Kto zacz? Fachowiec, którego rady pomagają udręczonym i biedniejącym obywatelom USA przepłynąć przez wzburzony ocean globalnej sytuacji gospodarczej.
A mówiąc mniej poetycko, to człowiek, który objaśnia najbardziej konsumpcyjnemu, spasionemu
i śmiecącemu społeczeństwu świata, jak żyć bez przepełnionej michy.
Praca typowego amerykańskiego "rodzinnego menedżera" - ten zawód jest teraz w USA na topie
- wygląda tak: kilka razy dziennie puka do typowego amerykańskiego domu na typowych amerykańskich przedmieściach.
W środku typowa amerykańska rodzina klasy średniej (lub jak kto woli średniej klasy). Wszyscy
z nadwagą. W rękach mają czipsy i hamburgery, bo akurat organizują typowe amerykańskie barbecue (mięso pieką w ogródku na grillu większym od trawnika). Zapraszają menadżera do typowego amerykańskiego salonu.
W telewizorze leci "Oprah Winfrey Show". Doradca szczerzy w uśmiechu typowo amerykańskie śnieżnobiałe zęby. I zaczyna mówić. W nietypowo nieamerykański sposób, wprowadzając zamęt
w głowach zdumionych klientów.
"Nie wydawajcie więcej niż zarabiacie". Rodzina robi wielkie oczy. "Mniej kupujcie, róbcie listy potrzebnych rzeczy". Zaczyna się nerwowe obgryzanie paznokci. "Wasza wielka dwudrzwiowa lodówka nie musi być wypełniona od dna po sufit. Przecież nawet King Kong nie dałby rady tyle zjeść".
Rodzina szczypie się w uda, sprawdzając, czy to nie senny koszmar. "Nie kupujcie tylu ubrań. Młodsze dziecko niech nosi rzeczy po starszym". Po policzkach cieknie pierwsza łza. "Stosujcie zasadę trzech R: reuse, reduce, recycle (odzyskuj, ograniczaj, przetwarzaj) ".
Przeraźliwy wrzask rozdziera powietrze. "No, to teraz spadną wam koszty utrzymania. Należy się trzysta".
Patrząc na współczesne problemy Amerykanów, dochodzę do wniosku, że do nas kryzys dotarł już dawno temu.
Albo inaczej - nigdy stąd nie wyszedł.