Prawą rękę aż po łokieć zmiażdżyła prasa hydrauliczna pracownikowi Carbonu - zakładu produkującego elektrody węglowe w Nowym Sączu. Do drastycznego wypadku doszło na nocnej zmianie z środy na czwartek. Poszkodowany jest 46-letni robotnik.
Śledztwo w sprawie wypadku pod nadzorem prokuratury prowadzi sądecka policja. Sprawę bada też Państwowa Inspekcja Pracy.
- Jesteśmy wstrząśnięci tym, co się wydarzyło. To był pierwszy tak dramatyczny wypadek w 50-letniej historii naszej firmy - mówi Marta Orszulik-Gębczyńska, dyrektor personalny SGL Carbon w Nowym Sączu. - Nie wiemy, jak doszło do tego nieszczęścia. Musimy czekać na wyniki pracy policji i PIP-u - dodaje.
Postępowanie policji obejmuje naruszenie dwóch artykułów kodeksu karnego. Pierwszy dotyczy niedopełnienia obowiązku z zakresu bezpieczeństwa pracy, za co grozi nawet rok pozbawienia wolności. Gdyby ustalono winnych wypadku, mowa będzie o odpowiedzialności za ciężki uszczerbek na zdrowiu, co podlega karze od roku do 10 lat więzienia.
Zszedł do maszynowni
46-letni Andrzej T. w środę pracował na nocnej zmianie. Już w czwartek około godz. 2.30 zszedł do piwnicy, gdzie znajduje się maszynownia. Tam prasa hydrauliczna wciągnęła jego prawą rękę aż do łokcia.
Mimo dotkliwego urazu robotnik nie stracił przytomności. Z krwawiącym kikutem odciętej ręki wyszedł z piwnicy wezwać pomoc. Pierwsi przybyli na ratunek strażacy z ochotniczego oddziału w Biegonicach, działającego na terenie Carbonu. To oni wezwali pogotowie. - Obraz, jaki nasi ratownicy zobaczyli na miejscu wypadku, był dramatyczny - podkreśla Krzysztof Olejnik, rzecznik Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego.
Ranny trafił na oddział intensywnej terapii sądeckiego szpitala. Lekarze nie byli w stanie uratować jego ręki. Była zmiażdżona przez prasę hydrauliczną. Konieczna była dalsza amputacja aż do połowy ramienia.
Same niewiadome
Andrzej T. to doświadczony pracownik zatrudniony w Carbonie od 20 lat. W dniu wypadku miał zejść do maszynowni z niewiadomych powodów, nic nikomu nie mówiąc.
Zdołaliśmy ustalić, że 46-latek do maszynowni nie zszedł z własnej woli, ale wykonując polecenie przełożonego. Śledczy mają wyjaśnić, jak i dlaczego doszło do wypadku.
W Carbonie wypadki przy pracy zdarzają się średnio raz do roku. - Są to lekkie urazy. Nie takie jak w tym przypadku - zaznacza dyrektor personalna SGL Carbon Marta Orszulik- Gębczyńska. - Ten pracownik raczej nie będzie mógł wrócić na zajmowane dotychczas stanowisko. Spróbujemy przygotować dla niego inne, a jeśli nie będzie to możliwe, zaoferujemy pomoc. Na pewno nie zostawimy tego człowieka bez wsparcia.