9 tysięcy z rzadka waloryzowanej, ale dożywotniej emerytury plus 12 tysięcy miesięcznie na prowadzenie biura plus BOR-owikowa ochrona - takie są byłoprezydenckie apanaże. No, rzeczywiście, III RP niespecjalnie się wysiliła, jeśli odrzucić z definicji demagogiczne porównania tych pieniędzy ze średnią pensją w państwie, którego głową A. Kwaśniewski był przez 10 lat. Ciekawe jednak, ile by musiała zaoferować, by pieniądze Kulczyka nie były kuszące? Myślę, że nie ma takiej sumy. To podejrzenia uzasadniają po pierwsze przykłady innych polityków z krajów, gdzie demokracja, razem ze swoimi wadami, jest głęboko ukorzeniona.
Taki Gerhard Schroeder, były kanclerz Niemiec i ideowy krewniak naszego byłego prezydenta, wynagradzany był o klasę lepiej niż nasi notable. A jednak po utracie władzy przyjął u Putina robotę politycznego stróża na budowie gazociągu Nord Stream.
Natura ludzka bywa radykalnie racjonalna. Wtedy zachowujemy się na przykład zgodnie z taką zasadą: dlaczego zarabiać mniej, skoro można zarabiać więcej. Aleksandrowi Kwaśniewskiemu wydaje się ona podobać. "GW" ujawniła, że nasz dawny prezydent jest jeszcze bardziej zaradny niż się nam wydawało. Doradza dyktatorowi Kazachstanu, oczywiście za jego pieniądze. Nie jest tak, żeby wyrzekł się całej swojej godności męża stanu. Ponoć jako ekspert od transformacji ustrojowych nie waha się dyktatorowi napomknąć, ale za to prosto w oczy, że winien wejść na drogę reform. Demokratycznych oczywiście.
W tej sytuacji pytanie o to, ile III RP musiałaby płacić swemu byłemu prezydentowi, staje się bezprzedmiotowe. Na pewno nie stać nas na to, żeby przebić Kulczyka czy Nazarbajewa, a już zwłaszcza obu razem wziętych.
Do doradczej pasji b. prezydenta wszystkich Polaków można oczywiście podchodzić z tolerancją. No bo przecież taki jest świat, pieniądze nie śmierdzą, nie mają narodowości, trzeba jakoś żyć itd., itp. Myślę, że do Aleksandra Kwaśniewskiego takie wytrychy świetnie pasują, co pokazuje jego droga polityczna rozpoczęta w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich. Tam za komuny wstępowało się po to, żeby jakoś żyć, bo życie jest jedno itd., itp. Ta droga doprowadziła A. Kwaśniewskiego na szczyt. Wyborcom specyficzny rodzaj przyzwoitości uprawiany przez tego kandydata nie przeszkadzał i wybierali go dwukrotnie dla innych zalet.
Nawykł do życia w salonach, wśród elit, na lakierowanych okładkach. Teraz tylko próbuje sobie zapewnić odpowiedni standard życia. Nie zaskoczyłby mnie nawet posadą na Kubie.
Rozśmieszają za to rachuby, że ów globalny doradca zechce stanąć na czele polskiej lewicy. Po co? Żeby składać jakieś oświadczenia majątkowe, tłumaczyć się jakimś pismakom? To już nie dla niego. Żyje w innym świecie.