https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sportowe pasje krakowskich artystów

Joanna Weryńska
Tenis i piłka nożna to dwie pasje Jerzego Fedorowicza
Tenis i piłka nożna to dwie pasje Jerzego Fedorowicza Robert Szwedowski
Z zapałem kopią piłkę, a korty tenisowe są dla nich miejscami bardziej zażartej rywalizacji niż niejedna scena. Krakowscy artyści chórem przyznają, że nie wyobrażają sobie życia bez sportu. - O sportowych pasjach gwiazd pisze Joanna Weryńska.

Największym powodzeniem wśród ludzi sceny od pewnego czasu cieszy się tenis. Prawdziwy postrach na kortach zarówno Krakowa, jak i stolicy wśród rywali sieje Marcin Daniec. - Nie ma nic przyjemniejszego niż skatowanie się przez 2 godziny na korcie - przekonuje znany satyryk. - W tenisa zacząłem grać niekonwencjonalnie. W moim rodzinnym Wielopolu zorganizowaliśmy sobie z kolegami kort na... boisku do siatkówki - wspomina Daniec.

Po tym nie do końca trafionym epizodzie na jakiś czas z tenisem dał sobie spokój, by wrócić, już na prawdziwy kort, 12 lat temu. -Zawsze lubiłem odgłos uderzającej o jego nawierzchnię piłeczki tenisowej. Kiedy zacząłem, nieprawdopodobnie mnie to złapało, bo tenis to piękna gra, która niesamowicie wciąga. Na początku trenowałem raz w tygodniu - opowiada satyryk.

Wszystko zdarza się przed lub po tenisie

Obecnie Daniec jest na korcie minimum cztery razy w tygodniu. - Nawet małżonka wie, że wszystko w domu zdarza się przed lub po tenisie. Na przykład obiad może podać dopiero po. Najpiękniejsze w tym sporcie jest to, że wystarczy namówić jednego szaleńca, a nie całą drużynę, jak w przypadku piłki nożnej - mówi Daniec, który nie bez kozery został przez Ninę Terentiew ochrzczony ,,kortowym gazeciarzem''.

- Koszulek do tenisa mam w domu chyba ze dwie sterty. Nie ma mowy, żebym czuł dyskomfort ze względu na to, że spodenki są z innego kompletu, a koszulka z innego. Jest to dosyć kłopotliwe, bo zawsze muszę brać pod uwagę, że będę brał udział w finale. Z uporem maniaka zabieram więc na każdy turniej tyle kompletów, ile jest meczy - zdradza Marcin Daniec.

Choć zwycięża jeden turniej za drugim, wcale nie czuje się stuprocentowym mistrzem - Żeby nie było nudno, los postawił mi na drodze Roberta Rozmusa. Od lat toczę również zażarte boje z Jankiem Englertem - mówi. Zauważa przy okazji, że tenis stał się wśród jego kolegów z estrady prawdziwym fenomenem.

- Englert ustala premiery w teatrze tak, by nie kolidowały mu z kolejnymi turniejami. To nie wszystko, mam informacje, że w podobny sposób odbywają się zdjęcia do "Klanu'' z Piotrkiem Cyrwusem, a i moja menedżerka planując mi występy ma na uwadze terminy kolejnych tenisowych rozgrywek. Ja sam zresztą terminów występów zwykle nie pamiętam, ale daty meczów mam w głowie wszystkie. Atmosfera na tych rozgrywkach jest niczym podczas Grand Prix na żużlu - mówi półżartem satyryk dodając, że przejrzał już taktykę swoich rywali.

Daniec swoje wie

- Zwykle przed meczem żalą się, że przez sprawy zawodowe nie mieli czasu na treningi, ale ja swoje wiem. Mam człowieka na kortach, który mówi mi, ile razy był tam Rysio z "Klanu", czyli Piotrek Cyrwus, albo ten ładny z teatru, jak na korcie nazywają Janka Englerta - żartuje satyryk.

Nie bez dumy dodaje, że koledzy, by dowiedzieć się, na czym polega jego sukces, od jakiegoś czasu zaopatrują się w sprzęt dokładnie w tym samym sklepie, co on. Zarówno dla Dańca, jak i dla innych artystów, którzy połknęli tenisowego bakcyla, największym tenisowo-artystycznym wydarzeniem w roku jest majowy Turniej Artystów Scen Polskich Kraków-Warszawa.

- Teraz przez całą zimę wszyscy będą przed nim szlifować formę. Już słyszę te prosząco-błagalne telefony do właścicieli kortów z pytaniami, czy nie znalazłoby się coś wolnego - mówi satyryk, który w Krakowie najczęściej trenuje na korcie Politechniki Krakowskiej.

Za swój największy tenisowy sukces Daniec uważa pokonanie niezwyciężonego Rozmusa.

- To było rok temu. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak wkurzonego - mówi nie bez satysfakcji. Dodaje jednak, że nie zwycięstwa są w turniejach najważniejsze.

- To także świetna okazja, żeby w ciągu tych kilku wieczorów porozmawiać o artystycznych planach przy soczku pomarańczowym, bo na piwo czy drinka nikt sobie nie pozwala - zdradza Daniec.

Dwa recitale pod rząd bez zadyszki

Sportowa kondycja bardzo się satyrykowi przydaje na scenie i... na boisku.
- Bez problemu mogę grać dwa recitale pod rząd, a i grając w piłkę nie dostaję zadyszki - chwali się Daniec, dla którego piłka nożna to druga po tenisie wielka pasja.

- Moją kondycję zawdzięczam tenisowi - zapewnia. Zachęca przy okazji wszystkich, by też popróbowali tego cudownego sportu.

- Wbrew powszechnie panującej opinii, wcale nie jest drogi. Wystarczą tanie trampeczki, a i rakiety można znaleźć po okazyjnych cenach - twierdzi Daniec, którego dobra passa od jakiegoś czasu spędza sen z powiek aktorowi Piotrowi Cyrwusowi, również zagorzałemu miłośnikowi tenisa.

Z "Klanu" na kort

- Marcin Daniec jest moim najbardziej zaciekłym i jak do tej pory nie pokonanym przeciwnikiem. Obydwaj ze Stockingerem czyhamy na niego - żartuje Piotr Cyrwus, który chociaż skromnie się do tego nie przyznaje, sam też sieje wśród przeciwników grozę, rzadko schodząc z kortu jako pokonany.

Wtedy na twarzy łagodnego jak owieczka Rysia z "Klanu" pojawia się iście sportowa złość. Takiej ekspresji próżno szukać u kreowanego przez niego w telenoweli bohatera, a to właśnie dzięki temu serialowi Cyrwus pojawił się na korcie.

- Długie wieczory w hotelu, kiedy zacząłem jeździć na zdjęcia do Warszawy, spowodowały, że postanowiłem się rozejrzeć za jakimś sportem. Padło na tenis. Żeby wybrać się na kort, namówił mnie kolega z "Klanu", Tomasz Stockinger, sam zresztą zapalony tenisista - tłumaczy Cyrwus.

Zdaniem aktora, wbrew pozorom w tym sporcie wcale nie jest najważniejsza kondycja, lecz... mózg.
- Wytrenować mogą się wszyscy, ale potrzeba mieć jeszcze głowę na karku, która powoduje, że zawodnik zna zarówno swoje lepsze i gorsze strony, jak i przeciwników. Tenis ma wiele wspólnych cech z grą w teatrze. Po pewnej liczbie meczy przychodzi do ostatecznych rozgrywek, w przypadku tenisa są to turnieje, w teatrze takim finałem jest premiera spektaklu - twierdzi aktor, który zawsze potrafi znaleźć wolną chwilę, by skoczyć na kort.

- Kiedy byłem młody, wydawało mi się, że nie potrafię wygospodarować czasu. To bzdura. Nie ma takiego tygodnia, w którym nie udałoby się znaleźć 4 do 6 godzin - twierdzi Cyrwus, który swój obecny poziom na korcie zawdzięcza... porażce z kobietą.

- Kiedyś trenowałem z koleżanką, Anią Dracz. Ciągle wygrywała. Strasznie byłem wkurzony, że dziewczyna mnie pokonała. Zawziąłem się więc, że będę w tym sporcie dobry. Dla tenisa rzuciłem nawet na 7 miesięcy palenie - zdradza aktor, który, kiedy jest w Krakowie, najczęściej gra z Jerzym Fedorowiczem.

Legendarny Fedorowicz

Aktor Teatru Ludowego jest prawdziwą tenisową legendą wśród krakowskich artystów i... polityków.
- Gram, od kiedy Wojciech Fibak zaczął osiągać sukcesy. W 1979 roku zostałem mistrzem Starego Teatru, a potem już tyle pucharów nazbierałem, że zapełnione mam nimi całe biuro poselskie - żartuje Jerzy Fedorowicz. - Doszedłem nawet do tego, że zostałem mistrzem parlamentu - mówi z dumą.

Jednak jego największym zwycięstwem było to, że dzięki tenisowi pokonał nałóg.
- Kiedy zacząłem trenować, przestałem pić wódkę. Nie wiem, co by dziś ze mną było, gdyby nie ten sport - mówi Jerzy Fedorowicz.

Chociaż teraz aktor i polityk ze względu na wiek musi się w tenisie oszczędzać, dba o kondycję stale jeżdżąc na rowerze właściwie wszędzie, do teatru, do biura poselskiego, no i oczywiście na kort.

