. Jednym z nich jest ks. Sylwester Jędrzejewski (judaistyka i hermeneutyka). Tak jak i ks. Adam przyszedł do zakonu okrężną drogą.

- Kilka lat pracowałem jako ślusarz narzędziowy w fabryce - wspomina. Może dlatego teraz łatwiej mu uczyć?
Pamięta swoje początki w szkole zawodowej dla chłopców w Oświęcimiu, lata 80. Gorzki smak porażki. - Bartek. Bystry chłopak, syn jakiegoś ministra. Nie chodził do szkoły, więc trafiłby za to do poprawczaka, ale skierowali go do nas. Próbowałem do niego dotrzeć, ale on nic. Zero emocji. Po prostu nic go nie interesowało. Gdyby się buntował, wściekał, miałbym jakiś punkt zaczepienia, ale w tej sprawie odniosłem dotkliwą porażkę. Do dziś nie wiem, co mogłem zrobić - opowiada ks. Sylwester.

-Założyciel zgromadzenia Jan Bosko nakazał, by salezjanie zajmowali się tą młodzieżą, która nie ma przyszłości. Klerycy przechodzą więc próby: uczą w ośrodkach wychowawczych, pracują z trudną młodzieżą. Dwie trzecie odpada przed święceniami. Tutaj nie wystarczy być po prostu księdzem. Trzeba być też charyzmatycznym nauczycielem.

- Musimy być awangardą - tłumaczy ks. Parszywka. Dodaje, że salezjanie prowadzą w Krakowie szkoły m.in. w Nowej Hucie. Są katolickie, uczniowie modlą się przed lekcjami, ale wśród nauczycieli są także ateiści. - Jeśli dobrze uczą, to kwestia światopoglądu jest ich sprawą… Nie ma nic łatwiejszego niż podziały i kłótnie. W księdze Syracha czytamy: jeśli jeden buduje, a drugi burzy, to nic im nie pozostaje poza wspólnym wysiłkiem - cytuje ks. Parszywka.

Robota czeka

Wybija siódma. W sali wolontariuszy zebranie.
- … w Tajlandii i Kambodży 80 procent, rodziców sprzedaje do prostytucji swoje córki, bo nie stać ich, by je utrzymać. Jak myślicie, ile kosztuje dziecko?
- Sto dolarów?
- Dwa tysiące?
- 10 dolarów. Za jedno życie, ciało, duszę. Potem otumaniają je narkotykami, chowają dodrewnianych klatek i ciężarówkami wywożą do innych krajów - mówi jedna z wolontariuszek. Przez dwie godziny trwa opowieść o współczesnym niewolnictwie.
Młodzi zbierają pieniądze na budowę szkół, studni, przedszkoli. - Z Adopcji Miłości w lutym przyszło 8 tysięcy od darczyńców, przelew już poszedł do Tanzanii - relacjonuje kolegom Asia, wolontariuszka.

Ksiądz Adam słucha. Potem musi jeszcze pojechać, coś załatwić, sprawdzić, mejle wysłać. Dziś znów będzie spał parę godzin. Salezjanie, jak na niecodzienny zakon przystało, kładą się później niż zwyczajni mnisi. Roboty tyle… W nocy śni im się Brazylia i Afryka.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska