FLESZ - Dodatek osłonowy. Można już składać wnioski

Przyszedł na świat 10 czerwca 1937 roku w Wojnarowej. Miał pięcioro rodzeństwa. W czasie wojny zakładali mu czapkę na głowę i mówili: Biegnij Jasiu. Chłopiec biegł na wskazane miejsce, zupełnie nieświadomy, że pod czapką przenosi tajne meldunki. – Mały partyzant – klepali z dumą po ramieniu. Po wojnie dom, w którym mieszkał zniszczył pożar. Rodzina wyjechała na Ziemie Odzyskane w okolice Nysy. To właśnie tam po raz pierwszy zobaczył podchodzący do lądowania samolot. W czasie, kiedy budowano Nową Hutę, przeprowadzili się do Krakowa i tu zaczął stawiać pierwsze kroki w lotnictwie. Jeszcze jako młody smyk zaczął latać w Aeroklubie Krakowskim. Z początku nie chcieli go przyjąć na kurs szybowcem. Uparł się. Podrobił datę na wyciągu aktu urodzenia. Szybował z tak doświadczonymi instruktorami, jak Czepirski, Augustyniak, Łukasik. Potem przyszła kolej na Szkołę w Dęblinie i szlif wiedzy i umiejętności technicznych.
W wakacje przyjechał do babci do Wojnarowej, nauczycielka z pobliskiej szkoły, Barbara, zawróciła w głowie młodemu pilotowi. Młody Jan nie miał sobie równych. Charakterny, odważny, z błyskiem w oku. Dżentelmen w każdym calu. Uczniowie i okoliczni mieszkańcy ze zdziwieniem wpatrywali się w kołujący nad szkołą samolot. Kiedy podczas przerwy Basia wychodziła przed szkołę, pod jej stopy spadały pudełka od zapałek z miłosnymi listami. Wkrótce stanęli na ślubnym kobiercu i zamieszkali w rodzinnej Wojnarowej. Doczekali się troje dzieci. Rodzina i mieszkańcy przywykli do skrzydlatego Janka, choć niejednego w zdziwienie wprawiał widok jego akrobatycznych popisów, kiedy z samolotu sypał róże dla żony lub znajomych nowożeńców.
Skrzydlate ,,dzieci”
- Pilot z wykształcenia i zamiłowania – mawiał o sobie.
W 1978 roku wyjechał za chlebem do USA. Tam wstąpił do Amerykańsko-Polskiego Aeroklubu.
- Można oczywiście łowić ryby, czy grać w tenisa, ale lotnictwo to niepowtarzalna pasja. Przyjemność. Daje duże poczucie wolności – mówił w jednym z wywiadów dla polonijnych mediów w Chicago.
To właśnie z tej miłości przystąpił do budowy swojego pierwszego samolotu.
We wspomnianym wywiadzie opowiadał: Po przybyciu do Stanów Zjednoczonych, jak każdy zająłem się pracą. Chciałem się tu jakoś zagospodarować. Nie myślałem o lotnictwie, tylko ilekroć przelatywał jakiś samolot, to głowa sama szła do góry. Ten bakcyl widocznie siedzi już w człowieku… Trochę tak pocierpiałem i w końcu postanowiłem zbudować własny samolot. Titan Tornado II to było moje pierwsze dziecko. Wszystkie soboty i niedziele spędzałem w garażu i budowałem. Żona dowoziła mi tylko jedzenie i picie, bo inaczej chyba bym tam skonał. Trochę polatałem na tym samolociku. Ale wiadomo, apetyt zawsze rośnie. Pomyślałem więc, że przydałoby się coś większego, i tak narodził się Eurostar. Od sprzedawcy z Florydy kupiłem tzw. ,,kit”, czyli komplet do składania i sam go zmontowałem. W Stanach Zjednoczonych obowiązuje zasada, że jeśli użytkownik wybuduje samolot w 51 procentach, to nie musi korzystać z pomocy mechanika. Sam sobie wykonuje przeglądy i naprawy.
W międzyczasie, w 1981 roku na raka zmarła jego wielka miłość – Barbara. Drugą wybranką serca została Maria z niedalekiej Jasiennej. To jej zadedykował właśnie Eurostar, nazywając go MIMI, jak mówiły do niej dzieci, którymi się opiekowała. Śmiał się, że lotnicza miłość, to taka nieuleczalna choroba.
- Lecąc samolotem sam jestem panem sytuacji. Sam wybieram trasę i lotniska do lądowania. A lot szybowcem to wielka niewiadoma. Trzeba się blisko kręcić, kiedy w pobliżu nie ma lotniska. Ale za to – jaka przyjemność! Cisza. Chmurki wokół. I ciągła walka, żeby się utrzymać w powietrzu przez cztery, czy pięć godzin. Każdy sport w powietrzu jest niebezpieczny i wymaga od człowieka wiedzy, umiejętności, sprawności i świetnej kondycji fizycznej. Dlatego nie mówię o lotniarzu, że na szmacie lata. On również jest pilotem, bo musi myśleć, jak utrzymać się w powietrzu. Bardziej jednak cenię pilota, który ma 600 godzin ,,nalotu” na szybowcach, niż pilota, który ma wylatane 10 tysięcy godzin w samolotach komercyjnych. Tu jest większe bezpieczeństwo i komfort, ale tam jest wolność. Poza tym, jedno się robi dla chleba, a drugie z pasji, która jest dosyć kosztowna – tłumaczył dla polonijnych mediów w Chicago.
W każdą niedzielę zbiegali się do niego młodzi chłopcy złaknieni podniebnych przygód. Nikomu nie odmówił. Sus większość swojego życia spędził w Stanach. Do Wojnarowej wrócili w 2006 roku. Sześć lat później pożegnał drugą żonę. Złożony przez siebie Eurostar sprowadził do Polski. Wkrótce trafił do nowego właściciela.
Tragedia w Łososinie
W sierpniu, 2011 roku, w niedzielę po pikniku lotniczym w Łososinie Dolnej miał miejsce wypadek awionetki. Samolot spadł na ziemię. Pilot i pasażer zginęli na miejscu. Mieli po 52 lata. Roztrzaskanym samolotem był Eurostar – MIMI. W raporcie końcowym Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych wskazała na błąd ludzki. Wypadek odcisnął wielkie piętno na pilocie. Z wraku samolotu zdobył śmigło, które powiesił na ścianie w pokoju. – Po mojej śmierci, przymocujcie mi to śmigło do trumny – prosił dzieci.
Nigdy nie przeszedł na ,,lotniczą emeryturę”. Latał do końca życia.
– Trzy lata temu, zadzwonił do mnie z Kolonii w Niemczech, że kupił samolot. On, w wieku 81 lat! Był niesamowity – opowiada Urszula Trzebunia z Krakowa – pasierbica pilota.
– Latanie dawało mu wolność, radość, spełnienie. W chmurach czuł się szczęśliwy. Przekraczał wszelkie granice i schematy. Wymykał się wszelkim konwenansom. Kiedy otwierały się drzwi hangaru i słońce zaczynało się odbijać w żelaznych skrzydłach, serce Jana zamierało z zachwytu. Jeszcze w 2006 roku kręcił kółka na pogrzebie dziadka, tak, że mało było księdza słychać – uśmiecha się pani Ula. – To on nauczył mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych, o marzenia trzeba walczyć do końca, a plany zależą od determinacji człowieka – dodaje.
Czuję starość
W rodzinnej Wojnarowej nazwisko Sus, jest powszechnie znane. To Jan budował tutaj podwaliny sportowego życia. Z pasji do sportu założył pierwszy Klub Sportowy Orzeł, w którym działała sekcja piłki nożnej, narciarstwa, łucznictwa. W klubach rolnika zorganizował sekcję brydżową. Pozyskał dla członków klubu buty, ubranie sportowe, narty, łuki strzeleckie. Własną Nyską woził piłkarzy na mecze. Brał udział w budowie szkoły w 1973 r. Pierwszy we wsi miał Junaka, potem samochód, w końcu samolot.
- Lubiany, życzliwy, uczynny, pierwszy do pomocy, człowiek z sercem na dłoni. Do tego złota rączka – wylicza 83-letnia kuzynka Teresa Sus z Wojnarowej.
Nigdy się nie skarżył, mimo, że widać było po nim, że coś go bolało. Kiedy trafił do szpitala, rodzinie powiedział, że pojechał do kurortu. Kochał życie do samego końca, ale w ostatnim roku coraz częściej się zamyślał. – Czuję starość – powiedział kilka miesięcy przed śmiercią, z jakimś dziwnym żalem w głosie.
– Ale ja będę żył minimum do 90-tki – ożywił się natychmiast. – Będę rześkim i krzepkim staruszkiem – śmiał się do kuzynostwa.
Od czasu śmierci swojej drugiej żony każdą Wigilię spędzał samotnie, mimo wielu zaproszeń od rodziny.
– Janek dziękował za zaproszenia, ale podkreślał, że ten jeden, jedyny dzień w roku chce spędzić tylko z żonami. Ten wigilijny wieczór w ich obecności traktował jako świętość – nadmienia pani Teresa.
Na wigilijnym stole w salonie kładł fotografie żon, przed nimi stawiał puste nakrycia. Temu wszystkiemu przyglądała się Matka Boża o smutnym spojrzeniu, patrząca z czarno-białego obrazu, który pilot znalazł na śmietniku w Chicago. Zabrał, odnowił i przywiózł do domu.
Anioł srebrnopióry
Był 6 grudnia. Delikatny śnieżny puch przykrył Wojnarową. Tego dnia wysłannik, św. Mikołaj zapukał do drzwi sądeckiego pilota. Janek wyruszył w swój ostatni lot do nieba.
– Odszedł do żon, zrobić im prezent z siebie – uśmiecha się pani Teresa. Cztery dni później tłumy żegnały skrzydlatego Janka, który bardziej niż ziemię, umiłował niebo. Żal dławił serca i ściskał gardła, na widok jasnej, drewnianej trumienki, z dumnie kołyszącym się, przyczepionym do jej wieka śmigłem.
Jakże bardzo trzeba
błękit umiłować
żeby każdą myślą
w chmury podróżować.
Może miałeś plany…
Opowiesz nam potem
Że chciałeś do nieba
lecieć samolotem.
W grudniowy poranek
Plan swój wykonałeś
Wybrałeś się w podróż
Tę, co w sercu miałeś.
I z nieba błękitu
Patrzysz na nas z góry
Ty, Anioł skrzydlaty
Anioł srebrnopióry.
(Fragment pożegnalnego wiersza, odczytanego w trakcie pogrzebu śp. Jana)
- Sylwester w Nowym Sączu. Na miejskiej imprezie bawiło się tysiąc osób. Zabawna wpadka
- Lodowisko na Starej Sandecji otwarte. Pogoda dopisuje
- Archeolodzy znaleźli ślady drewnianej osady pod sądeckim zamkiem
- Burzą stary most w Kurowie. Służył kierowcom przez prawie 80 lat
- W Muszynie powstaje „Zimowy Park Świetlnych Postaci Bajkowych”. Jest pięknie!