Również Piotr Cyrwus ma sporo sportowych pasji poza tenisem. Jak przystało na rodowitego górala, jeździ na nartach.
- Najpierw były drewniane, zrobione przez ojca. Zjeżdżaliśmy na nich z kolegami na Długiej Polanie. Teraz najczęściej na narty jeździmy z Wojtkiem Skibińskim z Teatru im. J. Słowackiego. Poza tym często pływam, albo "rolkuję'' z córką na Błoniach i nad Wisłą. Czuję się wtedy bardzo po krakowsku, bo serce roście, kiedy się patrzy, jak rano cały niemal Kraków ćwiczy na Błoniach - zauważa Cyrwus.

Gra w nogę jest jak szachy

Innego zdania jest Tomasz Schimscheiner, rolki czy bieganie są dla aktora Teatru Ludowego po prostu nudne. Za to uwielbia emocje związane z piłką nożną. Od kilku lat gra w reprezentacji artystów polskich.

- To trochę śmieszne, kiedy dojrzali faceci przebierają się w kostiumy prawdziwych piłkarzy, ale frajda jest przy tym ogromna. Mamy swoje numery i szafki, słowem możemy się poczuć jak prawdziwi piłkarze - opowiada aktor.

Schimscheiner dodaje, że gra w nogę jest dla niego powrotem do młodzieńczych marzeń, kiedy to jak większość chłopców, chciał zostać piłkarzem.

- Moim idolem był oczywiście Włodzimierz Lubański - wspomina aktor, który w młodości miał też spore osiągnięcia w lekkiej atletyce. Zdobył nawet mistrzostwo Polski w chodzie młodzików. Dziś jednak zdecydowanie woli boisko.

Najczęściej trenuje w hali Wisły.

- Piłka nożna jest jak szachy. Każda partia jest inna i nie ma faworytów. Nigdy nie wiadomo, jaki będzie wynik - mówi Schimscheiner.

Aktor trenuje minimum dwa razy w tygodniu. - Człowiek zrzuca w trakcie meczu z siebie wszystkie negatywne emocje i potem może wrócić do pracy jak nowo narodzony - twierdzi i zapewnia, że nie zamierza rezygnować z tego sportu, chociaż nieraz zdarzają mu się kontuzje.

- W jednym ze spektakli grałem z nogą w gipsie, bo naderwałem wiązadło kolanowe - wspomina.
Piwo po treningu, mecze przy wódeczce

Schimscheiner lubi też emocje związane z oglądaniem meczy. Jednak nie zasiada przy telewizorze, niczym klasyczny kibic, z puszką piwa w dłoni.

- Piwo piję po treningu, a mecze oglądam przy wódeczce - śmieje się.
Emocje sportowe, ale przed telewizorem, nieobce są również Zbigniewowi Wodeckiemu.

- Lubię oglądać boks. W tym sporcie nie ma ściemy, jesteś mocniejszy, wygrywasz - mówi kompozytor, który choć boksu nie trenuje, żartuje, że jak dostał kiedyś siekierą w szczękę podczas spektaklu, poczuł się jak znokautowany bokser.
O kondycję jednak dba, gwoli popularnego powiedzenia, że "sport to zdrowie".

- Przed każdym występem robię pompki i przysiady -zapewnia Wodecki.

Panie wolą rower i pływanie

Zdecydowanie słabiej na tle sportowych fascynacji panów wypadają panie.
- Jeśli spacery można potraktować wyczynowo, to jestem w tej dyscyplinie mistrzem - żartuje Magda Nieć. Znana z nienagannej sylwetki aktorka, która swoją karierę rozpoczynała na scenie Ludowego, prócz spacerów uwielbia pływać.

- Absolutnie jednak nie należę do osób, które muszą być codziennie na basenie. Poza tym lubię mieć ściśle wyznaczony cel. Kiedy na przykład mam zaplanowane przepłynięcie dwóch długości basenu, ani myślę męczyć się bez sensu dłużej - zapewnia.

Podobnego zdania jest krakowska aktorka i piosenkarka, Marta Bizoń. - Katowanie się na siłowni czy na korcie jest zupełnie nie w moim stylu - twierdzi.

Najlepszą metodą na zachowanie idealnej sylwetki jest dla niej rower oraz jej 14-miesięczny synek. -Tylu skłonów, ile muszę dzięki niemu wykonywać przez 24 godziny na dobę, nie wykonuje chyba żaden sportowiec - śmieje się aktorka. Jerzy Fedorowicz zauważa, że próżno też wypatrywać krakowskich artystek na kortach.

- Pewnie obawiają się, że po treningach będą mieć zbyt umięśnione łydki - przypuszcza artysta - polityk - tenisista.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska