Gdybyśmy żyli w średniowieczu, nikt nie musiałby prosić krakowian o chrześcijańską przysługę - wystarczyłoby, że ksiądz wyznaczyłby każdemu niegościnnemu mieszkańcowi miasta karę: pięć dni postu. Tyle bowiem, według średniowiecznego katalogu kar i pokut, przysługiwało za nieprzyjęcie pielgrzyma. O tych przedziwnych dokumentach (zwanych penitencjałami) opowiada na łamach naszego magazynu prof. Stanisław Sroka, historyk.
A więc, w wiekach średnich za zabawę w sylwestra ksiądz wyznaczał karę 40 dni postu. Za pobudzanie żony erotycznymi igraszkami, takimi jak wyrabianie chleba na jej nagich pośladkach (!), nieszczęśliwiec musiał żyć o wodzie i chlebie przez kolejne dwa lata. Surowo karany był również seks w niedzielę, o miłości podczas menstruacji nie wspominając.
Dziś Kościół nie ma już nic przeciwko prowadzeniu gry wstępnej z żoną, nie karze również za spędzanie świąt poza swoją parafią. Watykan zastanawia się jednak, czy nie stworzyć współczesnego penitencjału. Wierni gubią się wszak w pojęciu grzechu. Zdania co do tego, czy grzechem jest oszukiwanie skarbówki lub łamanie przepisów drogowych, rozkładają się mniej więcej po połowie. Niektórzy nie widzą nic złego w łapówkarstwie i piractwie. Może tak naprawdę - choć pojęcie grzechu od średniowiecza niezwykle ewoluowało - nie tak bardzo różnimy się od naszych przodków? I tak jak oni potrzebujemy, żeby ktoś nam powiedział, kiedy postępujemy źle?